Wrzesień 1999 (numer 93)


 
Spis treści: 

Od redakcji
Bez końca. Z daleka od Łobza
Co w końcu ze szpitalem?
Awanse w Policji
Dobra wiadomość
Echa matury
Ile zapłacimy za ciepło
Jak działa łobeskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji
Kto sprząta
Lasy znowu zagrożone
Międzynarodowy Młodzieżowy Obóz Pracy Ochotniczej - Łobez 1999
Nowe sukcesy szachistów
Pierwsze dni gimnazjum
Kronika policyjna
Potrzebny hufiec
Promocja Pracy Ochotniczej
Przed kolejną rocznicą
Punkt konsultacyjny dla ofiar przemocy
Stadion zaprasza
Światowid na fali
Też dbają o swoje ogródki i balkony
To normalne (ale jaka szkoda)
Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham ?
Udane kolonie
Wakacje w Łobzie
Wakacje, kajak i Rega
Wileńskie wspomnienia
W Urzędzie Stanu Cywilnego
Z żałobnej karty


Od redakcji

Minął właśnie rok od chwili, kiedy obecny rząd podjął przez zaskoczenie fatalną dla nas decyzję o pozbawieniu naszego miasta jego istniejących od kilkuset lat powiatowych uprawnień. Jak pamiętamy, nie pomogły zbiorowe protesty naszych mieszkańców, zabiegi władz samorządowych, wyprawy przedstawicieli społeczeństwa do Warszawy, interwencje u ludzi, którzy osławioną reformę przygotowali, nie licząc się z opiniami i aspiracjami takich środowisk jak Łobez. Rząd pozostał nieugięty i mamy to, co mamy - pozostaliśmy tylko gminą z wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami dla ludzi i miasta. Jak po roku przedstawia się bilans strat spowodowany tą krzywdzącą decyzją? Wiemy już, że wbrew wcześniejszym, uspokajającym zapewnieniom ograniczone i zmniejszone zostały kompetencje kilku naszych miejscowych instytucji (policji sanepidu, służby zdrowia, biura pracy), że przybyło nam w związku z tym bezrobotnych. Utrącenie powiatu w Łobzie to także obniżenie się jego możliwości rozwojowych, bo zawsze powiat to atrakcyjniejsze miejsce i środowisko dla ewentualnych inwestorów, to także zwiększenie się mitręgi dla jego mieszkańców, to także dalsza droga do ośrodka kierowniczego w Stargardzie i słaba możliwość wpływania na zapadające tam decyzje. Mamy tam przecież ustawowo tylko pięciu radnych w Radzie Powiatu w stosunku do czterdziestu pięciu pozostałych i ich głosy, mimo że starają się o nasze interesy z wielkim zaangażowaniem, będą zawsze miały ograniczoną siłę. Poza tym utrata powiatu to także degradacja ambicji łobeskiego środowiska. To wszystko już wiemy, są to szkody wymierne, chociaż mogą być dalsze, chociażby wynikające z beznadziejnie zaplanowanej i budzącej najgorsze prognozy reformy służby zdrowia oraz z niepewną sytuacją i ciągle odwlekaną decyzją w sprawie szpitala w Resku. Co dalej? Wiemy, że władze administracyjne kraju odsunęły możliwość rozmów na ten temat do czasu kolejnych wyborów samorządowych, przynajmniej takie były obiecanki, czyli za trzy lata. Ile w tym liczenia z ich strony na przeczekanie, na osłabnięcie woli oporu ze strony naszej społeczności, ile rzeczywiście dobrej woli i nadziei - trudno zgadnąć. Nieufność jest jednak, naszym zdaniem, wskazana, bo przecież nic nie stało na przeszkodzie rok temu, żeby powstrzymać krzywdzącą decyzję. Tak się ciągle niedobrze dzieje w naszym państwie, że ci, którzy siłą upominają się o swoje, ci są zauważani i tym się ustępuje. Dlatego godne uznania są te ciągle prowadzone przez nasze władze samorządowe starania, by Łobzowi przywrócić jego powiatowy status. Właśnie we września odbędzie się w naszym mieście kolejne spotkanie przedstawicieli miast, którym powiaty odebrano, na którym będą omawiane formy dalszych starań o zmianę niesprawiedliwych decyzji dokonanych gdzieś tam pociągnięciem ministerialnego ołówka. Celem reformy powiatowej miały być oszczędności oraz wygoda dla obywateli, szczególnie w takich małych ośrodkach jak nasz. Czy rzeczywiście likwidacja kilkunastu powiatów do tych obiecanych korzyści doprowadziła? Chyba nie musimy się powtarzać stwierdzając, że to była piękna, ale tylko teoria. Praktyka jest zupełnie inna od tego, czego się powinniśmy spodziewać. Przecież w państwie naszym przeprowadzane są różne reformy i działania, na przykład wspomniana reforma służby zdrowia, w których gubione są naprawdę wielkie sumy, a końca związanego z nimi bałaganu nie widać. Najsmutniejsze jest jednak to, że konsekwencji za te wszystkie działania nie ponoszą ci, którzy ich odpowiednio nie przygotowali, ale ci, którzy muszą odczuwać ich skutki, zwykli ludzie, my tu w Łobzie przede wszystkim.
Redakcja

Bez końca. Z daleka od Łobza


Długa przerwa w mych łobeziakowych pisaniach miała być głównym tematem niniejszego felietonu. Od czegoś znów należy zacząć, ale też chciałem się po prostu wytłumaczyć, tym razem z powodu "grzechu zaniechania". To oznaczałoby jednak przyjęcie założenia, że brak listów do "Łobeziaka" pisanych z daleka od Łobza została łaskawie dostrzeżona przez jego Czytelników. A to może przecież wyrażać np. pychę - słabość, której ulega wiele osób uznających, że mają naprawdę coś ważkiego do powiedzenia. Wróćmy jednak do przyczyn mego "zaniechania". Główną i, w zasadzie, jedyną był natłok przeróżnych prac i zajęć; służbowych, (urzędniczych), dydaktycznych, naukowych itp. powodujących, że zwyczajne zmęczenie odbierało przyjemność pisania, właśnie dla przyjemności. Nie sprawia mi bowiem przyjemności pisanie przeciw czemuś lub komuś, o jakichś wynaturzeniach, czy tylko o głupcach i głupocie. Nie dostrzegałem również sensu komentowania ważkich wydarzeń, których nie brakowało przecież w minionych miesiącach. Wypełniały one wszak bez reszty media, czyniąc "cały ten zgiełk", wśród którego upływa nam życie. Chciałbym rzecz jasna opisywać swoje kolejne podróże, dzielić się wrażeniami z lektur, obejrzanych filmów i wysłuchanych płyt, ale wtedy mógłbym zostać uznany za pięknoducha dystansującego się od codziennych kłopotów i trosk, których nam wszystkim wcale nie ubywa. No i są jeszcze ograniczenia jakby formalne powodujące, że o wielu zdarzeniach i wydarzeniach po prostu pisać mi jeszcze nie uchodzi. Dokładnie pięć lat temu pisałem o ćwierćwieczu, jakie minęło od kilku ważnych dla mnie wydarzeń. Ledwie się obejrzałem, a już mógłbym pisać o 30 latach, jakie upłynęły od ukończenia Wydziału Cybernetyki WAT (w tym roku tam przyjęto na studia dwie dziewczyny!) i tyleż lat minęło od poznania dziewczyny, z którą do dziś pozostaję, jak to się mówi, w szczęśliwym związku. 20 lipca obchodzono taką samą rocznicę wypowiedzenia przez Neila Armstronga, stawiającego stopy na księżycu, pamiętnych słów: "To mały krok człowieka i wielki krok ludzkości". W ciągu minionych 30 lat wydarzyło się tak wiele, że trudno znaleźć jakąś zręczną formułę, aby to wszystko wyrazić. Czy aby warto próbować? Dziś np. częściej słyszy się opinię, że lot Apollo 11 był "wielkim krokiem człowieka i małym ludzkości". Ale próbować warto, bo zmusza to chociażby do refleksji nad upływem czasu, nad swoim życiem, które niekiedy - jak pisał T. S. Elliot - zagubiliśmy w życiu, tak jak mądrość utraciliśmy w wiedzy, zaś wiedzę w informacji. Wszak żyjemy w wieku nauki i techniki, czyli wszechogarniającej nas zewsząd informacji. Niedawno ukazała się - myślę, że ważna - książka zatytułowana "Społeczeństwo informacyjne - szanse, zagrożenia, wyzwania", której jestem współautorem (obok Tomasza Gobana Klasa - profesora UJ). Jej tematem jest nowe społeczeństwo, do którego - czy to się nam podoba czy nie - nieuchronnie zmierzamy. Otóż, gdy 30 lat temu oglądaliśmy po raz pierwszy transmisję telewizyjną z księżyca, stawaliśmy się już mieszkańcami "globalnej wioski", a pamiętać należy, że w tym samym czasie tworzyła się pierwsza sieć komputerowa ARPA, która po latach przekształciła się w Internet. To właśnie misję Apollo 11 z przed 30 lat i powstanie 10 lat temu Internetu uważam za najważniejsze, obok upadku muru berlińskiego (i tzw. komunizmu), wydarzenie ostatni 30-lecia. Oczywiście, poza ukończeniem studiów i poznaniem przyszłej żony. Piszę to już po powrocie z tygodniowego pobytu w "Magicznej Pradze", zaś wcześniej ponownie przebywałem w Kijowie. W Pradze wędrowałem uliczkami, którymi chadzali Kafka, Haszek, Hrabal, ale także Mozart i Einstein. Natomiast w Kijowie miałem nadzieję, że chociaż trochę przyczyniam się do rozwoju polsko-ukraińskich kontaktów. Na przełomie lipca zamierzam zrobić film o "moim Łobzie". Wszystko to znaczy, że nie przejąłem się zbytnio przepowiedniami Nostradamusa zakładając, że jeszcze teraz końca świata nie będzie. No, i nie będzie końca listów do "Łobeziaka", chyba, że.
Piotr Sienkiewicz

Co w końcu ze szpitalem?

Co w końcu ze szpitalem w Resku? Tyle narosło na ten temat różnych sprzecznych informacji, że trudno było w tym wszystkim się połapać. Nadzieje mieszkańców Łobza i gmin ościennych na jego utrzymanie raz po raz były nadwątlane zmieniającymi się pomysłami na jego wykorzystanie po świetnie wykonanym remoncie. O odpowiedź proszę człowieka, który przez sześć ostatnich lat zaangażował się bez reszty w to najważniejsze przedsięwzięcie inwestycyjne na naszym terenie, czyli dr Włodzimierza Ciukę. Oto co mówi doktor:
- Na razie los szpitala, a raczej jego przeznaczenia nie jest do końca pewny. Ale po kolei: Władze ministerialne forsowały koncepcję zainstalowania w nim placówki opieki długoterminowej, na co w budżecie państwa są podobno środki. To, jak wiadomo spotkało się z powszechnymi i zrozumiałymi protestami mieszkańców, bo nie tego przecież oczekiwali. Nie było jasne, kto będzie szpital finansował - gmin w żadnym wypadku na to nie było stać, Kasa Chorych odmówiła dalszego dotowania szpitala, zaś władze powiatowe też nie miały na to funduszy. W rezultacie jednak, za namową wojewody i dużej mierze pod naciskiem opinii publicznej, starań naszych radnych powiatowych, władz gminnych Łobza, zdecydowanego, jednogłośnego stanowiska "za" zajętego przez klub radnych powiatowych SLD - starosta stargardzki zgłosił ostatnio wniosek do Ministerstwa Zdrowia, z prośbą o fundusze na dokończenie inwestycji w szpitalu w Resku (głównie jego wyposażenia w brakującą aparaturę), których uzyskanie pozwoli na zafunkcjonowanie w tej placówce 3-oddziałowego szpitala, czyli takiego, jakim był on przed remontem. Krótko mówiąc - los szpitala w Resku zależy od decyzji władz centralnych. Decyzja w tej sprawie ma zapaść w pierwszych dniach września, o czym zapewniła wojewodę urzędująca Minister Zdrowia. Kiedy ten numer dotrze do rąk Czytelników, zaciśnijmy kciuki, może wszystko dobrze się ułoży. Można mieć nadzieję, że tak się stanie, ponieważ komisja działająca przy wojewodzie i opiniująca wnioski z całego województwa zachodniopomorskiego na dofinansowanie procesów restrukturyzacyjnych wszystkich placówek służby zdrowia na tym terenie umieściła ZOZ Łobez na 10 miejscu listy priorytetowej. W przypadku potwierdzenia przyznanej transzy pieniędzy trzyoddziałowy szpital w Resku będzie mógł być otwarty po 6 tygodniach. Bardzo się cieszymy ze zmiany stanowiska starostwa w Stargardzie. Dziękujemy miejscowemu społeczeństwu za cierpliwe, kilkuletnie wspieranie inicjatywy stworzenia w Resku nowoczesnego szpitala. Obserwując ostatnie zabiegi w obronie szpitala uważa dr Ciuka, że szczególne i imienne podziękowania należą się naszej łobeskiej i węgorzyńskiej reprezentacji we władzach powiatowych, która zażarcie występowała w naszym interesie, a mianowicie - członkowi Zarządu powiatu Janowi Szafranowi, wicestaroście Ryszardowi Brodzińskiemu, radnym powiatowym Zofii Krupie i Ewie Augustiańskiej oraz burmistrz Łobza Halinie Szymańskiej, przewodniczącemu Rady łobeskiej Marianowi Płóciennikowi i wójtowi gminy w Radowie Romanowi Ciechańskiemu. Tyle dr Ciuka. Co tu dodać? Mocno wierzyć, że ludzie w Warszawie życzliwie tym razem spojrzą na nasze kłopoty.
W. Bajerowicz

Awanse w Policji

Po przejściu do Komendy Powiatowej w Świdwinie podinspektora Zenona Atrasa na jego miejsce nominację na komendanta Komisariatu Policji w Łobzie uzyskał nadkomisarz Robert Rzeźnik. Nowy komendant łobeskiej policji pracuje w naszym mieście od roku 1990, ostatnio był naczelnikiem Wydziału Prewencji KP. Nadkomisarz Robert Rzeźnik urodził się w 1965 roku w Bobolicach w woj. koszalińskim, szkołę średnią - Technikum Rybołówstwa Morskiego - ukończył w Kołobrzegu, następnie odbył studia w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie, a już w trakcie pracy w Łobzie studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Szczecińskiego, uzyskując w roku 1993 tytuł magistra prawa. Jest żonaty, ma jedną córkę. Nowemu szefowi naszej policji gratulujemy nominacji. Równocześnie nastąpiły w KP łobeskiej Policji inne awanse - na stanowisko zastępcy komendanta mianowany został nadkomisarz Leszek Olizarczyk, a na stanowisko naczelnika Wydziału Prewencji - starszy sierżant Irena Lenkiewicz; im także gratulujemy, a wszystkim życzymy sukcesów w pracy na nowych stanowiskach. Redakcja "Łobeziaka"

Dobra wiadomość

Dobrą wiadomość przyniósł nam przed kilku dniami p. Julian Sierpiński, rolnik łobeski i doradca wojewody zachchodniopomorskiego do spraw rolnych. Otóż dzięki upartym negocjacjom i wielodniowym zabiegom udało się uzyskać w szczecińskim oddziale Agencji Rynku Rolnego odpowiednie fundusze dla łobeskiej Central Soyi na zakup przez nią 2 tysięcy ton niechodliwego żyta po 320 zł/q i 1500 ton pszenicy po zł/q na zapasy tejże Agencji. To wprawdzie jeszcze nie te ceny, które mogłyby w pełni usatysfakcjonować naszych rolników, jednak dzięki temu mogli oni sprzedać swoje żyto bez większej mitręgi i opędzić swoje najpilniejsze finansowe potrzeby. Nie wszędzie w Polsce, a nawet w ościennych gminach jest z tym tak dobrze. Sprawdziliśmy przy elewatorze. Rzeczywiście nie było tam kolejek. Na dzień 27.08br. Central Soya skupiła 1950 ton żyta, co załatwiło ten problem w gminie oraz 700 ton pszenicy, bo tylko tyle odpowiadało parametrom skupowym. Pozostaje jednak otwarte pytanie, co z tymi rolnikami, którzy wcześniej przyparci do muru sprzedawali swoje żyto po 210 zł/q? RED.

Echa matury


W. B. - Pani dyrektor - pytam p. Jolantę Manowiec, dyrektor łobeskiego liceum - jak to się stało, że w tym roku tak dużo, bo aż jedna trzecia absolwentów naszego liceum, którzy przystąpili do egzaminu dojrzałości, nie zdała matury. To bardzo dużo. Czy to nie rekord w dziejach liceum?
Dyrektor Manowiec - Myślę, że nie. Trzy lata temu procentowe wyniki były zbliżone. Na 130 zdających nie zdało wtedy 30 osób. W roku bieżącym do matury przystąpiło 154 tegorocznych absolwentów i 13 z lat ubiegłych, a zdało ją 99 tegorocznych i 5 z lat ubiegłych. 6 osób może zdawać maturę w sierpniu. W liceum dla dorosłych zdawały egzamin 42 osoby, zdało go 31, a 5 może go powtórzyć w sierpniu. Matura tegoroczna została przeprowadzona obiektywnie. Prace były kodowane. Nauczyciele sprawdzający nie wiedzieli, z czyimi pracami mają do czynienia. Uczniowie, którzy nie wykazali minimum wiedzy programowej, egzaminu po prostu nie zdali. Matura nie może być prezentem.
W. B. - Jednak jakieś przyczyny takich wyników musiały być - pytam - bo przecież trudno uwierzyć, że mamy obecnie do czynienia z jakąś "gorszą" młodzieżą.
Też tak nie twierdzę - mówi p. dyrektor - młodzież jest normalna, niemniej kilka przyczyn złożyło się na to, że nie wszyscy uczniowie traktowali swoje obowiązki w czasie pobytu w liceum poważnie. Zacznijmy od tego, że od bodaj dziesięciu lat w związku z upadkiem szkół zawodowych były odgórne sugestie, żeby przyjmować do liceów wszystkich chętnych uczniów niejako na przechowanie. Egzaminy wstępne nie były surowe, jeśli były w liceum miejsca, to na podstawie odwołań i poprawek przyjmowano wszystkich. Tworzyło to nienajlepszą atmosferę wychowawczą, nie sprzyjającą intensywnej nauce. Tym sposobem licea przestały być na swój sposób szkołami elitarnymi, bardzo dobrymi lub dobrymi w takich środowiskach jak nasze. Na dodatek spora część rodziców nie zdawała sobie chyba sprawy z tego i nie wierzyła w to, że ich dzieci mogą nawet takiej szkoły nie ukończyć, nie zdać matury. A przecież, jeśli któreś z nich (rodziców) zjawiało się w liceum dopiero w 4 roku nauki dziecka w szkole z pytaniem, kto jest wychowawcą ich pociechy, to chyba o czymś świadczy. Mieliśmy liczne przypadki braku ich reakcji na zaproszenia liceum, mimo że na miesiąc wcześniej zawiadamialiśmy o zagrożeniach.
Niestety prawda jest też taka, że część, podkreślam, część młodzieży nie uczy się i lekko traktuje swoje obowiązki, nie przykłada wagi do obecności na lekcjach, wybiera je sobie, kalkuluje. Próbujemy uczniów dyscyplinować. Np., jeżeli któryś z nich opuści w semestrze bez usprawiedliwienia 20% zajęć, można go ze szkoły usunąć. Były dwa takie przypadki w ub. roku przed maturą. Stosujemy upomnienia i nagany, jednak nie był to do tej pory jakiś przesadny rygor. Wydaje się, że będziemy w nowym roku szkolnym sięgnąć po te środki w większym zakresie w warunkach, kiedy perswazje są mało skuteczne. Może chociaż w części poprawi to obowiązkowość i systematyczność naszych uczniów. W braku tych nawyków upatruję jedną z podstawowych przyczyn niepowodzeń szkolnych wielu z nich.
Młodzież jest bardzo chłonna na złe przykłady, brak jej przezorności i umiejętności przewidywania. Dużą rolę w tym względzie odgrywa środowisko, w którym przecież panuje utrzymujące się od lat i demobilizujące bezrobocie. Młodzież widzi, co się dzieje z rodzicami i nie wierzy, że można coś w życiu zmienić, nie ma wyrobionych nawyków aktywności, przywykła do pasywności. Wprawdzie mówimy jej przy każdej okazji, że nauka to jedyna praktyczna możliwość wyrwania się z tego środowiska, lecz część nie reaguje na takie zachęty.
Próbujemy nadrabiać zaległości i pobudzać zainteresowania uczniów na zajęciach pozalekcyjnych, chociaż nauczyciele nie mają obowiązku ich prowadzenia, bo się im za nie nie płaci. Bogatsze gminy starają się swoim szkołom fundować zajęcia pozalekcyjne, łobeska jest niestety biedna. Inna sprawa, że nasi nauczyciele nie są do takich zajęć szczególnie motywowani, gdy widzą na nich 2 - 3 obecnych i chętnych uczniów. Dla wielu młodych ludzi świat jest ciekawszy w telewizorze - zaś codzienna systematyczna nauka i praca jest nudna, ciężka.
W. B. - A czy przypadkiem nie jesteście za bardzo wymagający i nie stresujecie, jak się to modnie mówi, swoich uczniów ciągłymi napominaniami?
Dyrektor J. Manowiec - Proszę mi powiedzieć, jak powiadomić nieprzygotowanego do zajęć ucznia, że ten nie jest przygotowany? Czy nauczyciel ma go przepraszać za to, że odważył mu się to uświadomić? Przecież życie współczesne, praca współczesna nie są łatwe, wymagają codziennego stykania się z przeszkodami, konkurencją, wymagają odporności nie tyle fizycznej, co przede wszystkim psychicznej, nie są zabawą szczególnie w polskich warunkach. Ta prawda z trudem dociera do części młodzieży. Przykład - klasy trzecie. Mogłoby się wydawać, że echa wyników maturalnych dotrą do nich i spowodują, że zaczną one już teraz poważnie myśleć o przyszłej maturze. Jednak nie obudziły się one, np. frekwencja na lekcjach była w nich słaba. Co ciekawe - część rodziców usprawiedliwia swoim pociechom nawet wagary, nie współpracuje ze szkołą. Jeśli uczeń ma usprawiedliwionych przez rodziców nawet 200 - 300 godzin, to trzeba mu to uznać bez względu na to, czy ma się wątpliwości co do wiarygodności takich usprawiedliwień. Niemniej po podliczeniu niektórych przypadków, można udowodnić, że niektórzy uczniowie są nieobecni nawet po dwa miesiące w ciągu roku szkolnego wynoszącego przecież 10 miesięcy i to niekoniecznie z przyczyn losowych. Oczywiście ciągle mówię o mniejszości, bo współpraca z Radą Rodziców układa się dobrze.
W. B. - Jednak za wszystkie niepowodzenia nie można winić uczniów. To byłoby zbyt łatwe i wygodne!
Dyrektor Manowiec - Oczywiście, że nie. Programy są przeładowane. Brak czasu na wyrównywanie zaległości z ortografii, zwykłego podstawowego liczenia. Ciągnie się to wszystko od szkoły podstawowej. Uczniowi daję się szansę w ogóle ukończenia podstawówki, a on idzie do matury. Z jednej strony zarzuca się np. liceum, że nie przyjmuje wszystkich uczniów, z drugiej chce się, żeby wszyscy je z powodzeniem kończyli. Potem w uczniu przepychanym od pierwszej klasy do czwartej wytwarza się przekonanie, że tak będzie przez całe życie. Były szkoły w województwie, gdzie wręcz sugerowano części absolwentów, żeby do matur nie przystępowali, tam wyniki były pozornie lepsze. W Łobzie tego nie robiono - dano wszystkim możliwość zdawania egzaminu dojrzałości. Zdawali także absolwenci z ubiegłego roku a nawet sprzed dwóch lat. W tym roku zastosowaliśmy nowy sposób naboru do liceum, postawiliśmy dość wysoki próg zdającym, jakie będą tego skutki zobaczymy w następnych latach. Mimo tych problemów wielu tegorocznych maturzystów zdawała egzaminy dobrze, na oceny celujące. Na przykład Agnieszka Orlińska miała średnią 5,2, bardzo dobre wyniki miały Katarzyna Matuska, Katarzyna Szymańska, Katarzyna Kulik, Iwona Łań. Potwierdziła się prawidłowość, że wyniki w nauce, jakie osiągają uczniowie, są wprost proporcjonalne do frekwencji na zajęciach. Nie można nas też posądzić o brak obiektywizmu. Matura została potraktowana rzetelnie. Jako przewodnicząca miałam prawo interweniować, dać prace budzące wątpliwości przed ich "rozkodowaniem" do powtórnego sprawdzenia. Były takie przypadki. Na przykład prace z ocenami niedostatecznymi z języka polskiego były dwukrotnie, a nawet trzykrotnie sprawdzane, zanim zostały przeze mnie podpisane. Niektóre oceny zostały podwyższone. Czy wyniki tegorocznej matury podziałają mobilizująco na przyszłorocznych maturzystów, trudno w tej chwili powiedzieć. Mam jednak taką nadzieję.
W. B. - Dziękuję za rozmowę.

Ile zapłacimy za ciepło

Za kilkanaście dni zacznie się jesień, nastaną chłodne noce i jednym z naszych podstawowych problemów stanie się ciepło w mieszkaniach. Będziemy czekać na to, kiedy "zapalą", a równocześnie z niepokojem będziemy myśleć o tym, ile nam znowu przyjdzie zapłacić to ciepło, którego koszt w naszych czynszach jest przecież najważniejszą pozycją.
Ponieważ monopolistą w dostarczaniu nam tego ciepła jest nasz Zakład Energetyki Cieplnej, do jego szefa Ryszarda Soli zwracam się z tym zasadniczym pytaniem:
- Panie inżynierze, ile w tym sezonie zimowym zapłacimy za nasze ciepło, czy rzeczywiście tak, jak zapowiadano, jego ceny zostaną obecnie uwolnione i my, lokatorzy, będziemy zdani na łaskę i niełaskę tego, kto ma "kurek od rury", to znaczy w Łobzie Pańskiej firmy, tak jak to się stało w całym kraju na przykład z paliwami płynnymi.
- Nie, do tego nie dojdzie, chociaż o tym, ile będzie nasze ciepło kosztowało, jeszcze nie wiem. Dlaczego - wyjaśnię po kolei. Otóż obowiązujące w tej chwili nowe prawo energetyczne określiło zasady współpracy producent ciepła i jego odbiorca. Oczywiście chodzi tu o odbiorcę hurtowego, w Łobzie przede wszystkim ADM i spółdzielnie mieszkaniowe. ZEC sprzedaje ciepło odbiorcom hurtowym, zaś ile będzie ciepło kosztował lokatora, to już będzie ustalał jego dystrybutor czyli wspomniane wyżej instytucje, właściciele budynków, wspólnoty.
Opracowuje się obecnie nowe taryfy (stawki opłat). Dotąd dostawca (ZEC) negocjował co roku te stawki z odbiorcą. Obecnie został powołany Urząd Regulacji Energetyki, czyli coś w rodzaju mediatora między dostawcami i odbiorcami. Urząd ten ma duże uprawnienia, właściwie to on będzie decydował, ile zapłacimy za ciepło nie w skali globalnej, ale w przypadku każdej ciepłowni. Dlaczego? Bo przecież każda pojedyncza ciepłownia ma inne koszty wytwarzania ciepła.
W tej chwili opracowaliśmy swoje stawki opłat, za jakie chcielibyśmy sprzedawać ciepło w Łobzie. Stawki te wynikają z bilansu kosztów naszego przedsiębiorstwa. Zgłaszamy je do wspomnianego URE, który dbając z jednej strony o interes obywateli z jednej strony, z drugiej weźmie też pod uwagę interes przedsiębiorstwa ciepłowniczego, jego koszty bieżące i rozwój, jego potrzeby inwestycyjne i modernizację. Idzie o to, żeby cała ta ważna, jedna z najważniejszych gałęzi wytwórczości, mająca tak duże społeczne znaczenie, nie zaczęła w pewnym momencie szwankować.
I tu pośrednio odpowiem na pana pytanie - czy ceny ciepła wzrosną w nowym sezonie 1999/2000, chociaż powyżej stwierdziłem, że jeszcze nie wiem. Obecne przepisy mówią, że nie mogą one wzrosnąć więcej niż 15% w stosunku do obecnie obowiązujących (mówię oczywiście o cenach dla hurtowników - spółdzielni czy ADM-u). Oni też nie mogą podnieść opłat dla swoich dla swoich lokatorów wyżej niż 15%. Oczywiście te podwyżki nie muszą zaraz być takie wysokie. Tu dodam na pocieszenie, że URE bardziej dba o interesy lokatorów. To jest przecież wiele milionów ludzi i trudno sobie wyobrazić, żeby można lekceważyć ich opinię, a ta jest zawsze za tańszym ciepłem. Myślę, że ceny ciepła jednak wzrosną.
Tu muszę dodać, że wiele ciepła w naszym kraju, w Łobzie także, marnuje się ze względu na to, że większość budynków ma bardzo złą termoizolację; gubią one wiele ciepła, które po prostu idzie w atmosferę. W związku z tym dużą rolę w obniżeniu cen tego ciepła mają działania właścicieli budynków, którzy powinni je ocieplać, co, jak wykazała np. praktyka łobeska, dało tam, gdzie takich czynności dokonano - oszczędności sięgające nawet 30%. Weszła obecnie w życie ustawa "termoizolacyjna", która umożliwia otrzymanie 25% premii z budżetu państwa przez tych wszystkich w stosunku do kosztów, jakie ponieśli, którzy dokonali inwestycji termoizolacyjnych w swoich budynkach.
Czy w ogóle będzie w Łobzie ciepło, czy od strony technicznej jesteśmy do sezonu przygotowani? Tak. Dokonaliśmy w naszych obiektach niezbędnych remontów w takim stopniu, w jakim pozwalały nam na to nasze pieniądze. Uważam, że ciągłość dostaw ciepła będzie się odbywała bez zakłóceń. Liczymy, to znaczy ZEC liczy, że także nasi odbiorcy dokonają w porę w swoich instalacjach wewnętrznych w poszczególnych budynkach niezbędnych przeglądów, płukania tych instalacji, napraw i regulacji, tam, gdzie były w ubiegłym roku niedogrzania.
Czy będzie dosyć opału, czy wystarczy na jego zakup pieniędzy? Tak, z opałem nie ma w tej chwili żadnych problemów, można go kupić od ręki.
- Dziękuję za rozmowę.
W. Bajerowicz
Kilka słów komentarza: Nie da się ukryć, że jednak ceny ciepła w nowym sezonie wzrosną. Byle tylko nie były to podwyżki duże. RED.

Jak działa łobeskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji

Do naszej podstawowej działalności należy: eksploatacja stacji uzdatniania wody wraz z miejską siecią wodociągową o długości 40 km, eksploatacja oczyszczalni ścieków wraz z siecią kanalizacyjną o długości 20 km oraz trzema przepompowniami, eksploatacja wodociągów wiejskich, transport samochodowy nieczystości płynnych. Największego zaangażowania wymaga utrzymanie w ruchu wodociągów. Sercem tego układu jest stacja uzdatniania wody mieszczącej się na ul. Wojcelskiej. Jest to obiekt wybudowany w latach 60-dziesiątych, wyposażony w rozwiązania techniczne typowe dla tego okresu i bardzo dzisiaj energochłonne. Ich wadą jest także to, że tworzą one układ jednostopniowego zasilania miasta. Polega to na tym, że ciśnienie wody w sieci miejskiej utrzymywane jest przez pompy głębinowe dużej mocy. W chwili obecnej eksploatowane są wszystkie studnie, z których pobierana na przemian woda tłoczona jest na filtry pośpieszne, a następnie do sieci miejskiej. Końcowym elementem sieci są dwa zbiornik umieszczone na Górze Zielonej, których zadaniem jest przyjęcie nadmiaru wody oraz stabilizowanie ciśnienia w promieniu ich oddziaływania. Utrzymanie powierzonej nam do eksploatacji sieci wodociągowej polega między innymi na usuwaniu awarii, dbaniu o sprawność uzbrojenia technicznego, a także przestrzeganiu reżimów sanitarnych. Zdarza się czasami, szczególnie po zaniku ciśnienia w sieci wodociągowej, że z kranów przez moment płynie niezbyt czysta woda. Jest to efekt odkładających się na ściankach rurociągu związków żelaza i manganu. Staramy się to niepożądane zjawisko eliminować poprzez płukanie sieci (tzw. końcówek) raz w miesiącu, natomiast całej magistrali raz na kwartał. Staramy się też interweniować w przypadkach zaistnienia innych nieprawidłowości w podawanej odbiorcom wodzie. W 1996 r. sprzedaliśmy w Łobzie 524, w 1997 - 536, w 1998 - 538 tys. m/3 wody, na wsi w 1996 - 53, w 1997 - 85, w 1998 - 95 tys. m/3 wody; natomiast do oczyszczalni przyjęliśmy w tych samych latach kolejno 377, 386 i 360 tys. m/3 ścieków. Jak widać, sprzedaż wody w ostatnim okresie utrzymuje się na podobnym poziomie. Są to wielkości dużo niższe w porównaniu do początku lat 90-tych. Stało się tak, bo przecież niektóre łobeskie zakłady przemysłowe zmieniły profil produkcji, kilka z nich uległo likwidacji, zaś odbiorcy indywidualni w znacznej większości przeszli z opłat ryczałtowych na opłaty wynikające z opomiarowania. W mieście opomiarowanych jest 97% odbiorców, na wsi jest znacznie gorzej - w niektórych wsiach opomiarowanie sięga zaledwie 30-20%. Ważną sprawą jest dla nas odprowadzanie ścieków, które siecią kanalizacyjną lub też transportem kołowym powinny trafić do oczyszczalni. Teoretycznie ilość ta powinna odpowiadać ilości pobranej wody. W praktyce wygląda to inaczej. Z naszych wyliczeń wynika, że do oczyszczalni w sposób udokumentowany trafia 70% ścieków w stosunku do pobranej wody. Pozostała ich część jest zatem zagospodarowywana w sposób nieprawny. Zdarzają się ciągle przypadki kierowania ścieków z szamb przydomowych wprost do cieków wodnych lub do naszej kanalizacji. Zdarza się również wywożenie ścieków przypadkowym transportem na podmiejskie tereny. Uważamy, że należy tę sprawę uporządkować dla dobra ogółu, bo poza korzyściami ekologicznymi zwiększy się ilość ścieków przyjętych do oczyszczalni, a tym samym koszty zostaną rozłożone na większą liczbę jednostek. Wykaz osób, które nie chcą podporządkować się przyjętym normom gospodarki wodno-ściekowej został przekazany Straży Miejskiej w celu wyegzekwowania obowiązujących zasad. Efekty tych poczynań nie są jednak zadawalające. Tematy natury organizacyjno-prawnej często określają hierarchię wykonywanych przez nas zadań, z którymi musimy uporać się w pierwszej kolejności. Są również tematy, z którymi musimy zwracać się do władz miasta, ponieważ wykraczają poza ramy określone w umowie eksploatacyjnej. Dotyczy to głównie inwestycji o znaczeniu ogólnomiejskim. Jednym z takich tematów jest kończące się obecnie pozwolenie wodno-prawne na eksploatację oczyszczalni ścieków. Oczyszczalnia nasza oddana została do użytku w październiku 1996 r. Dokumentem, który legalizował jej działalność jest decyzja wydana przez UW w Szczecinie zezwalająca na jej eksploatację do końca 1999r. Oczyszczalnia nasza zaprojektowana była w latach siedemdziesiątych i na tamte czasy spełniała wszelkie wymogi dotyczące ochrony środowiska. W chwili obecnej wymagania są bardziej rygorystyczne. Utrzymanie nowych parametrów na wyjściu z oczyszczalni pociąga za sobą konieczność jej modernizacji. Potrzeba ta była dostrzegana od momentu oddania jej do eksploatacji, czego dowodem były planowane kwoty na ten cel w budżecie miasta w latach 1997 - 98, jednak dotychczas temat ten nie doczekał się realizacji. W bieżącym roku zaplanowana została na ten cel pewna kwota, która w części pozwoli poczynić kroki w tej ważnej sprawie. Od roku 1996 ma miejsce sukcesywne przekazywanie na majątek gminy wodociągów wiejskich. Przejęto ich do dzisiaj 16. Wodociągi te były bardzo zaniedbane, zatem w interesie mieszkańców należało je jak najszybciej przejąć od AWRSP i doprowadzić do stanu akceptowanego przez Sanepid. Wydatki na ten cel w 30% refundowała AWRSP, były również wykorzystywane inne środki. W efekcie wykonano remonty tych wodociągów, ale ich zakres był różny. Położono nacisk głównie na budynki hydroforni i znajdujące się w nich urządzenia. Zabrakło pieniędzy na renowację otworów studziennych oraz sieci wodociągowej. Stan taki trwa do dzisiaj. W efekcie tego mamy w większości nieopomiarowane przyłącza do wiejskich budynków mieszkalnych. Na dodatek w Rynowie wodociąg praktycznie wymaga przełożenia. W Zajezierzu, Grabowie, Rożnowie i Rynowie eksploatuje się po jednej studni, studnie rezerwowe wymagają renowacji. Niepokojąca jest również sytuacja w Poradzu i Klępnicy z uwagi na rosnącą zawartość azotanu w miejscowym wodociągu - rozwiązanie tego problemu wiąże się z zamontowaniem kosztownych urządzeń do uzdatniania wody lub wykonania nowego odwiertu poza strefą oddziaływania wód zawierających azotany. Reasumując chcę zauważyć, że infrastruktura wodno-kanalizacyjna w naszej gminie nie jest rzeczą doskonałą, a utrzymanie jej w należytym stanie wymaga sumiennej eksploatacji popartej równocześnie niezbędnymi inwestycjami.
Prezes Spółki - mgr inż. Józef Misiun

Kto sprząta

W poprzednim numerze "Łobeziaka" czytelniczka narzekała na to, że śmietnik obok jej bloku przy Obr. Stalingradu jest za rzadko opróżniany, że śmieci z niego są wywlekane na podwórko i że odpowiedzialna jest za to Spółdzielnia Mieszkaniowa "Jutrzenka". W związku z tym zadzwonił do nas prezes tej spółdzielni J. Dzięgielewski z uwagą, że jego firma taką posesją nie zarządza i nie może ponosić odpowiedzialności za porządek tam panujący. Zwracamy honor - rzeczywiście żaden blok przy Obr. Stalingradu do "Jutrzenki" nie należy. Niemniej prawdą jest, że na zapleczu Obr. Stalingradu 1 jest często przy śmietniku bardzo brudno, gdyż dwa pojemniki, które tam są ustawiane w boksie, nie wystarczają i lokatorzy oraz właściciele okolicznych placówek handlowych zmuszeni są do wyrzucania śmieci obok przepełnionych zbiorników "gdzie popadnie". Gdy zaczną tam grzebać dzieci i przygodni, działający przeważnie o świcie "prywatni" śmieciarze - to już robi się tam naprawdę nieprzyjemnie dosłownie w całej okolicy. Zapytałem, co sądzi na ten temat prezes Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych K. Dzieżak, któremu ten teren podlega. Jego firma - stwierdził prezes - opróżnia pojemniki regularnie, zgodnie z umową zawarta z Urzędem Miasta (i to się zgadza - red.). Niemniej PUK nie jest w stanie upilnować grzebiących w śmietnikach dzieci i zbieraczy makulatury, złomu, drewna czy nawet resztek jedzenia itp. Duży problem to śmieci o tzw. dużych gabarytach - np. stare meble, zużyty sprzęt gospodarstwa domowego itp., których nie można wepchnąć do śmieciarki. Trzeba to ładować na otwarte przyczepy, co powoduje dodatkowe koszty, którymi właściwie powinni być dodatkowo obciążeni ci, co je wyrzucają. To samo dotyczy także gruzu po różnych remontach. Firma próbowała ten problem rozwiązać, ustalając w maju br. dni, w których lokatorzy powinni wystawiać swoje "nietypowe" odpady, ale akcja nie dała wyników. Ludzie nie są zdyscyplinowani i nie zastosowali się do próśb PUK-u. Nie można przecież przy każdym śmietniku postawić człowieka regulującego ruchem w tym urządzeniu. Sprawa ta zresztą w skali całego miasta nie jest do dzisiaj rozwiązana. Daleko nam pod tym względem do zdyscyplinowanych sąsiadów zza Odry, którzy sami pilnują wyznaczonych terminów i potrafią uszanować swoje środowisko. Całe szczęście, że część tych wielkogabarytowych resztek gdzieś "znika" sama, zanim PUK się z nimi upora. Zabierają je po prostu miejscowi zbieracze, zanim PUK się z nimi upora. Podobne problemy, właściwie nieustające, ma prezes "Jutrzenki" J. Dzięgielewski. Też z resztkami wielkogabarytowymi, które często zalegają śmietniki spółdzielni. Na dodatek do jego śmietników znoszą chyłkiem swoje odpadki lokatorzy z posesji nie należących do spółdzielni, bo ich własne boksy bywają niekiedy nawet pozamykane (dla oszczędności?). Nie da się tego ukryć - ludzie, zajmujący się u nas zawodowo sprzątaniem miasta i wywozem nieczystości, nie mają łatwego życia. Z jednej strony obwinia się ich o to, że nie usunęli w porę każdego poniewierającego się papierka, z drugiej robi się wiele, żeby było brudniej, bo niby od tego są, żeby sprzątali. Oczywiście można by miasto wyglansować już od jutra, tyle, że potrzebne są do tego dwie rzeczy - znacznie większe pieniądze i na dodatek nieporównani większa niż w tej chwili świadomość ekologiczna sporej części jego obywateli. (W. B.)

Lasy znowu zagrożone

Jak nasze lasy, największe bogactwo naszej gminy, przetrwały tegoroczne upały, suszę i ... towarzyszące, niestety, tym zjawiskom przyrody pożary, jak uporali się z tymi największymi zagrożeniami łobescy leśnicy - pytam nadleśniczego inż. Wiesława Rymszewicza - nie były to dla was chyba łatwe chwile, bo praktycznie od rana do nocy, a nawet i po nocach na przełomie lipca i sierpnia w stronę lasów wyjeżdżały "na sygnałach" bojowe wozy strażackie i pana też trudno było zastać w nadleśnictwie za przysłowiowym biurkiem? Zostawmy pożary na koniec - mówi szef nadleśnictwa - bo te w tej chwili akurat nie są dla polskich i łobeskich lasów takie straszne. Przy dobrej współpracy i ofiarności wielu służb można je dzisiaj dusić w zarodku i robiliśmy to. Straty, odpukać, mieliśmy naprawdę minimalne. Prawdziwym i może nawet śmiertelnym zagrożeniem dla lasów są odżywające znowu zakusy na ich integralność, ponowne dążenie do ich sprywatyzowania. Pamiętamy, że w roku ubiegłym taka próba ze strony ministra Wąsacza już była, ale została ona skutecznie powstrzymana przez ogólnonarodową akcję w ich obronie. Protestowały środowiska naukowe, leśnicy, młodzież akademicka (mamy mądrą młodzież), organizacje społeczne, prasa o różnych orientacjach politycznych, zebrano (także w Łobzie prowadziliśmy zbiórkę) ponad dwa miliony podpisów pod protestami. Minister Wąsacz wycofał się ze swoich groźnych pomysłów i oświadczył, że lasy nie będą reprywatyzowane. Tymczasem na dniach, jeszcze w sierpniu br. Rada Ministrów RP podjęła uchwałę o przedstawienia Sejmowi projektu nowej ustawy dotyczącej lasów państwowych. Ustawa ta przewiduje, że lasy państwowe staną się spółką skarbu państwa, który będzie miał w niej 60% udziałów, zaś pozostałe 40% zostanie rozdanych w ramach reprywatyzacji. Czyli jakby tylnymi drzwiami próbuje się przepchać ustawę, która zagraża jednemu, bodaj jednemu z najważniejszych dóbr narodowych, jakim są właśnie lasy państwowe. Istota każdej spółki, a wynika to z kodeksu handlowego, jest taka, że jest ona nastawiona na zysk za wszelką cenę, ponieważ udziałowcy inaczej do niej nie przystąpią. Konsekwencje takiego postawienia sprawy spowoduje to, co przećwiczono już w bogatszych od Polski krajach np. w USA czy we Francji, gdzie wyrąbane dla bieżących potrzeb i zdewastowane prywatne lasy, a raczej pustynie po nich, państwo próbuje odkupywać i na nowo zagospodarować. Do tej pory polskie lasy państwowe nie są nastawione na zysk, mają się samofinansować (i robią to) zgodnie z obowiązującą ustawą o lasach (jedną z najlepszych na świecie), a środki uzyskiwane z ich działalności przekazywane są wprost na ich konto na hodowlę, ochronę lasu, powiększanie lesistości kraju (ciągle za małą - np. Niemcy mają większą), na utrzymanie dotychczasowych zasobów przyrodniczych na poziomie nienaruszalności funkcji społecznych, jakie płyną z lasów, na ochronę gleby, wód, powietrza, krajobrazu, ochronę rzadkich gatunków zwierząt i roślin, na rekreację, a także szerokie udostępnianie lasu dla turystyki, wypoczynku, zbieractwa. Teraz może się to wszystko skończyć z braku wyobraźni i widzimisię, pożal się Boże, kilku domorosłych pseudoreformatorów. Jakie są przyczyny takiego upartego dążenia niektórych decydentów do zamachu na polskie lasy, do wyciągania po nie łakomych rąk? Naiwna wiara w to, że ich szybki, rabunkowy wyrąb poprawi budżet państwa? Że pomogą one w powstawaniu nowej klasy średniej, która uzyska tym sposobem nieobciążoną bankowymi zobowiązaniami żywą gotówkę? To jest naiwne myślenie na krótką metę. Faktycznie polskie lasy są wielkim skarbem, ale jego naruszenie dla doraźnych potrzeb może się skończyć tak, jak w czasach Polski szlacheckiej i podczas zaborów, kiedy tak przetrzebiono rodzime lasy, że do dzisiaj nie można odbudować ich powierzchni. Przez ostatnich pięćdziesiąt lat społeczeństwo płaciło swoimi niedostatkami także na odbudowę naszych lasów i prawie to się już udało. Teraz znowu ma się to wszystko zepsuć? Można też podejrzewać, że pośrednio Unia Europejska boi się tak dużego i dobrze zorganizowanego i konkurencyjnego konsorcjum, jakim jest leśnictwo polskie, że jest jej ekonomistom na rękę, kiedy będzie ono sprywatyzowane. Jeśli wspomniany prywatyzacyjny manewr się uda, wtedy pożegnamy się też z czasami, kiedy można było pójść do lasu na wycieczkę, grzyby czy jagody, bo bronić nam będą do niego wstępu prywatne zakazy i bariery. To jeszcze pół biedy, bo może się zdarzyć i tak, że tego lasu już nie będzie. Sytuacja w tej chwili jest tak napięta, że powstał Komitet Inicjatywy Ustawodawczej, który wystąpi do Sejmu (a trzeba się spieszyć) z projektem "Ustawy o zachowaniu strategicznych zasobów naturalnych kraju". Na jego czele stanął dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Pile Jan Podraski. Obecnie zbierane są podpisy osób popierających projekt. Zebrano ich w tej chwili 400 tysięcy, a potrzebnych jest 600 tysięcy, żeby Komitet mógł wystąpić z inicjatywą ustawodawczą. Projekt tej ustawy mówi między innymi:
Art. 1
Do zasobów naturalnych o charakterze strategicznym zalicza się:
1) lasy państwowe
2) kopaliny energetyczne
3) wody podziemne oraz cieki i zbiorniki podstawowe w tym polską część akwenu Morza Bałtyckiego.
Art. 2
Dobra narodowe, o których mowa w ar. 1 stanowią zasoby Skarbu Państwa i nie podlegają procesom prywatyzacji i reprywatyzacji w naturze.
Art. 3
Gospodarowanie zasobami naturalnymi o charakterze strategicznym jest prowadzone w interesie dobra narodowego.
Art. 4
Dla osiągnięcia celu, o którym mowa w art. 3 właściwe organy władzy państwowej i zarządcy tych zasobów mają obowiązek:
1) powiększać zasoby odnawialne, jakimi są lasy państwowe i zasoby wód, czego wymaga rozwój gospodarczy Państwa i zwiększanie się liczby ludności,
2) powierzchnię lasów państwowych zwiększać w takim tempie, aby lesistość Polski osiągnęła do 2050 r. poziom 32% - uznawany za optymalny,
3) prowadzenie gospodarki leśnej w sposób trwały, zrównoważony i wielofunkcyjny, uwzględniający oprócz funkcji produkcyjnych także funkcje:
· ochrony i kształtowania środowiska, w tym ochrony powietrza atmosferycznego, gleby i wody,
· klimatyczne, uzdrowiskowe, rekreacyjne, turystyczne,
· retencjonowania, oczyszczania i dystrybucji wody,
· stymulacji produkcyjności w pozaleśnych działach gospodarki,
· ochrony różnorodności biologicznej i bogactwa genetycznego,
· ochrony naturalnych warunków życia hałasem, wiatrem, zapyleniem, promieniowaniem, powodzią, lawinami, osuwiskami, przemieszczaniem się zanieczyszczeń,
· retencjonowania węgla atmosferycznego i akumulacji energii w biomasie użytkowej,
· a także funkcje: majątkowe, dochodowe, miejsca pracy, narzędzia rekultywacji terenu, obronne i miejsca różnorodnych usług dla ludności.
Art. 5
Organizowanie i zarządzanie mieniem państwowym, którego podmiotem są zasoby naturalne w postaci lasów państwowych oraz wód, o których mowa w art. 1 nie może następować z wykorzystaniem prawa prywatnego, w szczególności prawa handlowego.
Art. 7
Świadczenia pozaprodukcyjne lasów państwowych i wód państwowych, a także zbieractwo runa leśnego oraz połów ryb mają charakter powszechnie dostępny i na potrzeby własne ludności są nieodpłatne.
Tyle w skrócie projekt ustawy. Jeśli uda się ją obronić, wtedy polskie lasy mają szansę na normalne istnienie i przyszłość. Projekt wspomina o Bałtyku. To nie pomyłka, są bowiem ciche projekty, żeby sprywatyzować także polskie wybrzeże. Doprawdy w głowie się nie mieści, co jeszcze wymyślą w prywatyzacyjnym amoku nasi nadgorliwi reformatorzy.
Obiecałem powiedzieć kilka słów o pożarach. Rok był wyjątkowo "palny". Mieliśmy w lasach najwyższy stopień zagrożenia ogniem. Wilgotność ściółki spadła poniżej 10%, była to wilgotność prochu strzelniczego. Na szczęście spłonął nam, odpukać, tylko jeden hektar lasu. Z innych przyczyn mamy w ciągu roku większe straty. Stało się tak jednak nie dzięki wyjątkowo nam sprzyjającemu losowi, a w wyniku wyjątkowej operatywności naszej państwowej straży pożarnej, ochotniczej straży pożarnej i samych i samych leśników. Należy im się za to wysokie uznanie. Straż zawsze zdążyła do źródeł ognia. Służba leśna została skoszarowana, to znaczy miała zakaz opuszczania swoich miejsc zamieszkania bez zgody nadleśniczego. Zapalało się dosłownie wszystko: odłogi, łąki, ścierniska, lasy. Powstały podczas żniw dwa poważne pożary w Wysiedlu, gdzie zapalił się kombajn, a od niego zboże "na pniu" ; w trzy dni później zaiskrzyła prasa do słomy i to spowodowało pożar. Pomimo ostrzeżeń i apeli nadal niesforni byli przygodni "turyści', np. zdarzały się przypadki rozpalania ognisk w młodych sosnowych lasach, najbardziej palnych, nie mówiąc już o ogniskach przy jeziorach. W związku z tym wprowadziliśmy okresowy zakaz wstępu do lasu, zezwalając jednak społeczeństwu na dojazd do jezior, których jednak musieliśmy specjalnie pilnować. W tej chwili, jak widać, trochę popadało i zakaz odwołaliśmy, co nie oznacza, że można poruszać się samochodami, gdzie się chce. Przypominam, że w lesie można jeździć samochodami tylko po drogach oznakowanych niebieskimi kierunkowskazami ustawionymi przez leśników. Za ewentualne zaprószenie ognia odpowiadają także rolnicy, którzy powinni zabezpieczać swoje pola pasami zaporowymi (oborywać je).
Wprawdzie nie wypada się samemu chwalić, ale po zakończeniu przed kilku tygodniami kompleksowej (co 5 lat) kontroli Nadleśnictwa Łobez, nasza firma w jej wyniku dostała ocenę bardzo dobrą i uznana została za jedną z najlepszych w Rejonowej Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinie. Oczywiście nie stałoby się tak bez solidnej współpracy i codziennych wysiłków całego naszego zespołu i dlatego chcę mu za to publicznie podziękować.
Szkoda, że pracując w tak sprawnej dziedzinie gospodarki narodowej, czerpiąc z tego powodu satysfakcję osobistą, widząc, że nasza praca daję bieżące efekty i służy społeczeństwu, musimy żyć pod strachem, że czyjeś wydumane decyzje powzięte zza ministerialnego biurka wszystko to zniweczą, rozregulują. My, leśnicy, jesteśmy gremialnie przeciw.
Rozmawiał: W. Bajerowicz

Międzynarodowy Młodzieżowy Obóz Pracy Ochotniczej - Łobez 1999

Już po raz trzeci na zaproszenie Urzędu Gminy i Miasta w Łobzie w porozumieniu ze Stowarzyszeniem Promocji Pracy Ochotniczej w Warszawie zorganizowany został u nas w dniach 16 - 29 sierpnia międzynarodowy obóz pracy. Do naszego miasta zjechała młodzież z kilku krajów, aby przez pracę wykonywaną na rzecz lokalnej społeczności poznawać nasze miasto i jego okolice. Dla uczestników obozu był to pierwszy kontakt z naszym krajem. W tym roku gościła u nas grupa 11 młodych ludzi, a ich liderką była mieszkanka naszego miasta Marta Szurek, która w maju br. ukończyła w Warszawie specjalne szkolenie przygotowujące do uczestniczenia i kierowania takimi obozami w Polsce i zagranicą. Uczestnicy kursu (9 dziewcząt i dwóch chłopców) docierali do nas przez Berlin. Byli wśród nich:
- Paula - Kanadyjka, z pochodzenia Kolumbijka, studentka z Montrealu, która obecnie podejmuje studia językowe w Berlinie i miejmy nadzieje, że to nie będzie ostatnia wizyta w naszym mieście;
- Monica i Veta - dwie przyjaciółki z Parmy we Włoszech;
- Pedro - student z Hiszpanii z Wysp Kanaryjskich;
- Takafumi - student z Nagoi w Japonii, wielkiego centrum przemysłowego, finansowego i stoczniowego;
- studentki francuskie: Celine z Caen, Sandrine z Le Mans, Veronique z Montpelier, Aurelie z Paryża i Patricia z Tours.
Młodzi ludzie z różnych krajów i kręgów kulturowych przebywając w naszym mieście i nawiązując kontakty z młodzieżą łobeską, uczniami i absolwentami naszego liceum, uczestniczyli w różnych spotkaniach i imprezach min. w "Sydonii `99" i poznawali nasze środowisko i pracowali przy porządkowaniu otoczenia Liceum i w Stadzie Ogierów. Zakwaterowano ich w internacie liceum, a dobrze żywiono w "Konsumach". Ze swojego pobytu w Łobzie byli zadowoleni, chociaż pogoda z początku nie była najlepsza, bo przecież deszcz nadrabiał zaległości. Nasi goście po pracy brali udział ze swymi łobeskimi znajomymi w dyskotekach, w wycieczkach po okolicach Łobza. Można mieć nadzieję, że przychylność, z jaką się oni spotkali w naszym mieście ze strony władz i naszego społeczeństwa spowoduje, że ich kontakty z nami będą trwały, że będą ambasadorami naszego miasta w swoich krajach, a Łobez stanie się nie tylko punktem na mapie Polski, bo jego nazwa będzie wspominana z sympatią.
Zbigniew Martyniak

Nowe sukcesy szachistów

Szachiści łobeskiego Klubu Sportowego "Olimp" w dniach 10 - 19 września br. wyjeżdżają do Lublina na swoją najważniejszą imprezę roku, tj. wezmą udział w II lidze Drużynowych Mistrzostw Polski seniorów.
Przygotowania do tego startu trwają od dłuższego czasu, zawodnicy rozgrywają treningowo dziesiątki partii, próbują różnych wariantów taktycznych. Jako sparingpartner często stosowany jest komputer z trudnym programem gry. Nasi szachiści uczestniczą w turniejach, porównując swój poziom gry z innymi szachistami.
8-osobowa grupa łobeskich "paziów gry królewskiej" przebywała w dniach 3 - 14 sierpnia na największych zawodach szachowych w Polsce, na turnieju MK Cafe w Koszalinie. W ciągu 2 tygodni prawie pół tysiąca szachistów z całego świata toczyło tam boje na szachownicach w hali sportowej Politechniki Koszalińskiej i w hotelu "Arka".
Zawodnicy łobeskiego "Olimpu" ze swoimi punktami rankingowymi zostali zakwalifikowani do grupy C, w której rywalizowało 180 szachistek i szachistów. Na 10 rozgrywanych partii Łobzianie uzyskali następujące rezultaty:
- Krzysztof Nadkierniczny - 7 punktów , 5 zwycięstw, 4 remisy, 1 porażka;
- Katarzyna Woniak - 6,5 punktu, 5 zwycięstw, 3 remisy, 1 porażka;
- Piotr Mazuro - 6 punktów, 4 zwycięstwa, 4 remisy, 2 porażki;
- Gabriel Bieńkowski - 5,5 punktu, 4 zwycięstwa, 3 remisy, 3 porażki;
- Jakub Zieniuk - 4,5 punktu, 4 zwycięstwa, 1 remis, 5 porażek;
- Janina Wolniak - 3 punkty, 2 zwycięstwa, 2 remisy, 6 porażek.
Nie są to wyniki złe, ponieważ uzyskane zostały w walce w doborowym międzynarodowym gronie szachistów. Na pochwałę zasługuje najmłodszy uczestnik w naszej ekipie - Jakub Zieniuk. Zdobywając 4,5 punktu uzyskał normę na III kategorię szachową. Wygrał w dobrym stylu z Czechem Vladimirem Nowakiem oraz z rutynowanym szachistą Janem Marszałkiem z Rabki. Teraz Jakub wystartuje w półfinałach mistrzostw Polski juniorów w Kołobrzegu (3 - 9. 09).
Zdzisław Bogdanowicz

Pierwsze dni gimnazjum

Od pierwszego września rozpoczyna działalność zreformowane szkolnictwo powszechne. Pojawia się w jego obrębie nowa forma - trzyletnie gimnazjum, do którego będą uczęszczać uczniowie po ukończeniu szóstej klasy szkoły podstawowej. To już wiemy. W Łobzie siedzibą gimnazjum jest Szkoła Podstawowa nr 3. Pomieści ona w kolejnych latach wszystkich uczniów z naszej gminy, którzy mają obowiązek do tego typu szkoły chodzić.
Prasa, radio i telewizja pełne są obecnie doniesień, dyskusji, uwag na temat reformy szkolnictwa. Jest to jakby temat dyżurny, bo to przecież i początek nowego roku szkolnego i cała masa problemów, jakie stanęły przed samorządami, szkołami, nauczycielami i rodzicami, no i władzami państwowymi, które podjąwszy to dzieło, muszą się teraz z nim uporać. Jest to też temat polityczny, jako że nie wszystko w tym przedsięwzięciu zostało dopięte na ostatni guzik i w związku z tym oprócz nadziei jednych budzi wątpliwości i ostrą krytykę drugich.
Postanowiłem zobaczyć, jak sprawa wygląda tu, na dole w Szkole Podstawowej nr 3, gdzie rozegra się pierwszy akt reformy. Na dwa tygodnie przed pierwszym dzwonkiem rozmawiam na ten temat z dyrektorem nowej placówki Antonim Gutkowskim.
Panie dyrektorze, wchodząc do "trójki" (ta nazwa zasłużonej placówki długo jeszcze będzie funkcjonowała w świadomości łobzian) widzę i czuję, że przygotowania do otwarcia szkoły idą pełną parą, pozytywnie zalatuje świeżą farbą, czyszczone są okna, ustawia się meble, wszędzie skrzętny ruch zapowiadający, że przyjmiecie młodzież z nowym rokiem szkolnym w budynku wyszykowanym na wysoki połysk. Czy jednak tak samo dobrze mają się bardziej zasadnicze dla funkcjonowania nowego gimnazjum sprawy związane z jego organizacją, nauczycielami, podręcznikami, pomocami naukowymi, wyposażeniem, wreszcie z najważniejszym - pieniędzmi, na których brak szkoły cierpią chronicznie od wielu lat? Czy wreszcie jesteście - pan i pańskie grono - przekonani co słuszności reformy, bo przecież to będzie podstawowy czynnik jej powodzenia?
Rzeczywiście udało nam się w czasie wakacji wymalować całą szkołę i zdążymy ze wszystkimi pracami porządkowymi na czas. We wrześniu pokryjemy nawet dach naszej sali gimnastycznej trwałą blachą. Dostaliśmy z Urzędu Miasta na ten cel 20.000, drugie tyle wygospodarowaliśmy sami. Jednak - mówi dyr. Gutkowski - zasadnicze prace, do jakich zobowiązują nas władze oświatowe w związku z reformą zaczęliśmy dużo wcześniej i prowadzimy je systematycznie. Na przykład odbyliśmy szereg spotkań z rodzicami wyjaśniając im, co czeka ich dzieci w nowych warunkach, a przyjmujemy do 10 klas gimnazjum 260 uczniów, z których większość znajdzie się w naszej szkole po raz pierwszy. W sumie z pozostającymi u nas uczniami klas podstawowych będziemy mieli 760 dzieci. Młodzież wie, do jakich klas została przydzielona, plany lekcji były gotowe już w czerwcu. Z dowozem uczniów nie powinno być problemów, mimo że Łobzowi nie przydzielono gimbusu. Organizuje dowóz gmina i jeśli zrobi to tak, jak do tej pory, to kłopotów nie będzie. Programy nauczania i podręczniki docierają do szkoły i nauczyciele zapoznają się z nimi na bieżąco. Utrzymujemy stały kontakt z wydawcami. Nauczyciele biorą do rąk różne programy i podręczniki i decydują o ich wyborze, a także wiedzą, co będą robić od pierwszego dnia nowego roku. Część podręczników (do języków obcych) dotarła już do szkoły, a nawet do uczniów. Jednak na rozpoczęcie roku nie będzie wszystkich, co już od nas nie zależy. Z tego powodu będzie to rok trudny. Nowe podręczniki są, niestety, drogie. Biednych rodziców, a takich mamy około 60 nie stać na ich kupienie. Strach pomyśleć, jak sobie poradzą, gdy mają więcej dzieci w szkole. Dostaliśmy od ministra 2300 zł na ufundowanie podręczników dla najbiedniejszych, wystarczy to tylko na pięć kompletów. W przyszłych latach będzie lepiej, bo młodzież będzie mogła przekazywać swoje książki nowym rocznikom.
Odczuwamy generalny brak pieniędzy. Potrzeba nam na przykład nowych mebli dla większych dzieci. Można by się meblami wymienić z innymi szkołami na zasadzie - my im mniejsze, a one nam swoje większe, ale placówki te są niechętne takim transakcjom, nie chcą się pozbywać swoich sprzętów, bo też nie mają środków na zakup nowych. Pomocy naukowych celowych dla gimnazjum nie mamy, bo nie mamy na nie pieniędzy w budżecie. W ogóle od wielu lat z braku pieniędzy nie kupowaliśmy mebli i pomocy.
Czy reforma się uda? Dokona się, jeśli czarną robotę wykonają szkoły i nauczyciele, władając w to wielkie poświęcenie i jeśli znajdą się na nią odpowiednie fundusze . Nie będzie to wielka zasługa teoretyków. Czy będą podręczniki, czy ich nie będzie, nauczyciele w nowym łobeskim gimnazjum będą uczyć. To dobre grono. Kilku nauczycieli przygotowuje programy autorskie. Nie były potrzebne zwolnienia nauczycieli w wieku produkcyjnym, część kolegów z klas I - III rozpoczęła studia uzupełniające. Czy podniosą się wyniki nauczania w zreformowanej szkole? Tego się nie da teraz z góry zapewnić ani przewidzieć, czas pokaże. Wiele szkół przed reformą osiągało dobre wyniki, nie były to złe szkoły.
Na działalność opiekuńczą szkoła nie ma pieniędzy. Z zysku w stołówce można będzie dać biednym dzieciom herbatę i może coś do niej. Rok rocznie opieka społeczna fundowała dla nich 50 obiadów. Na razie nie wiemy, czy będzie tak w nowym roku szkolnym. Trzy obiady funduje mecenas E. Fiksek, pomaga nauczycielka M. Wysocka. Mile widzielibyśmy tego rodzaju wsparcie ze strony innych prywatnych dobrodziejów, bo biedy jest dużo.
Dziękuję za rozmowę.
W. Bajerowicz

Kronika policyjna

Przestępstwa kryminalne :
- 07 - 09.07 br. nieznany sprawca ukradł z mieszkania Zbigniewa W. kasetkę z pieniędzmi i biżuterią wartości 10250 zł;
- w okresie między 08 - 15.07 nieznany sprawca włamał się do komórki własności Iwony S. i ukradł z niej piłę motorową wart. 900 zł.;
- 08.07 w trakcie powrotu młodzieży LO z Łobza z wycieczki do Szczecina jeden z jej uczestników przez roztargnienie zostawił w wynajętym od szczecińskiego przewoźnika mikrobusie kamerę filmową wart. 2000 zł.; następnego dnia interweniował u niego sam bez skutku, a następnie poprosił o pomoc policję; kierowca wyparł się tego, by taki sprzęt znajdował się w jego pojeździe; nie wszczęto dochodzenia w tej sprawie; można jedynie domniemywać, że kierowca nie był uczciwy;
- 17.07 w Poradzu ustalony mieszkaniec tej miejscowości ukradł sąsiadowi Henrykowi R. rozrusznik od kombajnu zbożowego;
- 18.07 włamano się po wybiciu szyby do kiosku "Ruchu" własności Józefy Z. przy ul. Wojska Polskiego; po tym fakcie policjanci kontrolowali podejrzane osoby na promenadzie; u dwóch z nich - dorosłego mieszkańca Świdwina i 16-letniego mieszkańca Łabędzia znaleźli artykuły tytoniowe skradzione ze wspomnianego kiosku;
- 19.07 w dalszym ciągu pojawiają się w Łobzie fałszywe banknoty; między innym w dniu 19.07 przy wpłacie do banku PKO kasjerka ujawniła w sumie przekazywanej przez klientkę fałszywe 50 zł; podobny przypadek miał miejsce w kantorze przy ul. Kościelnej, gdzie przy wymianie odkryto fałszywy banknot 100 DM, który wymieniał obywatel pracujący w Niemczech; podobnie w sortowni banku PKO w dniu 09.08 wykryto fałszywe 50 zł w złożonym tam utargu przez hurtownię chemikaliami; następnie w dniu 11.08 w tym samym banku zakwestionowano fałszywy banknot 100 zł w utargu z PKS-u; we wszystkich tych przypadkach policja wszczęła dochodzenia i mimo że można założyć, iż wpłacający nie mieli świadomości, że operują fałszywym banknotami, że wcisnął je im ktoś inny, prawnie oni ponoszą odpowiedzialność za to, że próbowali je wprowadzić do obiegu - w najlepszym przypadku tracą swoją gotówkę i narażają się na kłopotliwe przesłuchania; radzimy zatem przyglądać się swoim pieniądzom, żeby uniknąć podobnych zdarzeń;
- 19.07 nieznany sprawca włamał się do poradni pedagogicznej na ul. Bema; po penetracji pomieszczeń niczego nie ukradł;
- 23.08 nieznany sprawca wybił szybę w oknie sklepu "Stella" i ukradł z niego artykuły kosmetyczne wart 116 zł na szkodę Joanny S;
- 27.07 w samo południe w parku przy ul. Kościuszki nieznany sprawca ukradł rower Małgorzacie Z;
- 29.07 o godz. trzeciej rano Renata A. zauważyła, że ktoś odjeżdża jej samochodem marki BMW wart. 12 tys. zł z parkingu pod domem na ul. Mickiewicza, lecz nie potrafiła rozpoznać złodzieja;
- 29.07 o godz. 9`50 na stacji PKP Mirosława T. wyskoczyła z ruszającego pociągu relacji Tczew - Berlin i upadając dostała się miedzy torowisko a wystające części wagonu; została poważnie pokaleczona i tylko dużemu szczęściu może zawdzięczać ocalenie życia;
- 30/31.07 nieznany sprawca włamał się do Łady własności Heleny T. i ukradł radioodtwarzacz marki Clatronic;
- 03 -04.08 nieznany sprawca włamał się w nocy do kontenera handlowego na rynku własności Danuty D. i ukradł z niego artykuły wart. 103 zł ;
- 04.08 w ciągu dnia pracy sklepu "Grażka" nieustalony sprawca ukradł z kasy fiskalnej 1156 zł;
- 08.08 mieszkaniec Łobza Wiesław C. i jego brat Jerzy, mieszkaniec Gorzowa Wlkp. zostali w pobliżu lokalu "U Mikesza" dotkliwie pobici przez trzech nie ustalonych dotąd sprawców; Jerzy C. z ciężkimi obrażeniami ciała znalazł się w szpitalu;
- 09.08 w nocy nieznani sprawcy usiłowali się włamać do mieszkania przy ul. Browarnej 9, ale zostali spłoszeni przez sąsiadów.
Asp. sztab. Tadeusz Rokosz

Potrzebny hufiec

Od dawna przywykło się w Łobzie mówić o tej instytucji - Hufiec Pracy, tymczasem jego dzisiejsza nazwa urzędowa brzmi: Ośrodek Szkolenia i Wychowania i rzeczywiście lepiej oddaje ona charakter tego, czym się obecnie ten ośrodek zajmuje. Jeszcze kilka lat temu jego istnienie związane było z okolicznymi zakładami pracy, które zapewniały przyjmowanej do hufca młodzieży praktykę i zatrudnienie przeważnie w branży budowlanej do południa, zaś hufiec zapewniał jej warunki bytowe (internat i wyżywienie) oraz organizował jej po południu naukę w szkole podstawowej i zawodowej. Tu dodajmy, że dawny hufiec przyjmował, tak jak to zresztą robi dzisiejszy ośrodek, młodzież, która miała trudności z terminowym ukończeniem szkoły podstawowej, która mogłaby z różnych indywidualnych, często wychowawczych i bytowych przyczyn skończyć edukację na piątej klasie szkoły podstawowej. Dzisiaj, a trwa to już od dobrych dziesięciu lat przed tego rodzaju instytucjami stoi problem zasadniczy - zabrakło dla ich wychowanków praktyk, z powodów powszechnie znanych. Urwały się kontakty z dawnymi zakładami pracy. Łobeski hufiec znalazł się w szczególnie trudnej sytuacji, ponieważ dawniej większość jego pensjonariuszy zatrudniana była na budowach dawnych pegeerów. Niemniej władze państwowe nie podjęły decyzji o likwidacji hufców z powodów, których nawet w państwie prowadzącym gospodarkę rynkową (kapitalistyczną), a więc opartą na rachunku kosztów, nie wolno lekceważyć. Są one, krótko mówiąc, potrzebne ze względów społecznych. Nie można licznych tysięcy młodzieży, która do tej pory stanowi ich klientelę i nawet jest liczniejsza niż kiedyś, zostawić samopas; są one także i dzisiaj dla niej czymś w rodzaju azylu, a przy okazji dają jej możliwość ukończenia szkoły i zdobycie podstaw zawodu. Cokolwiek byśmy zatem mówili o tym, że idą na to "pieniądze podatnika", że profil kształcenia w nich nie odpowiada potrzebom obecnego rynku pracy, że produkują bezrobotnych, to będzie to nieprawda.
- Jak z tym jest w praktyce łobeskiej - pytam wieloletniego komendanta łobeskiego Ośrodka W. Dajnowskiego - jak sobie w tych trudnych warunkach radzicie, czy nie ma zakusów, by waszą działalność ograniczyć?
- Nie, takich sygnałów nie mamy, niemniej przeżywamy bardzo trudny rok, bodaj najtrudniejszy w naszej działalności. Sejm w roku ubiegłym postanowił o umiejscowieniu naszych ośrodków od 2000 roku przy marszałkach sejmików wojewódzkich, ale w ślad za tym nie poszły odpowiednie fundusze. Dotacja zmniejszyła nam się w tym roku o 30% przy tych samych zadaniach i zmniejszonych etatach. Dla 9 osób obsługi musimy sami wygospodarować pieniądze na wypłaty. Ratujemy się trochę tym, że mając kilka wolnych pokoi hotelowych udostępniamy je chętnym i tym, że mamy swoje warzywa do kuchni (próbujemy je też sprzedawać) oraz tym, że na zlecenia wykonujemy różne usługi np. murarskie, malarskie i wypożyczamy stółówkę internacką na przykład na uroczystości weselne itp.
Od września br. nadal będziemy mieli 120 wychowanków. Przyjmujemy młodzież, dziewczęta i chłopców, po ukończeniu 6 klasy szkoły podstawowej na naukę zawodu i dajemy jej możliwość ukończenia wieczorowego gimnazjum i szkoły zawodowej. Z uczniami zawieramy umowy na zasadzie pracowników młodocianych. Nie płacą oni za internat ani za wyżywienie, dostają nawet drobne pieniądze przysługujące im w myśl umowy. W pierwszym roku pobytu u nas otrzymują miesięcznie 64 zł, w drugim 80, w trzecim 96. Nie wszyscy nasi obywatele, w Łobzie także, powątpiewający w znaczenie i potrzebę istnienia takich placówek jak nasza, zdają sobie sprawę z tego, że dla większości tej na ogół bardzo biednej młodzieży zaczepienie się w naszym ośrodku to jedyna szansa ukończenia w ogóle szkoły i wyrwania się ze środowisk, które same nie potrafią jej wiele dać tak pod względem materialnym jak i wychowawczy. Kształcimy w zawodach: ogrodnik, murarz, stolarz, malarz-tapeciarz i kucharz. Nie są to wcale zawody ginące, ciągle popularny jest murarz, najmniej ogrodnik.. Nie mamy, jak dawniej, kontaktów z miejscowymi zakładami pracy, które dzisiaj nie przyjmują młodzieży na praktyki. Mamy jednak własne ogrodnictwo, dużą kuchnię internacką, własny poligon dla murarzy, warsztaty stolarskie. Pracujemy na potrzeby własne, remontujemy i malujemy własne obiekty. Mało jednak mamy zleceń z zewnątrz, mimo że swoje prace wykonujemy dobrze i po konkurencyjnych cenach, np. dobrze wykonujemy boazerie, układamy glazurę. Tu przydałoby nam się wsparcie ze strony miejscowego społeczeństwa, firm. Czy możliwa byłaby zmiana profilu ośrodka, czy nie można by uczyć np. mechaników samochodowych, na co jest akurat wielu chętnych chłopców? Niestety nie mamy na to warunków. W nazwie naszej placówki figuruje obok słowa "szkolenie" także słowo "wychowanie". I tak jest, bo oprócz tego, że zapewniamy naszym wychowankom przygotowanie zawodowe, spełniamy także zadania wychowawcze. Nasi wychowankowie uczą się u nas wielu zachowań, których często własne środowisko nie może im zapewnić - na przykład społecznych zachowań, współżycia we wspólnocie, samoobsługi, prania, sprzątania, obowiązkowości. Proszę się nie uśmiechać, ale także takich nawyków, jak przestrzeganie higieny osobistej, umiejętność zachowania się przy stole, kultura na co dzień, co w wielu przypadkach pozostawia wiele do życzenia.
Tyle kierownik naszego Ośrodka Szkolenia i Wychowania. Istnienie takich ośrodków nie ulega, przynajmniej dla mnie, wątpliwości, bo spełniają one ważną społeczną rolę. Kiedy spotykam rano karne grupy wychowanków łobeskiego ośrodka udające się ze swymi wychowawcami do ogrodnictwa na Rapackiego, kiedy oglądam wypielęgnowane otoczenie ośrodka i jego czyste i schludne wnętrza, wtedy zawsze myślę o tym, że najłatwiej, bo najtaniej byłoby to wszystko ograniczyć a nawet zlikwidować. Są ludzie, którzy mają takie pomysły. Tylko co w to miejsce? Ulica, wychowanie uliczne, gromady bezpańskich wyrostków?
W. Bajerowicz

Promocja Pracy Ochotniczej

Urząd Gminy i Miasta w Łobzie wraz ze Stowarzyszeniem Promocji Pracy Ochotniczej w Warszawie zorganizowało po raz trzeci wakacyjny obóz pracy w dniach od 16.08 - 29.08. 1999 r. Uczestnikami tego obozu byli młodzi ludzie w wieku od 19 do 23 lat z Hiszpanii, Francji, Włoch, Japonii, Kanady, Białorusi i Polski. Liderem grupy była mieszkanka naszego miasta Marta Szurek. Organizacją obozu i koordynacją prac z ramienia Urzędu zajmował się niżej podpisany (stanowisko ds. promocji i rozwoju gminy). Młodzież zakwaterowano w internacie naszego liceum. 14-osobowa grupa, w której przeważały dziewczęta, wykonywała proste prace porządkowe na terenie Szkoły Podstawowej nr 2 oraz Liceum Ogólnokształcącego. W trakcie pobytu w naszym mieście uczestnicy obozu poza bezpłatnymi robotami wykonywanymi na rzecz miasta poznawali Ziemię Łobeską, jej historię i ciekawostki. Wzorem lat poprzednich młodzież łobeska pomogła w przygotowaniu programu dla kolegów z zagranicy i zajmowała się nimi w czasie czasu wolnego. Takie wspólne spędzanie wolnego czasu, a także wspólne wykonywanie prac na rzecz naszego środowiska pozwoliło młodym ludziom na wzajemne poznanie się, nawiązanie kontaktów, a przy okazji na praktyczne doskonalenie języka angielskiego, francuskiego, niemieckiego i ....polskiego. O wrażeniach, jakie uczestnicy tego obozu wynieśli z pobytu w naszym mieście postaramy się napisać w następnym numerze.
Zbigniew Martyniak
 

Przed kolejną rocznicą

Problem lokacji miast od dawna wzbudza wyjątkowo wiele polemik i kontrowersji wśród historyków. Przypadek lokacji Łobza potwierdza tę prawidłowość. Szczególny wymiar sprawa ta osiąga na terenach Pomorza Zachodniego, gdzie współczesna historiografia uwikłana w konflikty i kompleksy narodowościowe zaczęła rozdzielać pojęcia "civitas" (miasta) słowiańskiej od niemieckiej. "Powrót do macierzy" naszych ziem zachodnich powodował powstanie kontrowersyjnych tez i opinii. Ze strony historyków niemieckich zaprzeczano istnienia jakichkolwiek miast słowiańskich na Pomorzu Zachodnim, natomiast zdaniem historyków polskich lokacja na prawie niemieckim nie wnosiła niczego nowego do istniejących już wcześniej miast lokowanych na słowiańskim prawie książęcym. Rozważania naukowe poparte mocną i hojną ręką władzy ludowej zaowocowały na przykład w Łobzie obchodami 700-lecia naszego miasta w roku 1971. Każdego przyjeżdżającego do Łobza gościa po wyjściu przed dworzec wita pusta ulica, kilka pięknych drzew, a tuż za nimi pamiątkowy pomnik-tablica ustawiona tam dla uczczenia 700-lecia istnienia naszego miasta, pomnik raczej zapomniany dzisiaj przez jego mieszkańców. Na pewno jednak wielu łobzian pamięta lepiej obchody 700-lecia miasta w roku 1995, które miały miejsce cztery lata temu. Tymczasem pragnę poinformować naszych mieszkańców, że za rok mamy kolejną okazję do obchodów rocznicowych, tym razem związanych z 500-leciem miasta. Tę rocznicę świętować będą prawdopodobnie byli niemieccy łobzianie, dla których rok 1400 ma znaczenie najważniejsze.
Warto przypomnieć, że dla historii naszego miasta znaczące są trzy daty: 1271, 1295 i 1400.
Pierwsza z nich to data najstarszej wzmianki w piśmiennictwie stwierdzającej, że istnieje "Dominus de Lobis" (pan na Łobzie). Jest to zapis figurujący w dokumencie z klasztoru w Jasienicy, a mowa w nim jest o rycerzu Wolfie Borku, który przybył na te tereny około roku 1270 z okolic Kołobrzegu. Istnieje teza, jakoby w wyniku konfliktu między księciem Barnimem I, a możnymi rodami słowiańskimi ci ostatni "woleli się wynieść niż zginać karku przed niemieckimi kolonistami", których tenże Barnim sprowadzał na Pomorze w okolice Kołobrzegu. Właśnie jeden z tych rodów reprezentowanych przez Wolfa Borka osiedlił się na niezamieszkałych podówczas terenach tworząc w przyszłości udzielną dynastię dysponującą ogromnymi posiadłościami ziemskimi w okolicach Łobza. Zdaniem Bogdana Dopierały Borkowie do XIV wieku nie złożyli hołdu lennego książętom pomorskim, dowodząc, że sami stworzyli swe posiadłości. Rzeczywiście Borkowie w XIII wieku prowadzili z Gryfitami otwartą wojnę, po której musieli uznać ich wyższość, ale utrzymali swoje wielkie włości, które otrzymały nawet nazwę "okręgu Borków" i rozciągały się od Chociwla po Płoty. Utarło się wtedy znane powiedzenie, że Borkowie są starzy jak sam diabeł (w znaczeniu długotrwałości rodu).
Wracam do zagadnienia - czy Łobez w 1271 roku był miastem? Był na pewno warownym grodem w miejscu, gdzie dziś stoi kościół. Problem polega na tym, że historycy nie są w stanie jednoznacznie określić, co nazywamy miejskim stylem życia w XIII wieku. O istocie miasta decydowała wtedy ekonomika czyli gospodarka z przewagą zajęć związanych z gospodarką towarową nad gospodarką naturalną prowadzoną przez zamieszkującą podgrodzie ludnością zajmującą się rolnictwem, rybołówstwem i rzemiosłem. Co przeważało na rzecz miasta, tego dokładnie nie wiemy. Już jednak w 25 lat później czyli w 1295 roku jest mowa o Łobzie jako civitas czyli mieście z prawem lokacyjnym. Nadał je mu albo sam Wolf Borko lub jeden z jego synów Michał lub Jakub. Sam akt lokacyjny nie zachował się, musiał jednak istnieć, bo podniosła się wyraźnie ranga osady, dostała ona pewne przywileje i gwarancję rozwoju. Na ogół przyjmuje się, że do końca XIII wieku większość miast Pomorza Zachodniego uzyskała przywileje lokacyjne i był wśród nich zapewne i Łobez. Kolejne lata przynoszą dalszy rozwój miasta. Z całą pewnością w 1348 roku stosowane było w Łobzie prawo lubeckie. Jednak jeszcze w 1369 roku burmistrz miasta i rada miejska nazywają Borków swymi zwierzchnikami, zaś Borkowie w dalszym ciągu tytułują się "domini terrae Lobese" - panami Ziemi Łobeskiej.
Kolejna ważna data to wspomniany rok 1400. Nastąpiło w nim nie tylko potwierdzenie ograniczonych przywilejów czyli praw i wolności nadanych miastu wcześniej, ale znaczące ich rozszerzenie. Dokument wydany w tym roku usamodzielniał miasto, określał jego własność - granice, pola, łąki i pastwiska; między innymi mówi on: "...my Borkowie wszyscy podpisani niżej, tak obecnie żyjący jak i nasi potomkowie ze czcią daliśmy i teraz dajemy naszemu miastu Łobez przywileje i wolność...". Dokument określał obowiązki obu stron. Miasto uzyskało dużą niezależność. Społeczność miejska sama teraz wybierała swoje władze (wcześniej mianowali je Borkowie) - burmistrza, radę miejską, sędziów i innych urzędników; miało swój herb i swoją pieczęć, skarbiec, a nawet zbrojnych strażników. Właśnie rok 1400 był i jest uważany przez Niemców, dawnych mieszkańców Łobza, za początek prawdziwego, samodzielnego miasta. Gdy się spojrzy na ten fakt z szerszej perspektywy, wtedy nabiera on naprawdę dużego znaczenia. Rok 1400 to 10 lat przed datą znaną każdemu Polakowi (bitwa pod Grunwaldem). Już wtedy istniało miasto Łobez, nie jakichś tam kilka domków, ale miasto rządzące się prawem pisanym, posiadające sąd i spore włości ziemskie. Niestety zachował się po nim po dziś dzień tylko ówczesny układ ulic charakterystyczny dla miast lokowanych na prawie niemieckim. Są to ulice wokół dawnego centrum miasta - rynku czyli dzisiejszego placu 3 Marca. Byli mieszkańcy Łobza upamiętnili rok 1400 pieczęcią miejską, która nie zmieniała swojego kształtu przez 600 lat. Reprodukujemy jej odcisk obok.
Może zatem kolejna, tym razem okrągła rocznica? Dwa tysiące lat chrześcijaństwa i 600 lat Łobza! Bo przecież Łobez to także nasze piękne miasto niezależnie od tego, jakie były jego dzieje.
I.A.S. - lokalna patriotka

Punkt konsultacyjny dla ofiar przemocy

Gminna Komisja do Spraw Rozwiązywania Problemów Alkoholowych otwiera z dniem 2 września br. w Klubie Abstynenta "Fral" przy ul. Niepodległości 62 punkt konsultacyjny, w którym udzielane będą porady ofiarom przemocy w rodzinie oraz osobom uzależnionym od alkoholu. Dyżury w punkcie konsultacyjnym pełnić będą i porad udzielać członkowie Komisji oraz policjanci dzielnicowi. Na co dzień spotykamy liczne przypadki przemocy w rodzinie wynikające z alkoholizmu, a z drugiej strony obserwujemy bezradność osób pokrzywdzonych, przeważnie kobiet i dzieci, nie wiedzących, w jaki sposób się prawnie bronić przed wyrządzaną im krzywdą. Osoby te najczęściej także nie znają istoty uzależnień swoich bliskich i traktują ich stan jako ostateczny i w pewien sposób "normalny". Nie można się jednak z tym godzić i trzeba szukać ratunku. Do tego, żeby wiedzieć, jak sobie radzić z ludźmi uzależnionym, potrzebna jest wiedza, doświadczenie i wiele cierpliwości. Taką wiedzą dysponują ludzie, z którymi można się kontaktować osobiście we "Fralu", a także telefonicznie pod numerem 757 - 01 w każdy czwartek w godzinach od 17`oo do 19`oo.
E. Stecko

Stadion zaprasza

Stadion miejski przy ul. Siewnej to wielofunkcyjny obiekt służący sportowcom zrzeszonym w klubach, młodzieży szkolnej oraz szerszemu społeczeństwu. Z radością należy zauważyć zmiany , jakie zaszły na tym obiekcie w okresie wakacyjnym. Urząd Gminy i Miasta - gospodarz stadionu, zadbał o to, by trybuny dla widzów były wygodne, czyste i kolorowe. Barierki okalające trybuny zostały barwnie pomalowane, więc oglądanie spotkań piłkarskich "Światowida" nawet tych przegranych stało się przyjemniejsze. Boisko sportowe przystosowane do małych gier doposażono w nowe tablice z koszami. Teraz dla każdego amatora basketu znajdzie się miejsce na płycie asfaltowej. Najważniejsze - zostały odnowione korty tenisowe. Wszyscy właściciele rakiet i piłeczek tenisowych mogą korzystać z tego obiektu. Założono nowe, wysokie siatki chwytne, wkopano słupki z naciągami. Do dyspozycji stoi wózek do wyznaczania linii. Zdzisław Urbański, pracownik UGiM nadzorujący obiekty sportowe w naszym mieście planuje, aby w okresie jesiennym doprowadzić do użytku oświetlenie tej części stadionu. Wówczas po południu i wieczorami, zwłaszcza w dni weekendowe można by z powodzeniem uprawiać na stadionie sport na świeżym powietrzu. To z całą pewnością dobry sposób na zagospodarowanie wolnego czasu przez młodzież i dorosłych
Zdzisław Bogdanowicz

Światowid na fali

Łobeski "Światowid" jest na fali - po awansie do IV ligi spisuje się na początku rozgrywek bardzo dobrze. W trzech kolejnych meczach nie doznał porażki. W domu zremisował 1 : 1 z "Energetykiem" Gryfino i wygrał z "Remorem" Recz, zaś na wyjeździe pokonał "Pogoń" Połczyn Zdrój 2 : 0. To duża satysfakcja i zachęta dla działaczy i zawodników przed kolejnymi spotkaniami. Jak z tego widać - nie taka znowu straszna ta czwarta liga i można sobie w niej dobrze radzić! 7 punktów na początku sezonu to przyzwoity zadatek. Tylko tak dalej, panowie!
Z. Harbuz

Też dbają o swoje ogródki i balkony

Upowszechniamy ten protokół, podobnie zresztą zrobiliśmy to z przyjemnością wcześniej z protokółem ze Spółdzielni "Jutrzenka", ponieważ osobom, które dbają o swoje otoczenie, co równocześnie poprawia wygląd naszego miasta, należą się słowa uznania, których nigdy dosyć. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że żadna komisja i żadna taka lista nie są w stanie dokładnie wyważyć, kto jest lepszy, czyj balkon jest najładniej ukwiecony, bo różne są możliwości, szczególnie te finansowe i wiedza ogrodnicza (rośliny same nie rosną) oraz gust poszczególnych lokatorów i zawsze ktoś może się poczuć niedoceniony, jeśli jego nazwisko nie zostało wymienione lub w opinii sąsiadów przeceniony, jeśli jego nazwisko akurat padło. O podkreślenie właśnie tych delikatnych różnic prosili nas członkowie komisji. Starali się oni w miarę obiektywnie, jak powiedzieli, ocenić to, co widzieli z zewnątrz w trakcie swoich wędrówek po mieście. Oczywiście można by listę poszerzyć. Komisja wymieniła 50 nazwisk i te właśnie publikujemy. Są to przede wszystkim nazwiska właścicielek mieszkań, bo to głównie one zajmują się A tak naprawdę, to wydaje się nam, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że dążenie do upiększania własnego środowiska staje się u nas zjawiskiem powszechnym i każdy, kto do tego dzieła przystępuje na miarę swoich możliwości, może się czuć zadowolony. Przecież nie o nagrody w tym wszystkim idzie, a o to, żeby było ładniej.
Oto fragmenty protokółu komisji:
Komisja w składzie Grażyna Wawrzoła - administrator budynków mieszkalnych i Marian Bogunia - kierownik ADM dokonała przeglądu i oceny balkonów i ogródków przydomowych oraz szczególną uwagę zwróciła na wygląd estetyczny oraz jakość i ilość nasadzonych kwiatów i krzewów, a także na ich pielęgnację. Wyróżniono posesje, których pielęgnacją zajmują się następujące Panie (i Panowie) - po nazwisku numer domu i mieszkania:
- na Mickiewicza: Genowefa Gręda 1/1, Bożena Ząbek 1/3, Wiesława Deberna 2/1, Honorata Hryniewiecka, Irena Jaremczykowska 5/3, Małgorzata Zasada 4/1, Gertruda Milewicz 3 /4;
- na Niepodległości: Wincenty Jankowski 4/8, Antoni Kozłowski 8/6, Eugenia Sulejewska 60/1, Danuta Bobryk 58/3, Anna Onyszkiewicz 58/1, Lucyna Wierudzka 2/1;
- na Szkolnej: Wiesława Popielska 8/6, Agnieszka Pietrzak 8/10, Cecylia Krysztofiak 6/9, Anna Kosmalska 7/4, Grażyna Kośnik 7/8, Bronisława Smolińska 26/1;
- na Budowlanej: Wanda Dąbrowska 18/6, Weronika Tokarska 18/3, Władysława Różańska 16/8, Teresa Rękiewicz;
- na Chopina: Józefa Cysek 8/1, Halina Kozakiewicz 10/2, Anna Rudzka 10/1;
- na Konopnickiej: Alicja Żabka 12/1, Halina Wieśko 12/2;
- na Okopowej: Wanda Witas 21/1;
- na Kraszewskiego: Aniela Fronczak 32/1, Maria Sierociuk 32/2;
- na Przemysłowej: Wanda Zasada 4/1;
- na Słowackiego: Maria Pokomeda;
- na Obr. Stalingradu: Katarzyna Olchowik 1/3, Bożena Kordyl 1/1, Teresa Bajerowicz 1 /4, Grażyna Sufleta 1/7, Ewa Łyczkowska, Bronisława Molenda 23/1;
- na Murarskiej: Wacława Rarata 7/12, Adela Matkowska 7/9, Janina Ślusarczyk 7/4, Jadwiga Adamkowicz 6/3, Felicja Watras 5/4;
- na Kościuszki: Zofia Klimko 19/1, Janina Czekaj 18/1.
Grażyna Wawrzoła
Marian Bogunia

To normalne (ale jaka szkoda)

Nieważne Łobez czy Labes - bo to nasza wspólna ojczyzna
Mówi się, że gdy się ukończy 66 lat, to dopiero zaczyna się żyć. Tak też się stało z 66 turystami, którzy zabrali się z całych Niemiec 2 autobusami firmy Stoss, aby odwiedzić swoje stare strony rodzinne, dawne miasto Labes albo też pokazać je swoim partnerowi, który się w nim nie urodził. Im dalej na wschód trwała jazda, tym bardziej rósł nastrój. Śpiewano stare ludowe piosenki i przywoływano z pamięci dawne wspomnienia. Niestety Łobez nie ma jeszcze dużego hotelu, dlatego zamieszkaliśmy na parę dni w Szczecinie w hotelu "Panorama". 8 czerwca wystartowaliśmy wcześnie, żeby w porę znaleźć się w naszym rodzinnym mieście. Na cmentarzu witało nas wielu dzisiejszych mieszkańców Łobza. Przyjaciele pozdrawiali przyjaciół, bo od lat to już normalne, że polscy i niemieccy mieszkańcy serdecznie się traktują. Przedstawiciele władz miejskich, kościoła, organizacji społecznych i Szkoły nr 1 wspominali z dawnymi łobzianami swoich zmarłych i ofiary wojennej przemocy. Złożenie wieńców i słowa pamięci wypowiedziane w tym miejscu pobudzały do rozważań o przeszłości ważnych jednak dla przyszłości. Ta przyszłość to dzisiejsza młodzież. Dlatego cieszymy się, że łączy nas przyjaźń ze Szkołą nr 2 i że możemy wspierać w niej nauczanie języka niemieckiego. Dla wielu Polaków dobra znajomość języka niemieckiego to podstawa do tego, żeby radzić sobie w kraju dużego sąsiada, handlować z Niemcami czy poznawać lepiej historię Pomorza, która przez stulecia była przez nich tworzona. Bardzo interesująca była dla mnie rozmowa z mgr Kazimierzem Chojnackim, zastępcą dyrektora łobeskiego liceum, który prowadzi ze swoimi uczniami badania nad historią regionalną. Między innymi nauczyciele i uczniowie chcą się podjąć odbudowy pomnika żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Jak starzy łobzianie pamiętają, pomnik taki wzniesiony został w latach 1925/26 przez całe miejscowe społeczeństwo i był najpiękniejszym obiektem tego typu na Pomorzu. Film o tym pomniku był na początku lat trzydziestych wyświetlany we wszystkich kinach niemieckich i dzięki niemu Łobez stał się bardzo znany. Pracy tej nie są w stanie podołać sami nauczyciele i uczniowie. Dawni łobzianie będą wspierać odbudowę tego pomnika swoich przodków z wielką przyjemnością i wierzą, że wielu polskich mieszkańców przyczyni się również do tego przedsięwzięcia. Szkoda, że burmistrz p. Szymańska była w tym czasie służbowo zajęta poza Łobzem. Chcieliśmy jej powiedzieć, że za każdym naszym kolejnym pobytem cieszą nas postępy, jakie robi Łobez w porównaniu z innymi podobnymi miastami. Przede wszystkim cieszy odwiedzających czystość miasta, życzliwość jego mieszkańców dla gości, nowo zbudowane osiedla i remontowane stare domy. Wielu dawnych łobzian przypomina sobie piękne sportowe i młodzieżowe festyny, jakie przeżywaliśmy na boisku sportowym im. Jahna (twórcy gimnastyki przyrządowej - red.) i leśnym placu zabaw w parku Heinholz (budynki dzisiaj nie istnieją - red.). Jakże pięknie by było, gdyby teren ten mógł być i obecnie wykorzystany jako cienisty leśny plac rekreacyjny. Postawiony tam w roku 1928 kamień pamiątkowy w 150 rocznicę urodzin "ojca gimnastyki Jahna" stoi tam do dzisiaj i mógłyby nadal pełnić swoje przeznaczenie. Na placu Jahna kończył się tor saneczkowy, a trochę wyżej były cieniste korty tenisowe. Zwolennicy tych dyscyplin sportowych mogliby się zastanowić nad tym, czy nie można by tych urządzeń odnowić i wykorzystać. Nad placem Jahna stał także od 1874 roku dom strzelecki z restauracją i mieszkaniami. Za nim była strzelnica. Przed restauracją na jednym z tarasów (resztki murów jeszcze stoją) odbywały się letnie zabawy, grały kapele i odbywały się popołudniowe koncerty. Cienista restauracja była wtedy chętnie odwiedzana jako miejsce wypoczynku przez mieszkańców Łobza. Czy w związku z tym nie byłoby dobrze, gdyby Rada Miasta pomyślała o tym, jak spowodować, by miejsce to znowu stało się atrakcyjne dla sportowców i wszystkich tych, którzy chcą przyjemnie spędzić wolny czas i wypocząć? Dla byłych łobzian dni, które spędzili w swoich stronach rodzinnych, były nie tylko czasem wspomnień, ale także chwilami przynoszącymi nadzieję na przyszłość, na kolejne odwiedziny. Być może będziemy mogli za kilka lat przeżyć wspólne polsko-niemieckie prawdziwe święto ludowe przy kawie, cieście, z piosenkami, muzyką i sportem. Bardzo byśmy się z tego cieszyli.
Dieter Frobel
Zast. przewodniczącego "Heimatgemeinschaft der Labeser"

Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham ?

1. "Potwierdzam to, co napisaliście w poprzednim, 92 numerze "Łobeziaka" na temat ludzi, którzy, jak to nazwaliście, mają ciągle mentalność koczowników. Ja też miałem podobne kłopoty z utrzymaniem moich roślin na balkonie. Ciągle mi je zalewano mydlinami. A przecież tych kilka kwitnących roślin to nie tylko chęć pokazania się z ładnie zagospodarowanym balkonem, a wielka przyjemność, bo w każdej chwili na wyciągnięcie ręki ma się mały ogródek i trochę własnej zieleni bardzo wdzięcznej za dobrą pielęgnację i jest po prostu ładniej. Nie pomagały prośby o życzliwość, patrzono na mnie jak na upierdliwego dziwaka. W końcu założyłem nad swoim balkonem niewielki okap i to pomogło - popłuczyny już mnie nie zalewają. Tylko czy to jest wyjście? Czy zaraz trzeba zakładać zasieki, żeby ochronić trochę zieleni?" Lokatorka z bloku
2. "Zupełnie dobrze trzyma się na razie w swoim uregulowanym płytami "jumbo" korycie Rega na odcinku promenady. I jest jakby w porządku, bo brzegi nie są podmywane, jest gdzie spacerować. Ze dwa lata temu woda zrobiła kilka wyrw, ale je w porę załatano. W tej chwili jednak znowu zrobiła się wyrwa przy przepuście (stopniu) naprzeciwko przepompowni gazu. Warto by ją zlikwidować, jest teraz niski poziom wody. Koszt naprawy nie byłby w tej chwili duży. Do wiosny może się zdarzyć tak, że przepust zostanie całkiem podmyty i przewróci się, a rzeka ponownie "zdziczeje". Byłaby to strata niepowetowana, bo chyba gminy w tej chwili nie byłoby stać na ponowną meliorację rzeki". Przechodzień
3. "Obserwuję jako pieszy jakby bardziej zdyscyplinowaną jazdę kierowców. Grzecznie na ogół przepuszczają przechodniów na pasach, co jest pewnie spowodowane także wysokimi karami za przekroczenie tego przepisu. Można się nawet z ich strony spotkać z gestem zapraszającym pieszych do wejścia na pasy. Niestety nie mogę tego jako kierowca powiedzieć o niektórych przechodniach, szczególnie młodych ludziach, którzy nieraz demonstracyjnie dają mi do zrozumienia specjalnie zwalniając marsz przez pasy, że mnie lekceważą i robią mi na złość. Spotkałem się nawet z ich strony, czekając grzecznie przed przejściem, z gestem Kozakiewicza. Piesi, to można zaobserwować o każdej porze dnia i nocy także w Łobzie, przechodzą przez jezdnie jak chcą i gdzie chcą, a przecież ruch samochodowy ciągle się zwiększa i ich też powinna obowiązywać jakaś dyscyplina. Nie widziałem w Łobzie przypadku, by jakiś niesforny pieszy był chociażby przez kogoś upomniany za zwyczajne zakłócanie ruchu na jezdni i tworzenie zagrożenia dla siebie i drugich. Pieszy i kierowca
4. "Bardzo mi się nie podobały relacje niektórych naszych kilkunastu ludzi, którzy pojechali do nieszczęsnej Turcji jako korespondenci i jako ratownicy. Zachowywali się jak typowe "paniska". Bałagan tam w tej Turcji - relacjonowali - straszny, organizacja akcji ratowniczej słaba, ludzie nie wiedzą, co robić, plączą się, stoją wokół swoich domów i nic nie robią, panuje wśród nich panika, nie mają wody, bo rury popękały, kanalizacja nieczynna, śmierdzi, tamtejsze władze są do niczego, nawet na naszych nie zwróciły uwagi, nie wiedzą od czego zacząć, informacja nie działa. Trzy dni nasi tam pobyli, wyciągnęli z gruzów jedno dziecko, mało spali, bardzo się napracowali i przyjechali. Przecież to jest obrzydliwe, takie zachowanie. Tamtym ludziom świat się zawalił, kilkanaście, a pewnie w końcu kilkadziesiąt tysięcy nieszczęśników zostało nagle pogrzebanych żywcem, kilkadziesiąt tysięcy zostało rannych w ciągu kilku minut, a nasi światowcy mówią o jakiejś organizacji i porządku, pouczają, żeby ludzie się nie plątali, żeby na ulicach nie leżał gruz i żeby nie śmierdziało w czterdziestostopniowym upale. Czyżby spodziewali się, że ich tam przyjmą z transparentami? W Gdańsku swego czasu po wybuchu gazu "usiadł" jeden jedyny nieduży blok. Ileż tam było bałaganu i bezradności! Kilka dni radzono, co z tym fantem zrobić. Cała Polska dowiadywała się, jakie to są problemy z zastępczymi mieszkaniami dla kilkunastu rodzin. Nie ma siły na polską pychę, my jesteśmy ci najmądrzejsi. Nasz korespondent, to już szczyt podłości i głupoty, oświadczył, że gdyby przewidziano wcześniej ten kataklizm i się lepiej do niego przygotowano, to można by uniknąć tylu ofiar! Gdyby przewidziano! A kto przewidział naszą polską powódź?" S.K.
5. "W poprzednim numerze "Łobeziaka"" p. Frobel, były niemiecki mieszkaniec Łobza pisze, że nauczyciel z naszego liceum ze swymi uczniami chce rozpocząć odbudowę na górze za cmentarzem dawnego pomnika poświęconego niemieckim żołnierzom, dawnym mieszkańcom Łobza, którzy polegli w pierwszej wojnie światowej na jej różnych frontach. Pana Frobla rozumiem, że jest za tym, to byli jego rodacy. Ale polskiego nauczyciela nie rozumiem. Mój dziadek był powstańcem wielkopolskim w 1918 roku i zginął z ich ręki pod Nakłem, swoim rodzinnym miastem, które ci żołnierze chcieli mu zabrać, a jego zrobić niewolnikiem. Nikt ich tam nie prosił, ani we Francji, w Belgii czy w Rosji - czy my mamy obowiązek pamiętać ich w dzisiejszym Łobzie? Myślę, że dzisiaj trzeba zapomnieć o tych bolesnych sprawach i pomnikach przypominających dawne krzywdy, a zająć się raczej nawiązywaniem przyjaźni z żywymi sąsiadami zza Odry, kiedy po tysiącu latach zdradzają taką życzliwość i nawzajem". Łobzianin

Udane kolonie

Staraniem Gminnej Komisji do Spraw Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i przy współpracy z naszym Ośrodkiem Pomocy społecznej zorganizowano w SP nr 1 w dniach od 9 do 21 sierpnia półkolonie dla 30 dzieci z biednych i zagrożonych rodzin. Dzieciom, które nie miały szans na wyjazd poza Łobez na wakacje i które spędzają je w trudnych warunkach przeważnie na miejskich podwórkach, zapewniono w tym czasie obiady i fachową opiekę wychowawczą, sprzęt rekreacyjny i atrakcyjne formy spędzania czasu - zabawy, gry, wycieczki, w tym jedną autobusową nad morze do Rewala, Trzęsacza i Niechorza. Kierowniczką kolonii była p. Elżbieta Sikora. Organizatorzy składają przy okazji podziękowanie właścicielowi zakładu mechanicznego p. J. Kołodziejowi za życzliwą pomoc w organizacji wspomnianej wycieczki. (E. S.)

Wakacje w Łobzie

Jestem mieszkanką Łobza, tu się urodziłam i wychowałam i przywykłam do niego. Mam dwóch synów w wieku 11 i 12 lat. W czasie tegorocznych wakacji nie miałam możliwości, żeby gdzieś z nimi wyjechać, na dodatek odwiedził nas rówieśnik moich dzieci ze Szczecina. Jakoś trzeba je było zająć. Postanowiłam pokazać im Łobez. W ciągu kilku dni byliśmy między innymi w Farmaparku u p. Szabuni, w Stadzie Ogierów, w galerii obrazów p. Semeniuk w Świętoborcu. Dzieci były zdziwione, że jest tyle ciekawych miejsc w Łobzie i mamy tylu interesujących ludzi. Szczególnie chłopiec ze Szczecina otwierał oczy z podziwu. Wszędzie przyjmowano nas bezinteresownie i z wielką życzliwością i chętnie pokazywano wyniki swojej pracy i twórczości. Dla mnie były to też pouczające chwile, bo prawdę mówiąc zajętą codziennością nie zwracałam uwagi na ciekawe zjawiska w naszym mieście. W związku z tym pomyślałam sobie, że popieranie takich ludzi, propagowanie ich działalności to byłaby właśnie praktyczna promocja naszego miasta. Organizuje się u nas różne huczne i ulotne imprezy i festyny, które nieraz sporo kosztują i niewiele po nich trwałego pozostaje, tymczasem mamy wokół nas ludzi, którzy na własną rękę robią wiele dobrego. Myślę, że warto się nimi zainteresować i ich pokazywać. T. K.

Wileńskie wspomnienia

W lipcu przez dziesięć dni przebywałem na Litwie, na Wileńszczyźnie. Była to moja trzecia już piesza pielgrzymka z Suwałk do Ostrej Bramy. O poprzednich pisałem, dzisiaj kilka kolejnych spostrzeżeń. Za przejściem granicznym w Ogrodnikach przed miastem Łoździeje spostrzegłem tablicę z herbem i nazwą miejscowości oraz napisem "400 metu". Przy innych miejscowościach takich tablic nie widziałem. Dopiero znajomy, trochę znający litewski wyjaśnił mi, że tekst na tablicy informuje o jubileuszu 400 lat miasta. Po rosyjsku udało mi się porozumieć po drodze z jednym z rolników litewskich. Rolnik ten z żona, oboje w wieku ponad 60 lat gospodarują na 17 ha. Mają traktor, ale maszyn towarzyszących bardzo mało. Budynek mieszkalny i zabudowania gospodarcze w bardzo złym stanie. Synowie wywędrowali do miasta. Podwórko zarośnięte po pas trawą. Połączenia autobusowe są nieliczne, ale przystanki znajdują się w odpowiednich zatokach i nie utrudniają przejazdu innym samochodom. Na każdym przystanku ustawiona jest solidna ławka. Można się domyślać, że autobusy kursują regularnie, a rozkładu jazdy nie zmienia się tak często jak u nas. Nie widać na przystankach objawów wandalizmu. W miastach i w większych wsiach pobudowano solidne murowane przystanki, w których można się schronić przed deszczem i śniegiem. Ruch samochodowy na drogach wzrasta i jest dużo większy niż w roku 1997, kiedy poprzednio przemierzałem Litwę. Przeważają samochody osobowe. Mniej jest tirów. Stacje benzynowe to istne cacka. Zwykle są one nowe, wszystko w nich błyszczy i jest wypielęgnowane. Komunikacja miejska w Wilnie to autobusy i trolejbusy. W soboty i niedziele część linii jest nieczynna. Ludzie starsi nie płacą za przejazd. Obserwowałem kontrolę biletów. Kobieta prowadząca trolejbus na jednym z przystanków wyszła ze swojej kabiny i każdego z pasażerów prosiła o okazanie biletu. Kilku młodych ludzi ich nie miało. Kontrolująca coś im spokojnie powiedziała, a oni wszyscy karnie usunęli się z pojazdu. Nie było żadnych tłumaczeń, przetargów, podniesionych głosów ani z jej strony ani gapowiczów. Sprawdzanie trwało raptem dwie minuty, po czym trolejbus ruszył dalej. Bilet kosztuje w Wilnie 60 centów, co równa się 60 groszom. Bilety kupuje się w kioskach, których jest bardzo mało, pewnie dlatego sprzedają je także motorniczowie. Obok drzwi do ich kabiny zamontowana jest szufladka. Pasażer wkłada do niej odliczone pieniądze i z powrotem otrzymuje w szufladce bilet. Gdy pasażer nie ma drobnych, to na palcach pokazuje, za ile biletów płaci. Wtedy obok biletu dostaje resztę. Sprzedaż biletów odbywa się na przystankach, ale gdy ulica jest szeroka lub ruch mały, kierowca zwalnia jazdę i prowadzi podczas niej transakcje. I to wszystko działa zupełnie sprawnie. Bardzo liczne są szyldy rozmaitych instytucji, placówek handlowych i usługowych. Natomiast takich tablic reklamowych przy drogach jak u nas w małych miastach nie widać, w samym Wilnie też są rzadkie i na siłę nie rzucają się w oczy. Reklamy są skromne, słowne, bez dwuznacznych rysunków i skojarzeń. Autobusy są szare, i bez reklamowych napisów. Trudno mi ocenić czy inna i surowsza jest na Litwie obyczajowość czy inwazja reklamowa jeszcze tam nie dotarła. Na jednej ze staromiejskich wileńskich uliczek jest "pchli targ". Tu można kupić rozmaite drobne pamiątki, jakieś koszyczki, figurki, wyroby ceramiczne, wyroby ze skóry i drewna, serwetki, obrazy i różne inne bibeloty. Wśród nich dostrzegłem liczne odznaki wojskowe, których motywem była radziecka gwiazda i Lenin. Można było nawet kupić portret Lenina wymalowany na białym płótnie, nieco przybrudzony, pochodzący chyba z jakieś dawnej przyzakładowej świetlicy. Najbardziej okazałe nowe obiekty, jakie obserwowałem, to wspomniane stacje benzynowe oraz banki. Widać w nich przepych. Wśród pojazdów wyróżniają się samochody policji. Sami policjanci wyposażeni są także w eleganckie mundury.
Zbigniew Harbuz

Wakacje, kajak i Rega

Pod koniec lipca (17 - 27) obył się już XXXII spływ kajakowy "Regą do morza". Po weryfikacji uczestników okazało się, że w spływie biorą udział 24 kajaki czyli 48 osób. Jest to prawie 1/3 więcej niż w roku ubiegłym. Większość to "weterani" zabawy, ale młodych twarzy nie brakowało. Jak zwykle humoru eskapadzie dodawała i sympatyczna grupa ze Szczecina, licząca aż 18 osób. Bez nich na spływie byłoby nudno, Oni zawsze wymyślą coś ciekawego. Choć płyniemy przez Łobez, to tylko pięciu mieszkańców tego miasta bierze udział w wyprawie. Pozostali są dosłownie z całej Polski. Pierwszy biwak jest w Worowie, skąd płyniemy z powrotem na pierwsze pole namiotowe. Odcinek ten liczy zaledwie 16 km, czyli powinno się go przepłynąć w 3 - 3,5 godziny. Jednak jest on tak trudny, że zabiera nam to 7 godzin. Po drodze jest dużo zwalonych drzew i niebezpiecznych kamieni. Niektórzy uczestnicy spływu zaliczali po 4 - 5 wywrotek. W Worowie wszyscy szykują sobie najpierw jedzenie, a potem obowiązkowo trzygodzinna sjesta. Około 20`oo rozpalamy ognisko, smażymy kiełbaski, pijemy oranżadę, a dorośli piwo. Następnego ranka wypływamy później, około 10`30. Przed nami odcinek Worowo - Łobez liczący 12 km. W tym roku jak nigdy był to odcinek trudny. Przy niskim stanie wody trzeba było uważać na zdradliwe wirki ukrywające głazy. Przed samym Łobzem chłopaki ze Szczecina śmieją się, że jest on już blisko, bo czuć niemiły tradycyjny zapach z krochmalni. W Łobzie witają mnie i tatę - mama z siostrą, która przepłynęła z nami kilkadziesiąt metrów. Głodni i z mokrymi butami idziemy do domu na pyszny obiad przygotowany przez mamę. Następnego dnia musimy wcześnie wstać. Czeka nas długi, bo liczący 24 km, etap do Łagiewnik. Trasa jest malownicza i ze stosunkowo małymi przeszkodami. Jesteśmy na miejscu o 15`oo. Popołudnie wygląda podobnie jak inne: obiad, odpoczynek i ognisko. Następny etap rano o 9`oo - płyniemy do Zerzyna. Jedyna porządna przeszkoda na drodze to zwałowisko świerków. Kajaki przenosimy brzegiem. Dwóch młodych chłopaków z Konina wywraca się. Pomagamy im uporać się z tym problemem. Sporo się namęczyliśmy, bo był duży prąd i zimna woda. Tacie musiałem rozgrzać nogi, tak mu zdrętwiały. Dopływamy o 15`oo. Biwak rozbijamy na lewym brzegu pod elektrownią. Po obiedzie większość spływowiczów wybiera się pod "prysznic". Pozostał on po starym młynie. Rzeka tworzy tam kaskadę. Jest to fantastyczna zabawa i masaż. Wieczorem jest jak zwykle ognisko. Z Zerzyna wypływamy następnego dnia o 10`oo. Ten etap jest wyjątkowo monotonny. Płyniemy przez rozlewiska Regi. Wydaje się, że rzeka zamienia się w jezioro. Odcinek kończymy w Barkowie. Tutaj mamy dzień odpoczynku. Odbywają się konkursy sportowe i "Quiz wiadomości o Redze". Muszę się przyznać, że go wygrałem. Kolejnego ranka wypływamy wcześniej. Płyniemy do Wlewa. Etap jest łatwy. Po drodze mamy przerwę w Gryficach na obiad. We Wlewie wcześniej rozpalamy ognisko, ponieważ jest bardzo zimno. Ostatni etap to Wlewo - Mrzeżyno. W Trzebiatowie jest przerwa na obiad. Wszyscy idą do tego samego baru. Tworzy się tam wielki, ale swojski tłok. Odcinek ten nie ma wielkich przeszkód. Jednak przy wietrze od morza tworzy się tam cofka i trzeba mocno machać wiosłami, żeby posuwać się do przodu. Do Mrzeżyna przybywamy potwornie zmęczeni. Mimo to po dwugodzinnej przerwie obiadowej planowane jest wypłynięcie do morza. Większość spływowiczów korzysta z tej zabawy. Zasadą jest, że każdy kajak musi się w nim przewrócić. Najlepiej jest przy dużej fali, która obraca kajaki do góry dnem. Kiedy jednak morze jest spokojne, wyskakujemy z kajaków i przewracamy się nawzajem. Po kąpieli morskiej trzeba z powrotem wpłynąć do portu. Przy dużej fali trzeba bardzo uważać. Potem odbywa się uroczyste zakończenie spływu oraz rozdanie nagród za konkurencje sportowe, które wcześnie rozegraliśmy w Barkowie. Poprzednie spływy i także ten tegoroczny bardzo mi się podobały. Jest to świetna zabawa i wypoczynek oraz sprawdzian własnych możliwości fizycznych. Naprawdę Rega jest spokojna i niegroźna tylko w miastach. Poza nimi zamienia się miejscami w zdradliwą i bardzo trudną rzekę. Nie trzeba jeździć zaraz do Afryki czy Ameryki na rwące potoki. Wystarczy pojechać na kilka dni na spływ Regą. Będą wspomnienia na całe życie. Jako "weteran" gorąco wszystkich zachęcam do tej zabawy.
Jakub Sola - Gimnazjum - klasa I i

W Urzędzie Stanu Cywilnego

W sierpniu w łobeskim USC zawarli lub zarejestrowali swoje związki małżeńskie:
7 sierpnia
- Artur Kapuściński i Kamila Migała
14 sierpnia
- Sebastian Firsiof i Joanna Wyrzykowska
- Marcin Kaniewski i Alicja Wierzbicka
- Igor Danowski i Sylwia Maćkowiak
Natomiast 31 lipca miała miejsce w Urzędzie Stanu Cywilnego tradycyjna i podniosła uroczystość - obchodzono mianowicie 50-lecie pożycia małżeńskiego. W dniu tym Państwo:
- Maria i Wasyl Capłapowie
- Jadwiga i Mieczysław Dymkowie
- Edwina i Józef Królowie
- Paulina i Włodzimierz Laszukowie
- Maria i Stanisław Wesoły
zostali zaproszeni do Urzędu Miasta i w imieniu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej odznaczeni Medalem za Długoletnie Pożycie Małżeńskie. Uroczystego aktu dekoracji dokonał wicewojewoda zachodniopomorski Władysław Husejko, a honory domu czynił wiceburmistrz Łobza Henryk Musiał, który wręczył dostojnym jubilatom pamiątkowe dyplomy i kwiaty.
Grazyna Załucka-Blachura

Z żałobnej karty

1. Dorota Wojewódka 04.09.1965 - 17.07.1999
2. Władysław Kwaśniak 01.01.1921 - 18.07 - " -
3. Łukasz Trabszo 10.10.1983 - 20.07 - " -
4. Wiktor Dawidejt 21.05.1925 - 23.07 - " -
5. Jadwiga Kopańska 11.01.1940 - 22.07 - " -
6. Irena Miedziuto 15.09.1952 - 23.07 - " -
7. Maria Nowicka 12.01.1947 - 23.07 - " -
8. Teresa Szedziwiec 17.05.1925 - 25.07 - " -
9. Jakub Ząbek 03.05.1937 - 31.07 - " -
10. Eugeniusz Wojciechowicz 01.05.1922 - 07.08 - " -
11. Wiktoria Borkiewicz 02.09.1916 - 05.08 - " -
12. Włodzimierz Laszuk 21.02.1909 - 08.08 - " -
13. Kazimierz Niwa 08.01.1927 - 08.08 - " -
14. Maria Olejnik 17.06.1912 - 12.08 - " -
(WB)

Do Łobeziaka można pisać tutaj: