Listopad 2000(numer 107)

 


Spis treści: 
Od redakcji
Z daleka od Łobza.Druga jesień
Wybory prezydenckie w Łobzie
Piramidy i globalizacja czyli Wnuczek ma głos
Gołota a sprawa polska
Bieda w naszej gminie
Łobeziak w internecie
IV przełaj po lesie
Co z powiatem?
Festyn czerwonokrzyski
Jak się żyje w Prusinowie
Jak to działa
Kampania w toku - dobre nastroje
Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham......?
Na Święto Zmarłych
Sukcesy 'dwójki'
Wędkarska jesień
Wrzesień - Miesiącem Działkowicza
Smutna XX sesja Rady Miejskiej
Z księgi fraszek Andrzeja Andrusza
Kronika policyjna
Ze starej książki dochodzeń
Z żałobnej karty


Od redakcji


Ale się narobiło z tymi prezydenckimi wyborami! Niby taka błaha sprawa, a zamieszanie i upadek autorytetów totalny i sprawiedliwy. Tak to już z tą demokracją jest, że jeśli się chce ją mieć naprawdę, to trzeba wziąć pod uwagę to, że ma ona tyle milionów par oczu, ilu jest w państwie obywateli, a także i to, że od czasu do czasu mają oni prawo do wystawiania rachunku rządzącym, co właśnie przy okazji wyborów prezydenckich zrobili. Rachunek ten jest bardzo słony. Bilans tego wydarzenia prezentujemy w tym numerze w artykule pt. "Wybory prezydenckie w Łobzie".

Zbliżający się koniec roku to zawsze powód do robienia różnych podsumowań. Już w tej chwili trudno się spodziewać, by były one korzystne w naszej gminie. Nie da się ukryć, że rolnictwo łobeskie, ta podstawa miejscowej gospodarki, szczególnie to drobne, znalazło się w wielkich opałach nie tylko z powodu katastrofalnej suszy, ale ze względu na malejącą opłacalność produkcji rolnej i brak dla niego, przynajmniej u nas, jakichkolwiek perspektyw i wsparcia. Na przykładzie sytuacji panującej w jednej z naszych wsi staramy się ten problem zobrazować w artykule pt. "Jak się żyje w Prusinowie". Takich wsi mamy w naszej gminie dwadzieścia kilka i w każdej z nich jest podobnie albo jeszcze gorzej. Można to określić jednym słowem - wegetacja. Na pewno z czasem sytuacja ta ulegnie zmianie - pola zostaną zaorane, zasiane albo obsadzone lasem, powstaną nowoczesne duże gospodarstwa rolne, niemniej problem ludzi nie zniknie z dnia na dzień i opieka społeczna na pewno będzie miała więcej roboty niż dzisiaj.

Daje coraz gorsze wyniki osławiona reforma służby zdrowia, która, zamiast spowodować wsparcie i rozwinięcie podstawowej opieki zdrowotnej , doprowadziła do nieprawdopodobnego rozrostu biurokracji, pochłaniającej środki, których braknie szpitalom i terenowym placówkom służby zdrowia. W związku z tym w najbliższych dniach ulegnie likwidacji łobeski ZOZ, co spowoduje dalsze zwolnienia pracowników, a szpital w Resku, jeśli nie przejmą go prywatni oferenci (już się tacy pojawili), postawiony zostanie także wkrótce w stan likwidacji albo w ogóle zamknięty. Tym sposobem tak pięknie rozbudzone onegdaj nadzieje naszego miejscowego społeczeństwa na posiadanie własnego szpitala znajdują swój smętny finał.

O reformie oświaty pialiśmy w poprzednim numerze. Ostatnio rząd przyciśnięty do muru przez Związek Nauczycielstwa Polskiego wysupłał należne i obiecane im od stycznia bieżącego roku pieniądze. Jednak sytuacji materialnej szkół to zupełnie nie poprawiło, bo nadal braknie im funduszy na poprawienie bazy szkolnej, na niezbędne remonty, na meble, na pomoce szkolne. Małe i biedne ośrodki, jakim jest przecież Łobez, ulegają cywilizacyjnej degradacji.

Obie reformy, i ta służby zdrowia, i oświaty zostały lekkomyślnie rozpoczęte bez obliczenia ich kosztów. Kiedy to wyszło na jaw, wtedy koszty te zostały przerzucone na barki społeczeństwa. Podstawowym sposobem ich przeprowadzania, finansowania i "ratowania" jest w tej chwili zwalnianie pracowników i dla kamuflażu - przyjmowanie dymisji nieudolnego ministra oraz, jak to się dzieje w przypadku służby zdrowia - zamykanie kolejnych placówek opieki zdrowotnej. Jak to się wszystko jeszcze trzyma? Czy nie ma niczego pozytywnego w otaczającej nas rzeczywistości? Trzyma się to wszystko dzięki uczciwości i pracowitości rodaków, którzy, szczególnie budżetowcy, z podziwu godną cierpliwością znoszą te wszystkie niedostatki i wypełniają solidnie swoje obowiązki. Jest to jakaś nadzieja na przyszłość, tylko ile się przed osiągnięciem tej przyszłości ludzie namęczą!
Redakcja

Z daleka od Łobza.Druga jesień


Wyświetlany niedawno w TV film Kieślowskiego "Bez końca" rozpoczyna jedna z piękniejszych scen w polskim kinie. To obraz z lotu ptaka polskiego cmentarza w Zaduszki. Podobnie wygląda łobeski cmentarz 1 listopada. Coraz częściej myślę o tych bliskich mi osobach, które odeszły na zawsze, czyli po prostu myślę o tym ostatecznym kresie ziemskiej wędrówki. Na zegarze ratuszowym w Lipsku widnieje napis: "Mors certa, hosa incerta" ( Śmierć pewna, ale jej godzina niepewna) i jedynie to jest tak naprawdę pewne. Znów jakieś filmowe skojarzenia, ale żaden obraz nie jest w stanie wyrazić tego fenomenu, co najwyżej "oswoić" z myślą o KOŃCU. Fascynujący był "Cały ten zgiełk", nowoczesny balet o śmierci. Przed chwilą wróciłem z kina obejrzawszy "Ciemną stronę miasta" M. Scorcese, którego bohater jest pracownikiem nowojorskiego pogotowia ratunkowego. Przejmujący, mroczny obraz ludzkich nieszczęść , mający coś z religijnego moralitetu, ale przede wszystkim świetne, dynamiczne kino. Nic z pretensjonalnego, a więc nudnego moralizowania. Umarł Włodek Pawlak - animator, organizator i "kierownik" dziewięciu "anabasis", czyli szwejkologicznych wypraw corocznych (celem pierwszej, osiem lat temu, była Praga, tegorocznej - Grecja). Nie wyobrażam sobie następnej, bez Włodkowych komentarzy i opowieści, przeróżnych konkursów z nagrodami, gromkich i dyscyplinujących komend, a także porannego budzenia. Były oficer, świetny historyk, nauczyciel i wychowawca, no i niezwykle przyzwoity, serdeczny człowiek. Teraz Włodek udał się na swoje ostatnie "anabasis", zaś prędzej czy później dołączą do Niego inni ...

A wokół politykowanie, gry i gierki, przypominające pobojowisko po bitwie, czyli wyborach. Trudno zapomnieć o sytuacjach, których nie brakowało podczas kampanii wyborczej (i tuż po jej zakończeniu), gdyż przynosiły i zażenowanie i zakłopotanie. Poważny komentator Jacewicz napisał, że jemu przypominało to taki amerykański teleturniej: wybieramy durnia roku. Można się jedynie dziwić temu, że tak wielu polityków szuka najlepszego umysłu swego kraju ... przed lustrem.

Nie lepiej było z niektórymi reakcjami na wynik wyborów, który był jednoznaczny i bezsporny. Podkreślono nie zrozumiałość zachowania społeczeństwa, nawet nie zadając sobie trudu zrozumienia. Nie brakowało sądów obelżywych, ale do chamstwa należało chyba przywyknąć, choć nie należy się z tym godzić. Kompromitowali się natomiast nie tylko potwarcy, ale i profesorowie wypowiadający nonsensowne sądy nie mające jakiegokolwiek związku z wiedzą naukową (socjologiczną, psychologiczną, politologiczną), lecz będącą jakąś emanacją zapiekłych umysłów.
Niektórzy przegrani szukali przyczyn niepowodzenia wszędzie poza sobą i swoim najbliższym otoczeniem. I tak obarczono winą TV, choć niektórzy kandydaci nie powinni raczej eksponować tam swoich obliczy i gestów, gdyż na ogół obnaża ona np. sztuczność, brak szczerości i pretensjonalność. Z moimi studentami politologii na seminarium dokonaliśmy dość gruntownej analizy wyborców, lecz to już temat na inne opowiadanie. Tymczasem na powyborczej scenie dostrzec można jakieś zamieszanie, ale to już jest zmartwieniem występujących na niej aktorów.
Nie wiedzieć czemu przypomniała mi się taka uwaga, bodajże Brechta: "Nieznośnie jest żyć w kraju, w którym nie ma poczucia humoru, ale jeszcze nieznośniej jest tam, gdzie poczucie humoru jest do życia niezbędne".

Trudno wyobrazić sobie lepszy prezent na "drugą jesień" niż wydany właśnie, pięknie i niezwykle starannie zestaw pięciu płyt kompaktowych z największymi przebojami "Kabaretu Starszych Panów" oraz nagraniami dotąd niepublikowanymi (łącznie 144 utworów!). To nie są piosenki, lecz czyste perełki poetyckie i muzyczne, odświeżające pamięć o tych niezapomnianych wieczorach spędzanych przy telewizorze ( tak było). W porównaniu z nimi dzisiejsze kabarety wydają się - najłagodniej mówiąc - trywialne i prostackie, a w każdym razie ze sztuką niewiele mają wspólnego. Jeden ze Starszych Panów, nieżyjący już od lat Jerzy Wasowski uważał, że sztuką jest wszystko to, bez czego można się w życiu obejść. Można - dodawał - ale co to za ubogie życie ...
Piotr Sienkiewicz

Wybory prezydenckie w Łobzie


Zebraliśmy zestawienia wyników wyborów prezydenckich w naszej gminie, jakie wywiesiły po ich zakończeniu nasze poszczególne obwodowe komisje wyborcze i zsumowaliśmy je. Mamy w ten sposób pełny obraz tego, jak łobzianie wybierali w niedzielę 8 października swojego prezydenta. Działało u nas 12 komisji obwodowych, 7 w mieście i 5 na wsiach. Uprawnionych do głosowania było w tym roku 11260 obywateli. Do wyborów jednak przystąpiło ich tylko 6827, co stanowi 60,63% ogółu uprawnionych czyli frekwencja była taka jak w całym kraju. Poszczególni kandydaci dostali następującą ilość głosów i procent, co podajemy w kolejności zajętych przez nich miejsc:
1. Aleksander Kwaśniewski 4937 (72,3%)
2. Andrzej Olechowski 702 (10,3%)
3. Marian Krzaklewski 564 (8,3%)
4. Jarosław Kalinowski 219 (3,2%)
5. Andrzej Lepper 177 (2,6%)
6. Janusz Korwin-Mikke 61(0,9%)
7. Lech Wałęsa 36 (0,5%)
8. Dariusz Grabowski 22 (0,3%)
9. Jan Łopuszański 21 (0,3%)
10. Piotr Ikonowicz 15 (0,2%)
11. Tadeusz Wilecki 10 (0,1%)
12. Bogdan Pawłowski 6 (0,1%).

Tym razem jednak nie powstrzymamy się od komentarza tych danych, ponieważ mówią one wiele o stanie świadomości naszego małego społeczeństwa, o jego krzywdach, oczekiwaniach i nadziejach. Uważamy, że warto sobie to uzmysłowić, żeby wiedzieć, czego ludzie naprawdę dzisiaj chcą, kogo uważają za swojego przedstawiciela i do kogo stracili zaufanie. Jak z tego zestawienia widać, podobna kolejność po wyborach była także w całym kraju. Jednak w naszym województwie Aleksander Kwaśniewski uzyskał ponad 63% poparcia, u nas zaś w Łobzie i jak widać wyżej, a w ogóle to wygrał we wszystkich województwach. Wszyscy inni kandydaci razem wzięci uzyskali w gminie łobeskiej niecałe 28% głosów czyli niewiele więcej niż jedną czwartą. A jeśli jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że taki Andrzej Olechowski to też w końcu człowiek, który karierę zaczynał jako wywiadowca, delikatnie mówiąc, PRL-u, to wychodzi na to, że obecna władza ma u nas jakieś 17% poparcia. To jest pogrom. Nie będziemy tu się silić na wyjaśnianie tego zjawiska i tej klęski ludzi zadufanych w sobie i oderwanych od społeczeństwa w skali całego kraju, bo robi to prasa, radio i telewizja od chwili ogłoszenia wyników wyborów, pastwiąc się nad przegranymi, którzy też nie potrafią zachować się godnie i na każdym kroku wychodzi ich małość. Teraz widać, jak gryzą się między sobą, jak szukają winnych między sobą, jak ich już znaleźli. Jest to zasłużona kara za słynne TKM. Teraz widać, kto nami rządził. Tragikomiczne w ich postępowaniu jest to, że porażka niczego ich, na szczęście, nie nauczyła - wychodzi na to, że każdy z nich, korzystając z nadarzającej się okazji, chce być teraz wodzem, że jeden drugiemu nie ufa, zaś frazesy, że każdy z nich ma lepsze pomysły na zbawienie Polski, są tylko parawanem kryjącym prywatne i partyjniackie szachrajstwa oraz brak kompetencji i arogancję. Znowu, także na szczęście, zwalają winę za przegrane wybory na dawno pochowaną komunę, na przypadkowe społeczeństwo, które podobno wybrało sobie takiego prezydenta, na jakiego zasługuje, znowu płaczą, że naród nie potrafi im być wdzięczny za wspaniałe reformy, a nie widzą, że naród ma ich po prostu serdecznie dosyć, co zresztą dobitnie wyraził w wyborach. Nie stać ich na takie ludzkie uczucie jak odrobina pokory i to jest ich niewybaczalna wada, też na szczęście. No i ta nienawiść i ciągle dygnitarska pewność, że są niezastąpieni i nieomylni, że wszystko im się należy, że wszystko mogą sobie i swoim kumplom "załatwić". A ludzie, mimo że muszą uczestniczyć w twardej, codziennej walce o byt, tęsknią nadal do dobroci, do życzliwości, do zwyczajności, do sprawiedliwego prawa, nie lubią pyszałków i hipokrytów. Przecież gołym okiem i na każdym kroku widać, co zostało po dwudziestu latach z dawnych ideałów - szara armia ludzi, która obaliła dawny ustrój i wierzyła w nadejście lepszych czasów, została po prostu wykolegowana, jest "na bezrobociu".

W Łobzie ten mechanizm protestu ze strony "przypadkowego społeczeństwa" dotkniętego szczególnie dotkliwie transformacją i ponoszącego jej koszty w stopniu większym niż gdzie indziej, zadziałał szczególnie mocno (patrz wyniki wyborów). Bardzo pozytywną rolę w takim właśnie budowaniu opinii publicznej odegrała "Gmina Pomorska", która od chwili swego pojawienia pastwiła się nad prezydentem, lewicą, posłem Stanisławem Kopciem, Janem Szafranem, Wiesławem Ćwikłą, a także niżej podpisanym, co wyszło lewicy i im tylko na korzyść. Pisaliśmy już kiedyś o tym ciekawym psychologicznym zjawisku, polegającym na tym, że zależy, kto kogo i jaki mały osobnik niszczy i miesza z błotem - krytyka może się stać wtedy pochwałą, jeśli pochodzi ze źródeł, delikatni mówiąc, wątpliwych, od ludzi chorobliwie nienawidzących normalnych obywateli. Taka nienawiść wystawia świadectwo zdrowia tym, którzy ją wykazują. Osobiście cieszę się, że mogę żyć wśród rozsądnych ludzi i wierzę, że w nadchodzących wyborach parlamentarnych też tego swojego rozsądku dowiodą.
Wojciech Bajerowicz

Piramidy i globalizacja czyli Wnuczek ma głos


Przestań się Dziadku ciskać - powiedział Dziadkowi Wnuczek, kiedy stary ciągle marudził, że łobeskie archiwum to nie pomnik wystawiony nieszczęsnym pegeerowcom, a raczej dzieło mające uświetnić chwilowe partyjne panowanie kilku facetów, chcących sobie w ten sposób szybko zarobić na popularność, co stało się kosztem głodowych grosików zabranych właśnie tym nędzarzom. Historia - powiedział wnuczek - zna wiele podobnych przykładów takich propagandowych przedsięwzięć na nieporównanie większą, globalną skalę, które z czasem stały się, jak na ironię, rzeczywiście pomnikami budzącymi podziw następnych pokoleń jako cudy świata. I stanowią dzisiaj największe atrakcje turystyczne na ziemi. Mało który na przykład turysta cmokający z podziwu wobec ogromu egipskiego sfinksa czy piramid zdaje sobie sprawę z tego, że budowle te powstały kosztem straszliwego trudu i nędzy setek tysięcy egipskich chłopów, których w czasie okresowych wylewów Nilu, w czasie, gdy ustawały prace polowe, spędzano z całego kraju do roboty za przysłowiową miskę zupy. Nie wiemy dzisiaj, czy swoją robotę wykonywali z entuzjazmem, jednak wydaje się, że obozy koncentracyjne wynaleźli właśnie Egipcjanie. Piramidy budowano ręcznie, nie znano wtedy takich prostych maszyn jak dźwignie i wielokrążki. Kilkudziesięciotonowe bloki skalne transportowano naprzód z odległych kamieniołomów, potem wciągano je za pomocą lin po pochyłej rampie usypywanej coraz wyżej w miarę rośnięcia piramidy. Wszystko to odbywało się ręcznie. Piramidę Cheopsa na przykład budowało przez 30 lat sto tysięcy egipskich wieśniaków poganianych i batożonych przez nadzorców. Wokół niej i pozostałych rozciągają się liczne cmentarzyska ich nieznanych budowniczych. Kto - powiedział Wnuczek - o tych nieszczęśnikach dzisiaj pamięta podziwiając niesamowite dzieła starożytnych architektów. Są zresztą inne liczne przykłady podobnych przedsięwzięć, które pochłonęły miliony zamęczonych istnień ludzkich, chociaż gdy się na nie patrzy z dzisiejszego punktu widzenia, psu na budę były te budowle potrzebne. Przed niczym nie uchronił Chin długi na 2400 km Wielki Mur, jedyna ludzka budowla widoczna dzisiaj z kosmosu. Nikt nie próbuje nawet obliczyć, ile kosztował on ludzkich istnień. Żadnego praktycznego znaczenia nie ma wykopany na rozkaz Stalina, nie tak znowu dawno, bo w latach trzydziestych naszego wieku Kanał Białomorski, z którego do dziś wyławia się szczątki setek tysięcy zamęczonych przy jego budowie ludzi, których nawet nie grzebano, a zostawiano na jego dnie. A jest jeszcze kanał Wołga-Don, który, jak mówi rosyjska anegdota, wykopali anegdotczyki, czyli ludzie, którzy w tamtym czasie odważyli się zażartować. W Rosji zresztą jest więcej tego typu przykładów, jak chociażby Piotrogród, który z woli Piotra I powstał na karelskich bagnach, w których ugrzęzło wiele tysięcy rosyjskich pańszczyźnianych chłopów. Mówi się, że to wspaniałe skądinąd miasto stoi na palach z ciał tych nieszczęśników. Dlatego - powiedział Wnuczek - nie ma się co roztkliwiać nad pegeerowcami, bo wkrótce ich po prostu nie będzie. Okrutny czas zrobi swoje i mało kto, chyba że jakiś upierdliwy historyk w przyszłości będzie rozgrzebywał archiwalne katakumby i podniesie ten problem nie mający żadnego praktycznego znaczenia. Jego sensacje wywołają jakieś tam współczucie w niewielkim gronie czytelników. I nic więcej. A łobeski pałac będzie sobie stał jako obiekt świadczący o solidności i dobrym guście jego budowniczych z roku 2000. Takie są - powiedział Wnuczek - okrutne prawa dziejów, że ludzka szara masa jest w ich perspektywie nie tylko coraz bardziej bezimienna, ale i coraz mniej znacząca - zamienia się w proch, idzie w niepamięć. I dzieje się tak mimo tego, że każda cegła, każdy kamień z tych sławnych budowli spoczywał kiedyś w ciepłej ludzkiej dłoni. Tak było zawsze i pod tym względem nic się nie zmieniło. Zresztą popatrz, Dziadku - powiedział Wnuczek - jak to się dzieje tu i teraz na naszych oczach w wielkim wymiarze. Jak grzyby po deszczu wyrastają wielkie budowle, symbole współczesnego świata - stupiętrowe szklane pałace, siedziby ponad narodowych korporacji, banków, koncernów, giełd. Powstają fortuny, jakich nie potrafili sobie wyobrazić dawni bajkopisarze i fantaści. Legendarny Sezam wygląda na tym tle jak składnica złomu. Niektórzy ludzie pławią się w bogactwie tak wielkim, że za nic nie chcieliby pójść nawet do nieba, bo nie mogą uwierzyć, że tam mogłoby być lepiej. Jak myślisz, staruszku - zapytał wnuczek - czy to bogactwo powstaje, ot, tak sobie, samo z siebie? Nie, Dziadku, otwórz wreszcie oczy chociaż na starość - ono powstaje z biedy dziewięciu dziesiątych populacji zamieszkującej dzisiaj nasz glob. Rośnie w zastraszającym tempie różnica między nimi a bogatymi. Biednych nadal nikt nie pyta o to, czy im się taki świat podoba, mimo że to oni naprawdę tworzą jego materialne podstawy i budują nowożytne pałace, tak jak kiedyś robili to egipscy i rosyjscy chłopi, tak jak wczoraj robili to nasi pegeerowcy do czasu, kiedy stali się niepotrzebni. Wbrew marzeniom o tym, że demokracja rozwiąże te nierówności, nic takiego nie nastąpi. Ona najwyżej złagodzi los szarej ludzkiej masy, a coraz to nowe pałace będą i tak powstawały. Różnica między dawnymi a nowymi czasami jest tylko ta, że ten interes, jak to się po nowoczesnemu mówi, obecnie się globalizuje, to znaczy sankcjonuje i umacnia w skali światowej. Jacyś dawniejsi "barbarzyńcy" mogli sobie zniszczyć wielkie cywilizacje oparte na niewolnictwie, bo byli mimo wszystko bardziej nowocześni, mogli wywoływać takie czy inne rewolucje - dzisiaj i to na naszych oczach kapitalizm staje się siłą obdarzoną naprawdę boskimi przymiotami - jest nie do skontrolowania, jest ponad, jest bezosobowy, a jednak to on ustala to, co się komu dostanie, kogo się zbombarduje, komu pogrozi, kogo upokorzy, kogo przygarnie i komu się okaże łaskę, a jego wyroki są niezbadane. Ostatnie praskie obrady Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego pokazują, jak sprawnie działa ta organizacja bogatych. Mizerne manifestacje kilku tysięcy kontestatorów protestujących przeciw globalizacji świata, przeciw nierówności - traktowane są jako folklor, dziecinne wybryki, warte co najwyżej pobłażania. Do tego doszło i to jest właśnie miara tego, co może dzisiaj szary człowiek. W dawnym Rzymie Spartakusa za taką kontestację po prostu ukrzyżowano. A że gdzieś tam milion dzieci rocznie umiera z głodu, że w jakimś Łobzie jakieś tam dzieci poszły do szkoły bez śniadania czy nie zjedzą obiadu? Tego z nieba nie widać. Widać za to mur chiński i piramidy. Dlatego Dziadku - powiedział Wnuczek - raczej przestań się denerwować i roztkliwiać nad losem szarej masy ludzkiej. Nic na to nie poradzisz, bo pałace są trwalsze i będą budziły podziw za setki lat. A po lepiankach, slumsach, blokach komunalnych nie pozostanie żaden ślad. Po tobie też nic nie zostanie, mimo że świadomość tego, że w tym wszystkim coś jest nie tak, masz taką, jak nie przymierzając, niejaki Karol Marks. Tu Dziadek rzeczywiście się zamknął, bo nagle przypomniał sobie ze strachem sumę swojej emerytury i rachunki, jakie trzeba będzie jeszcze w tym miesiącu zapłacić za mieszkanie, za gaz, za prąd, za "życie". I spokorniał Dziadek i było to dosyć gorzkie uczucie. Dziadek

Gołota a sprawa polska


Gdziekolwiek się człowiek ruszył przed nocą z 19 na 20 października, zaraz był pytany, co myśli, czego się spodziewa po bójce Gołoty z Tysonem. Nie wiem, czy ktoś obliczył, a podobno telewizja potrafi to zrobić dość precyzyjnie, ilu ludzi oglądało to zdarzenie. Musiały to jednak być miliony. Znam ze swego otoczenia osoby, które czekały cierpliwie na to widowisko do trzeciej nad ranem, znam takich, co na tę porę nastawili budziki, znam takich, co w oczekiwaniu na zwycięstwo naszego człowieka zdążyli zawczasu wychylić co nieco. W każdym tym i w innych przypadkach rosło przekonanie, że nasz pięściarz przegrać nie powinien, a nawet nie ma prawa tego zrobić, bo jego wygrana to sprawa o znaczeniu państwowym, narodowym, a nawet międzynarodowym. Stało się tak, jakby Gołota wchodząc na amerykański ring miał udowodnić swoimi pięściami, żeśmy, panie, jako ogół nie ułomki i możemy nawet dać w skórę reprezentantowi takiego mocarstwa jak USA. Mówiąc krótko - utożsamiano się z nim jako jednym z nas, jako ambasadorem naszych wartości. Także dla polskich Amerykanów była to sprawa ich prestiżu w tamtym społeczeństwie - proszę, oto jakie mamy krzepkie "korzenie". Duża część widowni to byli właśnie oni z narodowymi flagami i w biało-czerwonych koszulkach z orłem. Chcieli, tak samo zresztą jak i nasi widzowie w domu, rozładować kompleks narodu i kraju, przyznajmy z ubolewaniem, ale i samokrytycznie - niezbyt wysoko notowanego w różnych światowych rankingach. A stało się tak, jak się stało.

Jednoznaczni przyjęto to zdarzenie. Słyszeliśmy jak Gołotę obrzucano wyzwiskami, ciskano w niego jakimiś śmieciami, oblano bodaj sokiem pomidorowym. Wyjaśniano, że się boi, że coś psychicznie nietęgi, ze koniec jego kariery. Mówiono, że zrobił wstyd naszemu narodowi, że to zdrada rodaków w domu, a szczególnie tych z USA, że była taka wspaniała okazja do promocji Polski, do "polskiego akcentu" - a ten tak się zbłaźnił. Nawet Tyson się nie pysznił, bo co to niby za triumf wygrać z facetem, który daje na trzeźwo dyla po drugiej rundzie. On chciał przecież naszego rodaka tak obić, tak zdemolować, a może zabić (jak obiecywał), żeby nie było wątpliwości, kto jest lepszy. On też miał swoje osobiste i murzyńskie kompleksy do rozładowania. Mówi się, że słabnie patriotyczny duch w narodzie, że wręcz zanikają wartości narodowe. Sprawa ta dowodzi, że tak nie jest, że łakniemy sukcesu i potwierdzenia swojej tożsamości może bardziej niż inne nacje, choćby ich dostawcą był niezbyt inteligentny zabijaka. Szkoda, że miarą naszego znaczenia i prestiżu światowego miał się stać właśnie Andrzej Gołota. To przecież wstyd. Ten tok myślenia rodzi smutne refleksje typu: jak się nie ma, co się lubi itd. albo: na bezrybiu i rak ryba. Jedyna pociecha to ta, że Tyson, co widzieliśmy w jednym z jego wywiadów dla telewizji, wyglądał na jeszcze mniejszego geniusza intelektu niż nasz "reprezentant".

Natomiast, jeśli założyć, że nasz człowiek po prostu skalkulował sobie, że lepiej jest wziąć za frajer duże pieniądze, które jemu i jego rodzinie wystarczą na dostatnie życie "na całe życie" zamiast zaryzykować wstrząs mózgu, połamany nos, wybite zęby czy dożywotnie kalectwo albo rzeczywiście coś ostatecznego i najważniejszego czyli życie - to natychmiast zmieniam o nim zdanie. Wyszedł cało z tych wszystkich opresji, za bardzo po pysku nie dostał, nie poległ w żadnym powstaniu, nie wyciąga ręki jako kombatant, a na dodatek zarobił 20 milionów złotych. Byłby to jeden z niewielu Polaków, którzy byli mądrzy przed szkodą. Więcej takich.
Kibic

Bieda w naszej gminie


Czytając prasę, słuchając radia czy oglądając telewizję , ale przede wszystkim obserwując otaczającą nas gminną rzeczywistość spotykamy się raz po raz z jednym z najważniejszych, a na pewno najboleśniejszych problemów społecznych nękających dzisiaj Polaków, jakim jest bieda. Łobez, a przede wszystkim łobeska wieś jest tą plagą i nieszczęściem z powszechnie znanych przyczyn szczególnie dotknięta. O to, jak wygląda dzisiaj łobeska bieda pytam, pytam p. Ewę Sarnecką, kierownik naszego Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej czyli osobę , która z tym problemem spotyka się na co dzień i wie na ten temat wszystko. Idzie zima, pani kierownik, najgorszy czas dla ludzi, których okoliczności gospodarcze pozbawiły możliwości egzystowania w warunkach zapewniającym im minimum socjalne, a często zmuszających ich do życia w nędzy. Jak to wygląda w naszej gminie, jest lepiej czy gorzej?

- W tym półroczu - mówi p. Sarnecka - 945 osób dostaje z naszego ośrodka świadczenia obligatoryjne czyli takie, jakie trzeba ludziom zapewnić z mocy prawa, np. renty socjalne, zasiłki stałe, składki ubezpieczeniowe, zasiłki z tytułu ochrony macierzyństwa. Wynoszą one od 15 do 364 zł.
Piętnaście złotych? To przecież jakieś nieporozumienie!
- Niestety tak jest. Czasami aż nie chce się ludziom takich sum proponować, bo jest to poniżające zarówno dla nich, jak i dla nas. Tych 945 osób to wprawdzie mniej niż w roku ubiegłym, ale to tylko pozór, że biedy ubyło, bo wypłaciliśmy w tym półroczu mniej zasiłków tzw. fakultatywnych (okresowych, okazjonalnych), których w ubiegłym roku było znacznie więcej. Dla porównania w pierwszym półroczu ubiegłego roku udzieliliśmy takiej pomocy 393 osobom na kwotę 191 tys. zł. W tym roku w pierwszym półroczu udzieliliśmy takiego zasiłku już tylko 270 osobom na kwotą 75 tys. zł. Liczba osób, którym musimy wypłacać zasiłki obligatoryjne (stałe) ciągle wzrasta, a dysponujemy na o wiele mniejszymi pieniędzmi, niż w roku ubiegłym, a ponieważ musimy je regularnie wypłacać, to dzieje się to kosztem sum, które moglibyśmy wykorzystać na zasiłki fakultatywne. A zdarzają się takie sytuacje, że komuś taki nagły zasiłek jest niezbędny, bo znalazł się w tragicznej sytuacji. Gminy nie stać na znaczniejsze dofinansowanie opieki społecznej. W roku ubiegłym dała ona 208, w tym 210 tys. zł (co przy inflacji jest mniej). Trochę pomogła Agencja Własności Rolnej, która zasiliła ośrodek sumą 50 tys. zł na obiady i zakup podręczników szkolnych dla dzieci ze środowiska pegeerowskiego. Dzięki temu mogliśmy w pierwszym półroczu br. wspomóc 80 dzieci z tego środowiska. Największe jednak potrzeby mamy w zakresie udzielania zasiłków fakultatywnych.
Czy są jakieś kryteria przyznawania takich zasiłków?
- Tak. Osoba samotnie gospodarująca, osiągająca dochód wynoszący do 401 zł może dostać zasiłek celowy np. na leki w wysokości 5 zł (zgodnie z przedstawionym receptami).
A inni? Przecież to przekracza granice zdrowego rozsądku.
- Niestety tak jest. Na tyle nas stać. Natomiast dla pierwszej osoby w rodzinie kryterium wynosi 365 zł, dla drugiej i dalszych powyżej 15 lat - 256 zł, a dla dziecka poniżej 15 lat - 183 zł. Większość rodzin, którymi się opiekujemy spełnia te kryteria. Jak widać, są one bardzo niskie. Trzeba być wyjątkowo biednym, żeby dostać parę groszy i to przecież nie na stałe, ale doraźnie. Często udzielamy pomocy fakultatywnej tym osobom, które nie mają zasiłków dla bezrobotnych, czyli po prostu nie mają nic.
To znaczy, że bieda łobeska się powiększa?
- Tak. I to bardzo. Poza tym, co dostajemy od gminy (wspomniane 210 tys. zł), dysponujemy w tym roku dotacją od wojewody, która stanowi podstawę naszej działalności. W tym roku ta dotacja wyniosła 978 tys. zł. W roku ubiegłym było tej dotacji 1268 tys. zł czyli o prawie 300 tys. zł mniej. I tych pieniędzy właśnie brakuje nam na zasiłki fakultatywne. O tyle mniejsze mamy możliwości pomagania naszym ubogim. Zresztą ta dotacja zmniejsza się z roku na rok.
Z czego zatem ci ludzie żyją i jak żyją?
- Z czego się jeszcze da. Część od czasu do czasu pracuje dorywczo na czarno, ale są to naprawdę wyjątkowe i krótkotrwałe okazje, część walczy - dojeżdża np. codziennie do pracy do Szczecina i tym fundujemy bilety miesięczne na pierwszy miesiąc pracy. Poza tym ludzie pracują w lesie przy pracach sezonowych, tu rola Nadleśnictwa jest nieoceniona, zbierają także buczynę, grzyby, jagody. Niekiedy, nie da się ukryć, kradną na działkach, na polach, kłusują, zaczynają żebrać. Niektórzy przepijają swoje zarobki. Zdarzają się przypadki, że bony, które od nas dostają na żywność, wykupują na zlecenie innych osób.
Wobec tego pieniądze, jakie idą na opiekę społeczną, niczego w sytuacji naszych biedaków nie zmieniają?
- Oczywiście, że nie. Te wszystkie grosze, które od nas dostają - idą natychmiast na konsumpcję. Czy można się temu w ogóle dziwić. To wstyd się nie dziwić. Czy człowiek, który dostanie dorywczo zasiłek fakultatywny w sumie, powiedzmy, nawet 100 czy 200 zł, może podjąć jakąś inicjatywę, żeby zmienić swoją sytuację, żeby w coś zainwestować. On jest przede wszystkim głodny. Ludzie, którzy ubolewają nad tym i twierdzą, że należy tych biedaków pozbawić zasiłków, żeby ich w ten sposób zmusić do działania albo też uważają, że pieniądze wydawane na opieką społeczną, na zasiłki, trzeba by zainwestować w tworzenie nowych miejsc pracy, nie wiedzą, co to jest nędza. Poza tym w takie środowisko, które nic nie ma i niewiele umie - nikt nie zainwestuje. Jest jeszcze czynnik psychologiczny - nasi biedni ludzie są przywiązani do miasta i gminy swoimi mieszkaniami. Boją się ruszyć w nieznane, szukać, oni nawet nie umieją podróżować, zresztą nie mają za co i nie mają się gdzie poza gminą zaczepić; nie widzieli oni świata, ze dwa razy byli na jakiejś zbiorowej wycieczce. Oglądają świat w telewizji jak jakąś bajkę - dlatego seriale mają taką popularność. Czy można ich za to obwiniać? Na dodatek leży zupełnie edukacja. Co roku np. są w szkołach nowe podręczniki. Ich kupno to wielkie koszty dla biednych ludzi, szczególnie dla rodzin wielodzietnych. Staramy się im pomagać dając zasiłki celowe, ale komplet podręczników dla 1 dziecka to 250 zł, co natomiast zrobić, gdy w rodzinie jest więcej dzieci? A nasz ośrodek nie stać na zaopatrzenie wszystkich dzieci.
A co z rodzinami wiejskimi (rolniczymi), które dotknęła tegoroczna susza? Tam też źle się dzieje.
- Tylko dziewięć rodzin wiejskich spełniło w tym roku kryteria dochodowe pozwalające na udzielenie im zasiłków, mimo że susza dotknęła je naprawdę dotkliwie. Proszę sobie wyobrazić, że ustawodawca wziął pod uwagę przy obliczaniu dochodów rodzin rolniczych także renty rolnicze dziadków mieszkających w tym samym gospodarstwie, a na jedną osobę przeznaczył kwotę 32,88 zł!
Czego pani życzyć w związku z koniecznością rozwiązywania na co dzień takich bolesnych problemów?
- Przynajmniej dostrzeżenia przez kompetentne władze tego, że bieda i nędza jest wokół nas i narasta oraz świadomości tego, że sama ona się nie zlikwiduje. O pieniądzach, które mogłyby złagodzić los naszych podopiecznych, w ogóle nie wspominam. Naszym największym problemem jest w tej chwili niemożność zabezpieczenia opału naszym podopiecznym. Dajemy w tej chwili zasiłki na ten cel w wysokości 100 - 150 zł, co ledwo wystarcza na drewno opałowe . Tymczasem dla 230 osób potrzeba by co najmniej po 380 zł na kupno po tonie węgla.
Rozmawiał - W. Bajerowicz

Łobeziak w internecie


1. Od: Mirka Bogdanowicz
From: Toronto, Canada
Time: 2000-10-23 03:41:42
Comments: Pozdrawiam wszystkich zaangażowanych w redagowanie tej strony. Tak trzymać. Mieszkam w Toronto już 11 lat, ale sprawy Łobza są mi w dalszym ciągu bliskie - tam się wychowałam i tam mieszka moja mama. Pozdrawiam wszystkich, którzy mnie jeszcze pamiętają. Dajcie znać.

2. Od: Diisii DIISII@HOTMAIL.COM
Otrzymano: 2000-10-07 05:55:36
Doszłam do wniosku, że już pewnie zimno się u Was zrobiło, więc przesyłam bardzo gorące pozdrowienia dla wszystkich moich znajomych i nieznajomych. W szczególności pozdrawiam ekipę pracującą przy otwarciu nowego "ten club'u" (trzymajcie się, warto będzie - chyba). A tak poza tym to fajnie, że macie "Łobeziaka" na necie. Pozdrawiam - Diisii.

3. Od: Cezary Barański ctb@post.pl
Data: 3 pażdziernika 2000 23:00
Temat: artykuł "Internetowy wstyd"
Witam redaktora "Łobeziaka" i życzę rychłego powrotu do zdrowia! Jestem byłym mieszkańcem Łobza, chociaż nie straciłem z miastem całkowicie kontaktu. Nie muszę więc liczyć jedynie na jego strony internetowe. Odwiedziłem je jednak i w pełni podzielam uwagi INTERNAUTY. Czy naprawdę naszego miasta nie stać na profesjonalną witrynę internetową? Ta obecna wygląda, jakby robił ją początkujący adept(!) publikowania w Sieci. Nie odnoszę się do nieścisłości merytorycznych, a jedynie do strony technicznej. Witryna jest po prostu brzydka i nieudana pod względem programistycznym. Jak miastu, które aspiruje do miana Skarbu Pomorza, nie wstyd prezentować się w taki sposób w globalnej Sieci? Autor tych stron nie powinien podejmować się takich zadań ze swoim obecnym stanem wiedzy na temat projektowania i programowania stron i serwisów WWW.
Decydentów z łobeskiego urzędu zapraszam na strony Urzędu Miasta i Gminy Polanów, gdzie obecnie mieszkam. Proszę porównać i może coś zmienić u siebie.
Pozdrawiam Łobez i "Łobeziaka".
Cezary Barański, Żydowo.

IV przełaj po lesie


Dnia 7 października br. odbył się IV bieg o Grand Prix Łobza 2000/2001, którego patronem był PZU S.A. (sekcja zamiejscowa w Łobzie - p. Halina Bączyk). Puchar PZU zdobył Michał Wawrzkiewicz z Łobza z doskonałym czasem 40 minut i 40 sekund. Drugie miejsce przypadło Marianowi Wiśniewskiemu ze Szczecina, a trzecie miejsce zajął Czesław Wiśniewski, również mieszkaniec Szczecina. Po raz pierwszy gościł u nas zawodnik sprawny inaczej Józef Buczyński z Białogardu, który na trudnej, przełajowej trasie 10 km uzyskał czas 55 minut. Józef Buczyński ma 58 lat i był najstarszym uczestnikiem biegu. Udowodnił on, że sprawni inaczej mogą też biegać. Zjawił się też u nas mieszkaniec Płot Ryszard Stuligłowa. Jednak poza wspomnianymi biegaczami ze Szczecina w całym biegu dominowali sportowcy z Łobza. I tak w kategorii do lat 12 dziewcząt bieg wygrała Ela Afeltowicz z SP nr 2 przed Moniką Kalwinek także z "dwójki". Wśród chłopców pierwszy był Kamil Iwachniuk, drugi Jarek Iwan - uczniowie łobeskiego gimnazjum. W kategorii do lat 14 bieg wygrała także uczennica naszego gimnazjum Ania Afeltowicz.

Ulicami Węgorzyńską i Strumykową bieg pilotował łobeska policja, a dalszą terenową i trudniejszą część trasy przełaju prowadziła współorganizatorka naszych biegów Grażyna Zaręba-Szuba na koniu, co chyba po raz pierwszy zdarzyło się na podobnych imprezach w Polsce. Atrakcją przełaju było pokonanie 2, m potoku. Dodatkową niespodzianką tego biegu była nagroda-niespodzianka ufundowana przez PZU S.A. z Łobza losowana przez wszystkich uczestników imprezy

Kto chce się zmierzyć w biegu z niepełnosprawnymi, niech spróbuje swych sił z Józefem Buczyńskim, który obiecał startować w kolejnych biegach w Łobzie. A następny bieg odbędzie się 04.11. br. o godz. 11`00 na boisku w Świętoborcu. Bieg ten jest ostatnią szansą dla tych, którzy jeszcze nie startowali.

PRZED ZAWAŁEM, STRESEM I NAŁOGIEM UCIEKAJ NA WŁASNYCH NOGACH!
Zwycięzcą jest nie tylko ten, który wygrywa z innymi, ale także ten, który pokona samego siebie.
Ze sportowym pozdrowieniem - Elżbieta Wiśniewska

Co z powiatem?


Docierają do nas pełne nadziei wieści o tym, że w Łobzie ma być wkrótce rewindykowany powiat. Mówił o tym w trakcie otwarcia łobeskiego archiwum, że jest taka nadzieja, min. Balasz. Delegacja władz naszego miasta została zaproszona w październiku do Warszawy, gdzie jej także taką obietnicę złożył wiceminister Płoskonka. Gdyby z rokiem 2002, bo wcześniej nie jest to chyba możliwe, coś takiego rzeczywiście nastąpiło, byłoby to coś wspaniałego. Niemniej nie byłaby to żadna łaska czy podarunek, tylko naprawienie tego, co tak beztrosko zostało przez obecne władze państwowe w trakcie wprowadzania reformy administracyjnej spaprane, co tak bardzo skrzywdziło nasze środowisko. Pochlebiamy sobie, że od początku zaistnienia tej afery nie szczędziliśmy gorzkich, a często nawet złośliwych uwag pod adresem tych władz, uwag wywołanych niesprawiedliwą decyzją. Jeśli choć w części zostały one wysłuchane i władze państwowe chcą nam teraz wykazać swoją łaskawość i wielkoduszność zwracając powiat i udowodnić, że jednak są sympatyczne, a my jesteśmy paskudnymi niedowiarkami - to tych uwag nie żałujemy, były skuteczne. Zatem czekamy na powiat! RED.

Festyn czerwonokrzyski


W sobotę 30 września br. na placu Zespołu Szkół gimnazjalnych w Resku odbył się festyn czerwonokrzyski z okazji inauguracji działalności szkolnych kół Polskiego Czerwonego Krzyża. Imprezę zorganizowali szkolne koło PCK w Resku i zarząd rejonowy PCK w Łobzie. Festyn miał na celu popularyzację działalności PCK wśród młodzieży szkolnej z czterech gmin - Reska, Radowa, Łobza i Węgorzyna.

Zjawili się na uroczystości liczni goście, m.in. przedstawiciele PCK - Grażyna Pociejowska ze Szczecina, zastępca prezesa zarządu rejonowego z Łobza Jan Woźniak. Gminę Resko reprezentowali: przew. Rady Miejskiej Teresa Bas, burmistrz Zdzisław Trojga, dyr. gimnazjum Antoni Szatkowski i przedstawiciele Rady Rodziców Jolanta Wiśniewska i Beata Słonina. Impreza rozpoczęła się od wysłuchania przez zebranych hymnu czerwonokrzyskiego i krótkiego przedstawienia historii Czerwonego Krzyża. Potem odbyły się pokazy udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej, konkursy ratownicze, rozgrywki sportowe. We wszystkich tych zmaganiach brało udział dziewięć sześcioosobowych zespołów , a wszyscy uczestnicy rozgrywek dostali nagrody rzeczowe stosowne do zajętych miejsc. Wystąpił również zespół taneczny. W programie imprezy było także przyjęcie nowych młodych członków czyli otrzęsiny, które były niemałym przeżyciem dla nowoprzyjętych sympatyków PCK. Punktem kulminacyjnym uroczystości było zasadzenie przed szkołą milenijnego dębu - symbolu trwałości i stałości zasad propagowanych przez PCK.
Przygotowano również ognisko integracyjne z pieczeniem kiełbasek na rożnie. Dużym zainteresowaniem i wzięciem cieszyła się loteria fantowa, w której wszystkie losy były pełne i można w niej było wygrać słodycze, książki, krzewy ozdobne i iglaki.
Festyn nie wypadłby tak okazale, gdyby nie zabiegi i wysiłek Bożeny Meger, opiekunki szkolnego koła PCK w Resku, Agnieszki Skwirzyńskiej, ucznia Pawła Korupki i przyjaznej pomocy dyrektora gimnazjum w Resku Antoniego Szatkowskiego.

Żeby zorganizować imprezę dla kilkuset dzieci, trzeba było także znaleźć ludzi dobrej woli. Okazało się, że znalazło się wielu dobroczyńców, którzy udzielili nam pomocy rzeczowej.
Serdecznie dziękujemy: Antoniemu Szarzale - masarnia w Węgorzynie, Halinie Dubickiej - sklep "Szóstka" z Łobza, Janowi Bujnowskiemu - piekarnia w Resku, Zarządowi Dróg Publicznych z Nowogardu, ks. proboszczowi Tadeuszowi Uszkiewiczowi z Reska i burmistrzowi UMiG z Reska. Dziękujemy za sprezentowane fanty: Elżbiecie Marcinkowskiej - sklep AGD z Łobza, Jadwidze Mechlińskiej - księgarnia w Łobzie, Aleksandrowi Skokowskiemu - apteka "Pod Koroną", Janowi Pobiarżynowi - hurtownia "Maxima" w Łobzie, firmie "Improjekt", Jadwidze Karłowskiej - van Bergen z Reska, nadleśniczemu Wiesławowi Rymszewiczowi z Łobza, nadleśniczemu Janowi Weisowi z Reska, Marianowi Płóciennikowi - Central Soya z Łobza i Przedsiębiorstwu Handlowemu "GIT" z Łobza.

Słowa uznania należą się również dyrektorom szkół podstawowych i gimnazjalnych oraz opiekunom szkolnych kół PCK : Małgorzacie Bukato, Ewie Górnej, Sławomirze Głuchowskiej, Teresie Romanowskiej, Jolancie Kulik, Teresie Kamińskiej, Bożenie Meger, Irenie Paraszczak, Jerzemu Soli, którzy potrafili zachęcić młodzież do wzięcia udziału w imprezie i czuwali nad jej bezpieczeństwem
Dziękujemy także burmistrzom z Łobza i Węgorzyna oraz wójtowi z Radowa Małego za bezpłatne przewiezienie dzieci na imprezę.
Maria Urban - kierownik ZR PCK w Łobzie

Jak się żyje w Prusinowie


Wiele się mówi u nas o kłopotach naszej wsi, o stanie, w jakim się znalazła. My też w "Łobeziaku" kilkakrotnie poruszaliśmy ten temat w sposób ogólny, bez szczegółów. A jak to wygląda z perspektywy mieszkańca konkretnej wsi, jego indywidualnego bytu i doświadczeń? Spotkałem kilka dni temu sołtysa wsi Prusinowo Stanisława Gęsickiego i korzystając z okazji pytam go, jako człowieka i mieszkającego w tej wsi od 53 lat, reprezentującego swoje środowisko i znającego je, właśnie o te szczegóły. Panie sołtysie - mówię - czy naprawdę jest obecnie na naszej wsi tak źle, czy sołtysi uczestniczący w posiedzeniach naszej Rady Miejskiej nie narzekają czasem, co słyszymy praktycznie na każdym posiedzeniu, na wyrost, jak to na ogół rolnicy i inni mieszkańcy wsi mają w zwyczaju?
- W jakim znowu zwyczaju - obrusza się sołtys Gęsicki - przecież u nas w Prusinowie praktycznie rolników już nie ma i pod tym względem nasza wieś jest gospodarczo zrujnowana. Oto przykłady: Mieszkają we wsi 53 rodziny (150 osób) i wśród nich jest już tylko jeden rolnik uprawiający ziemię i utrzymujący się z rolnictwa. 13 rolników zaprzestało u nas działalności i przeszło na rentę między innym ze względu na podeszły wiek i brak chętnych następców, ale przede wszystkim dlatego, że nie mogli sobie dać rady w warunkach, w jakich znalazło się rolnictwo. Ledwo połowa ziemi jest w naszej wsi dzisiaj uprawiana. Proszę sobie wyobrazić taki fakt, że w Prusinowie nie ma dzisiaj ani jednej krowy! A przecież jeszcze kilka lat temu byli u nas trzej hodowcy, którzy mieli obory po 30, 20 i 6 krów dojnych i były to zwierzęta licencjonowane i pod stałą opieką weterynaryjną. Po kilka krów trzymali inni gospodarze, a także ludzie, dla których rolnictwo nie było głównym źródłem utrzymania. W ogóle było u nas ponad 100 krów. Ja sam, mimo że pracowałem, dojeżdżając do pracy w łobeskim PROKOM-ie miałem w oborze krowę, kontraktowałem w PZH po kilka sztuk jałowizny rocznie, miałem barana zarodowego i kilka owiec, tuczniki, dwie maciory, od których prosięta i tuczniki sprzedawałem na rynku, nie mówiąc o drobiu. Obecnie tylko 1 rolnik trzyma u nas trzodę i tylko on uprawia ziemię. Dawniej każdy kawałek pola był uprawiany, łąki były koszone, koszono i wypasano nawet przydrożne rowy i skarpy kolejowe. Wszyscy inni czy to dawni gospodarze, czy tacy jak ja, pracownicy różnych firm w Łobzie, czy zatrudnieni na miejscu pracownicy naszej betoniarni nie hodują poza drobiem na własny użytek nic. Dzisiaj większość pól leży ugorem. Praktycznie nasza wieś nie produkuje dzisiaj nic na rynek poza zakładem stolarskim i betoniarnią, zatrudniającymi po kilka osób

Czy to nie jest przypadkiem brak zaradności - pytam - niechęć do pracy czy zwyczajne wygodnictwo? Jak wiem, w Prusinowie są aż trzy sklepy spożywcze. Czy nie łatwiej jest ludziom po prostu pójść do sklepu, kupić czego dusza zapragnie, zamiast męczyć się od rana do nocy na roli czy przy oporządzaniu zwierząt. Dlaczego tak się dzieje?
- Ktoś, kto nie zajmował się rolnictwem, może tak rozumować. Niestety taki pogląd jest dość rozpowszechniony, ale ciężko obraża on mieszkańców wsi. A tymczasem koszty produkcji rolnej nie pokrywają korzyści z tego interesu. Bardzo drogie są pasze i środki do produkcji rolnej. Krowa z samej trawy na pastwisku nie wyżyje, świnia na samych zlewkach nie wyrośnie. To nie jest prawda, że ludzie na wsi nie chcą pracować, że nie potrafią się przystosować do nowych czasów. Oni nie mają za co rozpocząć produkcji, a potem czekać rok, dwa, czy trzy na efekty. A z czego w tym czasie żyć, zanim te efekty będą, kiedy sprzedane plony czy zwierzęta nie pokryją tego, co się na nie wydało?

To wobec tego z czego żyją mieszkańcy Prusinowa?
- Z biedy żyją. Część ludzi ma niewielkie emerytury, część mizerne renty, część głodowe zasiłki z opieki społecznej.; Ja sam zostałem zwolniony z pracy wraz z likwidacją łobeskiego PROKOM-u i mam 600 zł zasiłku przedemerytalnego. Dawniej nie miałem problemu z zakupem koksu czy węgla na zimę. Dzisiaj nie mogę pozwolić sobie na taki luksus. Ratuję się drewnem opałowym z lasu, właśnie przed chwilą kupiłem na nie asygnatę. Tak samo, a nawet gorzej, muszą sobie radzić inni moi sąsiedzi.

To jednak nie do pojęcia, panie sołtysie, żeby na wsi nie było czegoś takiego jak własny świniak na jedne czy drugie święta, wiadro mleka na co dzień, kura w garnku co niedziela.
- Ale tak, niestety jest. Wszystko, nawet mleko, trzeba kupić w sklepie. Ludziom brakuje pieniędzy na wszystko. Po otrzymaniu swoich paru groszy idą do sklepu, wydają na najpotrzebniejsze artykuły albo spłacają to, co wzięli poprzednio i byle dożyć do następnej wypłaty. Kłopotów zresztą mamy więcej. Od wielu lat dopominamy się w gminie o doprowadzenie do Prusinowa wody. Już w 1988 roku sanepid stwierdził, że w naszej wsi tylko w trzech studniach woda nadaję się do picia. Wodociągu nie mamy. Niektórzy mieszkańcy założyli sobie hydrofory, większość jednak korzystała z ręcznych pomp, z których część już od dawna nie działa. Ludzie noszą wodę wiadrami od życzliwych sąsiadów. Ze swojego ujęcia pozwala korzystać mieszkańcom stacji życzliwy kierownik "Univexu" inż. Mazur. To jest jednak dla ludzi wielka męka. Przypuszczamy, że nasza woda została zatruta z tego powodu, że na położonym wyżej łobeskim wysypisku śmieci było też wylewisko łobeskich nieczystości, które przeniknęły do gleby. Proces ten chyba trwa dalej, bo obecnie stan naszej wody jest gorszy niż kilkanaście lat temu. Także wysypisko daje znać o sobie - kiedy zawieje zachodni wiatr, smród jest we wsi straszny. Tracimy już nadzieję, że kiedykolwiek dostaniemy zdrową wodę. To jest naprawdę skandal i nieszczęście dla nas, potęgujące naszą biedę. Na dodatek dowiadujemy się, że inne wsie w naszej gminie, mimo że były dalej w kolejce po wodociąg dostaną go szybciej niż my. Przydałoby się też utwardzenie, co poruszamy od lat, drogi na odcinku zabudowanym w kierunku Łobżan i starej żwirowni.

Jak odczuło wasze środowisko likwidację szkoły?
- Szkoda szkoły. Była ona miejscem spotkań naszych mieszkańców, którzy w miarę swoich możliwości dbali o nią. Dzieci były bez przerwy blisko domu, można było ich dopilnować. Teraz cały dzień od wczesnego rana są poza domem. Mamy wprawdzie zadaszony przystanek, przy którym sami pracowaliśmy, w czym pomógł nam, użyczając płytek, życzliwy kierownik "Univexu" inż. Witold Mazur, któremu chcemy przy tej okazji serdecznie podziękować. Z p. Mazurem współpracuje się nam bardzo dobrze, pomaga nam swoim sprzętem i wyrobami betonowymi, użycza żwiru do wyrównania podłoża pod przyszły plac zabaw dla dzieci. A szkoły nam brak, to jednak to nie to samo, co dawna szkoła "pod ręką". Z szacunkiem wspominam pierwszych nauczycieli naszej dawnej szkoły: Pawła Obolewicza, Romana Stankiewicza, p. Żytkę, p. Anusiewicza, Zdzisławę Inwalską i Halinę Nilipowicz, którzy bardzo się przyczynili do ponoszenia kultury na naszej wsi. Bardzo przydałby się nam też remont naszej świetlicy, która jest w opłakanym stanie. Przydałoby się we wsi więcej punktów świetlnych. W ogóle to nasza młodzież w wolnym czasie nie ma się gdzie podziać. Kłopotów, jak z tego widać, mamy wiele, a szans na ich rozwiązanie widać coraz mniej. Wieś biednieje w oczach, ludzie nie mają środków na remonty, na odświeżenie swoich obejść, naprawienie płotów, na drobne inwestycje - grosze, którymi rozporządzają, wydają przede wszystkim na przetrwanie. Pytał pan, jak się żyje w Prusinowie - właśnie tak, jakoś się żyje, tylko co to za życie.

Czy nic pozytywnego się u was nie dzieje?
- Ostatnio telekomunikacja przystąpiła do telefonizacji Prusinowa i zakończy prace za kilka dni, za co dziękujemy kierownikowi P. Moczulskiemu i jego monterom. Przynajmniej uzyskamy łączność ze światem. Uporaliśmy się z wywozem śmieci. Mieszkańcy zawarli z PUK-iem umowy na ich wywóz i zlikwidowane zostały dzikie wysypiska. Gmina kupiła nam też wiatę-przystanek dla dzieci czekających na autobus szkolny. Oznakowano nam słupkami z odblaskami niebezpieczny odcinek drogi. Jeden z rolników Józef Turkowski założył gospodarstwo agroturystyczne i wynajmuje kwatery zagranicznym myśliwym, może to będzie jakaś przyszłość dla naszego środowiska. Modernizowana jest też elektrownia wodna. Poza tym łączą mnie z Prusinowem wspomnienia. Pochodzę z rodziny robotniczej, mój ojciec był kolejarzem na stacji Worowo. Z młodzieńczych czasów pamiętam dobrych znajomych i sąsiadów z braci kolejarskiej i dobrze ich wspominam: Jana Świątka, Walerego Kulczewskiego i Francisza Chaławę z nastawni, Kazimierza Mazura, Kuglera, Parysa - dyżurnych stacji, Kurdziela - zawiadowcę stacji i komendanta SOK-u Wacława Więckowskiego. Warto dodać, ze pierwszymi polskimi mieszkańcami Prusinowa był rolnicy Stanisław Godlewski i Ryszard Grzyśka - pierwszy i wieloletni sołtys wsi.
Rozmawiał W. Bajerowicz

Jak to działa


Jak to w ogóle tak znakomicie działa - kontynuuję rozmowę z naszym łobeskim ambasadorem radiowym p. Bogumiłem Smugałą. O tym, że ma pan połączenia z całym światem, mówiliśmy w poprzednim, 106 numerze naszego pisma i pokazywaliśmy kilka kart od rozmówców potwierdzających kontakt z panem. Ale jak to się dzieje, że sygnały z Łobza można przesłać na odległość kilkunastu tysięcy kilometrów i praktycznie porozumieć się z każdym odbiorcą na całym globie?
- Tak działa, jak uczą tego w szkole - mówi p. Bogumił - Naprzód niemiecki fizyk Hertz odkrył, że impulsy elektromagnetyczne mają charakter fal, które rozchodzą się w przestrzeni i że można je przesłać, a potem uchwycić nawet na dużych odległościach, potem włoski fizyk Marconi wykorzystał te fale do przekazywania głosu. Oczywiście to wszystko w skrócie, bo jest tu po drodze dużo szczegółów i technicznych urządzeń. Odkrycia te miały miejsce pod koniec XIX wieku. Tak powstała radiofonia. Początkowo miała ona charakter eksperymentalny, zajmowali się nią uczeni i amatorzy. Szybko jednak zrozumiano praktyczne i rewelacyjne znaczeni tego środka porozumiewania się i już w latach 20-dziestych XX wieku stało się ono profesjonalnym i powszechnym i bodaj najważniejszym środkiem porozumiewania się ludzi. Tematem zajęły się rządy i przedsiębiorcy. Pierwsza profesjonalna radiostacja powstała w Laeken w Belgii w 1914 r., a potem wybuchła prawdziwa rewolucja radiofoniczna. Radia używano w pierwszej wojnie światowej. W Polsce pierwsze kluby radioamatorskie powstały w 1921 roku, a przedsiębiorstwo "Polskie Radio" rozpoczęło nadawanie programów dla całego kraju w roku 1925. Polski Związek Krótkofalowców obchodzi w bieżącym roku 70-lecie swojego istnienia. Jestem jego członkiem - to duży honor. W eterze zapanował tłok. Przydziałem kanałów radiowych zaczęły się zajmować instytucje państwowe i międzynarodowe. Przykładem tego jest historia radioamatorstwa. Kiedyś sądzono, że na falach średnich nie można nawiązać skutecznej łączności i oddano je radioamatorom, kiedy jednak okazało się, ze przy pomocy odpowiednich urządzeń taka łączność jest możliwa, wtedy fale te odebrano radioamatorom i zmuszono ich do działania na falach krótkich. Jednak i te fale maja swoje zalety. Tu krótkie wyjaśnienie: Fale elektromagnetyczne o określonej częstotliwości drgań są wzbudzane w aparacie nadawczym i przez anteną wysyła się je w przestrzeń. Na tę samą częstotliwość gdzieś daleko ktoś inny musi nastawić swój odbiornik. Fale krótkie w ogóle (także i te, które łaskawie pozostawiono radioamatorom), mają zatem tę zaletę (oprócz wielu wad), że wysyłane np. z Łobza rozchodzą się koncentrycznie i ich zasięg poziomy jest wprawdzie nieduży (różne przeszkody, kulistość ziemi), to jednak docierają one także do jonosfery (50 - 60 km nad ziemią), od której się odbijają i pod określonym kątem wracają na ziemię, stamtąd się znowu odbijają i tak dalej. Mogą one w ten sposób dotrzeć na odległość kilkunastu i więcej tysięcy kilometrów. Jeśli je po drodze przechwyci swoim odbiornikiem nastawionym na tę samą częstotliwość jakiś inny radioamator w Kanadzie czy na Oceanii, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nawiązać łączność. "Na oko" wygląda to bardzo prosto, ale jonosfera nie jest zjawiskiem regularnym, podlega wpływom działalności słońca - raz jest wyżej, raz jest niżej i odbija fale radiowe pod różnym kątem. Zdarza się w związku z tym, że w eterze panuje kompletna cisza. Nie jest tak, że radioamator może nawiązać łączność w każdej chwili - musi on być zatem obdarzony wielką cierpliwością przy łowieniu sygnałów radiowych, czatować na nie, znać prognozy pogody, znać strefy czasowe (na Hawajach jest noc, a u nas południe) nasłuchiwać, oprócz wiedzy musi też mieć dużo szczęścia. Nadawanie i odbieranie sygnałów to duża sztuka.

Krótkofalarstwo bardzo się ostatnio rozwija. Działa już na falach krótkich na tych samych zasadach telewizja amatorska; można rozmawiać z ludźmi z antypodów widząc się wzajemnie, można przesyłać całe programy i filmy. Jest też łączność dalekopisowa. Już w tej chwili są urządzenia komputerowe, które bez udziału odbiorcy czy nadawcy notują w pamięci sygnały i informacje, które można sobie na ekranie monitora w dowolnej chwili odtworzyć.

Ja, niestety, mam bardzo skromny, stary sprzęt, na nowoczesne urządzenia nie mogę sobie pozwolić - są one bardzo kosztowne. Tu warto dodać, że moje urządzenia nie zużywają wiele energii. W nasłuchu zużywają tyle prądu co zwykły domowy odbiornik telewizyjny, trochę więcej przy nadawaniu. To też jest jeden z fenomenów radia.

Krótkofalarstwo to także sport. Są zamożni, bogaci ludzie, którzy praktycznie nic nie robią, a krótkofalarstwem się bawią. Całe zespoły krótkofalowców wybierają się na przykład na jakąś rafę, bezludną wyspę, Antarktydę czy Arktykę, wiozą tam cały bogaty sprzęt i działają tam przez kilka czy kilkanaście dni, o czym cały świat krótkofalarski jest powiadamiany. Sukcesem jest nawiązanie z nimi kontaktu, to się bardzo w naszym świecie liczy. Mam na koncie tego typu połączenia, np. z grupą, która rozlokowała się na kamienistej wysepce u wybrzeży Finlandii.

Sam mechanizm łączności polega na tym, że naprzód sprawdzam, czy określona częstotliwość nie jest zajęta, potem podaję swój znak, przechodzę na "odbiór" i czekam. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to odpowiada na wywołanie i tak zaczyna się łączność. Następnie podaję raport o słyszalności, swoje imię, a po znaku odbiorcy bez pytania dowiaduję się, skąd, z jakiego kraju sygnał pochodzi i wtedy przechodzimy do szczegółów, do rozmowy. Mówimy o sprawach osobistych i technicznych. Wielu krótkofalowców rozmawia o interesach. W zasadzie nie wolno, nie wypada mówić o sprawach politycznych, powiedzmy "w zasadzie", ale tak "cacy" to nie jest. Można niekiedy podsłuchać rozmowy bardzo nieładne.

Mówiłem poprzednio o naszym slangu międzynarodowym stosowany wtedy, gdy mamy kłopoty w porozumieniu się w określonym języku. Dla przykładu podaję niektóre sygnały tego międzynarodowego kodu rozumianego przez krótkofalowców na całym świecie: - VY - 93 to najlepsze pozdrowienia, 88 - ucałowania, 88 - spal się, znikaj, nie mam z tobą przyjemności rozmawiać, TNX - dziękuję, GL - powodzenia, PSE - proszę itd.
A zatem, panie Bogumile: Serdecznie TNX, VY - 73 dla wszystkich pana korespondentów od "Łobeziaka", a dla pana PSE przyjąć życzenia GL w dalszych kontaktach z radioamatorami z całego świata.
Wysłuchał: W. Bajerowicz

Kampania w toku - dobre nastroje


Dobre nastroję panują w łobeskim Przedsiębiorstwie Przemysłu Ziemniaczanego "Nowamyl", krótko mówiąc w naszej Krochmalni. Kampania produkcyjna zaczęła się w zakładzie już 30 sierpnia i będzie trwała do połowy grudnia. I, jak mówi prezes Spółki, mgr inż. Leszek Kaczmarek, jest to pierwsza normalna kampania z wykorzystaniem całej mocy produkcyjnej zakładu po wielu latach kłopotów związanych z niepewną przyszłością Krochmalni i w ogóle przemysłu ziemniaczanego w Polsce. Widomy tego przykładem są jadące dzień i noc jak za dawnych lat w kierunku zakładu wyładowane dorodnymi ziemniakami samochody i ciągniki, a także wzmożony ruch i bieżące prace remontowe w zakładzie. Oprócz stałych 120 pracowników przyjęto dodatkowo na sezon 75 osób. Pracują w Łobzie wszystkie trzy oddziały: krochmalnia wytwarzająca skrobię, oddział maltodekstryny i oddział preparatów technicznych wytwarzający m.in. lepiszcze do brykietów z węgla drzewnego. Stało się tak na szczęście, bo władze państwowe poprawiły warunki działania polskich producentów. Jest w tej chwili znaczące cło na import do kraju skrobi i jej przetworów, są także dopłaty dla naszych eksporterów. Ale jest czynnik ważniejszy - w kraju i na świecie, po okresie zastoju, rośnie zapotrzebowanie na skrobię i jej przetwory. Świat potrzebuje ziemniaków. Unia Europejska chce znowu kupować polska skrobię, bo zastosowała u siebie limity (kwoty) produkcyjne i obiecuje, że uprawy ziemniaka skrobiowego będą objęte unijnymi dopłatami. W świecie, w Ameryce, Azji, Afryce, a także w Europie wzrasta uprawa ziemniaków. W tym towarzystwie jest miejsce także dla polskich producentów i powinno się tę szansę wykorzystać, szczególnie dlatego, że są u nas dobre warunki do uprawy ziemniaków, mimo że ich hodowla jest pracochłonna - nie brakuję u nas stosunkowo taniej siły roboczej, także dlatego, że polska skrobia ma dobrą jakość, zaś łobeska ma standard światowy.

Na rok bieżący zakontraktowano w Łobzie u rolników z województwa zachodnio-pomorskiego 63 tys. ton ziemniaków, co pozwoli na wytworzenie 12 tys. ton skrobi. Jeśli warunki pogodowe pozwolą, to będzie się kupować i przerabiać także surowiec nie kontraktowany. Co najważniejsze - udało się sprzedać stare zapasy, które w poprzednich latach zalegały w magazynach. Jest zatem gdzie składować nową produkcję. A już na jedną trzecią tegorocznej produkcji (4,5 tys. ton) są podpisane kontrakty eksportowe między innymi na Daleki Wschód i do Niemiec. Ilustracją tej korzystnej sytuacji niech będzie fakt, że w skali całego kraju jest w tej chwili wysoki popyt na skrobię. Powoli rynek skrobi stabilizuje się w Polsce. Szacuje się, że w bieżącym roku cała wyprodukowana w Polsce skrobia (w tym łobeska) znajdzie nabywców na rynku krajowym lub zostanie wyeksportowana.

Co ciekawe, mimo tegorocznej suszy, plony ziemniaków są, bez przesady, na naszym terenie bardzo dobre. Jeśli rolnik zastosował w porę zalecane zabiegi agrotechniczne, a zrobili to wszyscy kontraktujący, to średnia wydajność z ha wyniosła u nich 35 q, co jest wynikiem nie tylko przyzwoitym i nie ustępującym temu, co osiągają rolnicy np. w Niemczech. Można stwierdzić, że łobescy rolnicy uzyskali w tym roku znacznie wyższe polny niż w innych rejonach Polski. Zdarzały się w tym roku u nas plony w granicach 50 q/ha. To już poziom holenderski. Na tle tego, co osiągnęli w tym roku ościenni rolnicy - hodowcy zbóż, mianowicie przeciętni 13,5 q/h , są to wyniki pokazujące, że uprawa ziemniaków na naszym terenie to nie tylko przeszłość, ale przede wszystkim przyszłość. Za tonę zboża paszowego, bo praktycznie tylko takie urodziło się w tym roku na łobeskich polach, nasi rolnicy dostawali średnio niewiele ponad 300 zł, tymczasem Krochmalnia płaci przeciętnie za tonę surowca przy zawartości skrobi 19% - 158 zł. Tych wyników nie ma nawet co porównywać - tak wysoka jest różnica na korzyść ziemniaków. Nie umniejszają tej korzyści znacznie wyższe koszty uprawy ziemniaków. W Centrum Doradztwa Rolniczego w Barzkowicach przeprowadzono badania nad efektywnością poszczególnych upraw rolniczych. Okazało się, że opłacalność hodowli ziemniaka dwukrotnie przewyższa to, co rolnik może uzyskać z produkcji zbożowej. Nie jest to żadne odkrycie, bo do takich wniosków doszli już sto lat temu Niemcy budując łobeski zakład, tyle, że mieli oni kłopoty z podażą taniej siły roboczej, a tej w naszej gminie jest w nadmiarze. Tymczasem nasza rzeczywistość jest pod tym względem nieciekawa, a nawet można powiedzieć - zła. Swego czasu Krochmalnia uzyskiwała z gminy łobeskiej 30 tys. ton surowca, w tej chwili już ledwo 10 tys. ton. Powierzchnia upraw ziemniaka w naszej gminie spadła katastrofalnie z 15,59% w roku 1992 do 3% powierzchni wszystkich upraw w 2000r. Stosunkowo wysokie plony, jakie uzyskują u nas ci rolnicy, którzy tej uprawy nie zaprzestali oraz ceny, jakie uzyskali w przeliczeniu na skrobię z 1 ha i bliskość "komina", a także niskie z tego powodu koszty transportu, powinny skłaniać naszych rolników do powrotu do tej hodowli. Tymczasem rolnicy unikają tej produkcji, mimo że rachunek ekonomiczny wyraźnie wskazuje na opłacalność uprawy ziemniaka. Miejmy nadzieję, że w nowym roku 2001 sytuacja ta się zmieni, co będzie w interesie obu stron - rolników i zakładu. Warto też wiedzieć, że sygnalizowana poprawa koniunktury na rynku skrobiowym na pewno zaowocuje wyższymi cenami surowca, a co za tym idzie - jeszcze lepszą opłacalnością uprawy ziemniaka.

W Krochmalni zrobiono wiele w roku bieżącym, by zachęcić producentów do zwiększenia areału przeznaczonego pod ziemniaki - w 90% skredytowała ona producentom sadzeniaki, środki ochrony roślin i nawozy. W ciągu dwóch tygodni rolnicy otrzymują zapłatę za dostarczony surowiec, do tego dostają 3% VAT-u. To prawda, że producenci chcieliby jak najwyższych cen za swój surowiec, jednak Krochmalnia ma, oprócz dobrych perspektyw na zagospodarowanie tegorocznej produkcji, także problemy na miarę swojego być albo nie być w przyszłości. W przemyśle skrobiowym następuje koncentracja, szansę bytu mają tylko te zakłady, które się w najbliższym czasie zmodernizują, zwiększą znacznie produkcję i będą konkurencyjne nie tylko na rynku krajowym ale i unijnym. W planach łobeskiego zakładu jest właśnie jego modernizacja i zwiększenie przerobu, trzeba w nim przeprowadzić inwestycje proekologiczne takie jak np. zmniejszenie ilości ścieków, a także musi nastąpić rozwiązanie problemu zagospodarowania ogromnych ilości wycierki ziemniaczanej, na którą nie ma w tej chwili zbytu w związku z kompletnym upadkiem hodowli zwierzęcej. Ten produkt się w tej chwili po prostu marnuje i na dodatek najzwyczajniej śmierdzi i zawadza. To wszystko wymaga nakładów finansowych i limituje bieżące ceny na surowiec. Jeśli się te działania udadzą, to będzie to w interesie obu stron - miejscowych plantatorów i zakładu. A może odrodzi się u nas produkcja zwierzęca?

Także przed plantatorami stają poważne problemy do rozwiązania. Polskie plantacje ziemniaków są bardzo niewielkie, przeciętnie mają powierzchnię 1 - 1,5 ha, także technologia ich uprawy nie jest nowoczesna, gdy tymczasem w Niemczech osiągają 8 ha, zaś w Holandii aż 22 ha. Jak to rzutuje na opłacalność produkcji - nie trzeba tłumaczyć. Z małych powierzchni się nie wyżyje, choćby nawet ceny na surowiec były bardzo wysokie. Jeśli zatem polscy, a także łobescy plantatorzy chcą przetrwać, to muszą tworzyć grupy producenckie i powiększać areał przeznaczony pod uprawę ziemniaków. Dawno udowodniono, że producenci współpracujący z krochmalniami uzyskują plony do 15% większe niż inni rolnicy. Na szczęście skrobiowość polskich ziemniaków nie ustępuje zagranicznym i osiąga średnio 18%, ale już w Łobzie są producenci osiągający przeciętną 19%, a zdarzyli się już tacy, którzy uzyskali i 23%.

Krochmalnią interesują się przedsiębiorcy japońscy - zapowiadana jest miedzy innymi wizyta w Łobzie delegacji z koncernu Mitsubishi, która sprawdzi, jak przebiega w Krochmalni proces produkcyjny i jaką technologią zakład dysponuje. Także pozytywnie zapowiada się współpraca z przedsiębiorcami niemieckimi, którzy chcą pomagać w poprawie technologii, doradzić, co można zrobić w zakresie ekologii i w najbliższych dniach zapraszają do siebie delegację łobeskich krochmalników.

Warto też dodać, że nareszcie opracowany został branżowy program restrukturyzacji przemysłu ziemniaczanego i jest on już realizowany kosztem 382 milionów złotych. Same podmioty (krochmalnie) mają wnieść 10% wkładu, 64% stanowić będą kredyty preferencyjne, a 25% wyniosą środki z Unii Europejskiej (100 milionów zł). Skorzystają na tym także nasi miejscowi plantatorzy i pośrednio gmina. Czyli bez przesady można powiedzieć, że przed ziemniakami jest przyszłość.
W. Bajerowicz

Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham......?


1. "Potwierdzam z przykrością to, co napisaliście w poprzednim numerze na temat zmian zachodzących w łobeskim rolnictwie. Ono po prostu stepowieje. Powstaje u nas monokultura zbożowa w miejsce gospodarki hodowlanej i wysoko towarowej. Kiedyś Pomorze było zapleczem żywnościowym dla Berlina, Łobez też. Teren nasz dostarczał zboża, ale także duże ilości trzody chlewnej, wołowiny, mleka, nabiału. Teraz w gminie naszej powstanie, już powstaje, kilkanaście gospodarstw zbożowych. Może to jest jakaś prawidłowość, jednak nasza wieś musi w związku z tym się wyludnić, bo w gospodarce zbożowej wystarczy kilku ludzi, żeby uprawić 1000 ha. Co z resztą? Przyjechał do mnie wnuk ze Szczecina. Poszliśmy za miasto. Nagle dziecko woła - patrz, dziadku, co tam chodzi, co to jest? Na wielkich łąkach za Dalnem, gdzie swego czasu pasły się liczące setki sztuk stada bydła, stała jedna wymizerowana, zapuszczona krowina. Musiałem dziecku wyjaśnić, że to jest właśnie krowa. Jadąc pociągiem czy samochodem do Szczecina na całej tej trasie najczęściej można nie zobaczyć ani jednej krowy."
Przechodzień

2. "To, co się wyprawiało z naszymi telefonami przed pierwszym października przechodzi ludzkie pojęcie i stanowi przykład nie tylko bałaganu, ale także kiwania abonentów przez monopolistyczną na naszym terenie telekomunikację. Naprzód w ogóle nie można się było z nikim połączyć, potem za każdym razem panienka z informacji pouczała nas, jak się łączyć z wybranym numerem np. w Łobzie, ale już nie mówiła, co zrobić ze Szczecinem czy Stargardem. Po to, aby się połapać w zmianach w nowej numeracji, trzeba było zatem działać metodą prób i błędów - wybrać np. Szczecin i czekać, co powie panienka itd. A przecież za każdym razem kosztowało to nas kolejne impulsy! Tak się nie robi w normalnym kraju. Uczciwa firma przygotowałaby zawczasu odpowiednie ulotki informacyjne i rozesłała je wśród swoich abonentów. Tymczasem nasza telekomunikacja nie tylko narobiła nam kłopotów, ale jeszcze na tym zarobiła, bo rachunki dostaliśmy horrendalne. Do tej pory niektórzy starsi ludzie nie mogą się w tym bałaganie połapać. Gdyby TP miała u nas konkurentów, marnie by wyszła na takim załatwianiu sprawy.
Abonent

3. To niesamowite, co wyprawia przyroda. Robimy ten zapis 20 października i jeszcze tak naprawdę nie ma jesieni. A przecież jeszcze dwa dni temu mieliśmy w Łobzie temperatury przekraczające 20 stopni C i zupełnie nie było charakterystycznych dla tej pory przymrozków. Nie jest to wszystko nieprzyjemne i mogłoby sobie trwać dalej. Bez złudzeń jednak. Jeszcze zatęsknimy do wiosny. RED.

4. "Swego czasu, kiedy była w Polsce w 1997 r. wielka powódź, część naszej prasy obwiniała, korzystając cynicznie z okazji, za ten kataklizm ówczesny rząd premiera Cimoszewicza, co nie było bez wpływu na wynik ówczesnych wyborów parlamentarnych. Także część pras zagranicznej z przekąsem pisała wtedy o polskich zaniedbaniach, braku organizacji i miała z powodu tego nieszczęścia dzień w dzień sensacyjne materiały, krótko mówiąc - żer. I oto co się dzieje - we wspaniale zorganizowanej i bajecznie bogatej Szwajcarii i w północnych Włoszech zdarzyły się na dniach podobne kataklizmy i jakoś nikt nie mówi (na szczęście zresztą) o tym, dlaczego tam ich nie przewidziano. Kataklizmy zawsze przychodzą tam, gdzie się ich nikt nie spodziewa, dlatego są kataklizmami. Przy okazji warto jednak przypomnieć starą prawdę: Nie ciesz się, bratku, z cudzego upadku.
Czytelnik

5. "Pochwalcie nasze Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych za to, że jego ludzie naprawdę dobrze się starają, by się uporać z porządkami w mieście, co w tej chwili nie jest wcale takie łatwe, wziąwszy pod uwagę masy jesiennych liści codziennie od nowa zasypujących ulice i place."
Przechodzień
Potwierdzamy to i spełniamy prośbę Przechodnia z przyjemnością. Nie po raz pierwszy zresztą, bo już kilka razy zwracaliśmy uwagę na dobrą robotę TUK-u. RED.

6. "Pojawiło się na ulicach naszego miasta kilka szpetnych dziur w asfalcie. Jedna z nich jest na krzyżówce przy wjeździe od strony placu 3 Marca w ulicę Browarną. Kierowcy używają, wjechawszy w nią, niecenzuralnych wyrazów. Ja też."
Kierowca

Na Święto Zmarłych


Ten jeden szczególny dzień w roku, 1 listopada, poświęcamy tym ludziom, którzy odeszli od nas, ale pozostała po nich pamięć i wspomnienia wśród bliskich i znajomych. Przechodząc w tym dniu jak co roku po cmentarzu pomiędzy grobami czytam na nagrobkach znajome nazwiska i wtedy przypominam sobie nagle, jakie kontakty łączyły mnie kiedyś z nimi. Na co dzień się o tym nie pamięta, ale w tym szczególnym dniu odżywają one na nowo. Były to, poza więziami rodzinnymi, także kontakty koleżeńskie, zawodowe, okazyjne czy nawet przypadkowe. Rok rocznie nowe postaci podczas moich wędrówek stają mi przed oczyma. I w tym roku przypomniałem sobie ludzi, których kiedyś spotykałem, którzy w jakiś sposób utrwalili się w mojej pamięci. Oto oni:

- Kazimierz Długołęcki 03.03.1906 - 13.12.1975. Zaraz po wojnie widywałem go często na ulicy Rapackiego, gdzie mieszkał. Znałem go, ponieważ jego synowie chodzili do tej samej Szkoły Powszechnej nr 1. Sprawiał na mnie wrażenie poważnego pana.

- Bogdan Haraś 20.04.1961 - 05.09.1997. Z wykształcenia był inżynierem rolnikiem. W 1990 roku został radnym w Węgorzynie. Miał szerokie plany popularyzacji Węgorzyna i zapraszał na spotkania w tej sprawie różnych ludzi, między innym i mnie. W stosunkowo krótkim czasie po jednym z takich spotkań nagle zmarł. Jego i jego rodzinę znałem ze swoich służbowych odwiedzin w latach siedemdziesiątych w Lesięcinie, skąd pochodzili. Na nagrobku umieszczono imię i nazwisko Sławomira Harasia (16.05.1962 - 30.07.1965). Można się domyślić, że był to brat Bogdan.

- Na grobie Józefy Janickiej (16.10.1905 - 04.02.1957 znajduje się dodatkowy napis: Zygmunt Janicki, zginął, Ostaszków 1940. Jest to więc grób symboliczny. Prawdopodobnie Zygmunt Janicki był więźniem Ostaszkowa i podzielił los polskich oficerów, którzy po 17 września 1939 roku dostali się do niewoli radzieckiej i w 1940 roku zostali zamordowani.

- Roman Krawczyk 13.09.1935 - 31.08.1995. Był moim kolegą ze Szkoły Podstawowej nr 1. Z zawodu był młynarzem, ukończył technikum Młynarskie w Krajence, ale pracował w ZNMR.

- Spotkałem też grób Jerzego Rusnaka (16.09.1891 - 03.12.1952. Rodzina Rusnaków mieszkała w małym, już nie istniejącym domku przy ul. Obrońców Stalingradu 18. W rodzinie tej był starszy niż ja chłopiec i nasze zabawy na placu położonym w pobliżu nie interesowały go. Był już w pełni kawalerem.
Zbigniew Harbuz

Sukcesy 'dwójki'


Oto największe sukcesy, jakie w minionym 1999/2000 roku szkolnym odnieśli ze swoimi opiekunami uczniowie łobeskiej Szkoły Podstawowej nr 2:
· Michał Post (VIIIa) w konkursach chemicznych I w rejonie, II w województwie, IV w kraju (op. M.Łowkiet);
· Maciej Sutkowski(VIIIb) w konkursach informatycznych I w rejonie, XXVII w województwie (op.L. Makawczyk;
· Magdalena Rutkowska (IIIa) w przeglądzie piosenki dziecięcej I w rejonie, wyróżnienie w województwie (op. B. Pelczar);
· Drużyna: Katarzyna Makarewicz, Grzegorz Ciszyński, Paweł Knysz i Sebastian Pawlusiński w konkursie wiedzy morskiej I w rejonie, IV w województwie;
· Maciej Buryj w małym konkursie recytatorskim I w rejonie, wyróżnienie w województwie (op. L. Lalak);
· Katarzyna Dawlud w konkursie "Proza i poezja na wschód od Bugu" I w województwie, IV w kraju, Karolina Rudzka III w województwie (op. R. Mikul);
· Jakub Trela w konkursie jęz. niemieckiego - awans do II etapu, a drużyna: Danuta Mision, Magdalena Brzezińska, Mariusz Szpryngacz i Maciej Surma wyróżnienie w konkursie teatralnym (op. G. Rutkowska);
· Drużyna: Alicja Roszak, Anna Mosiądz, Aleksandra Kobiałka I w mini olimpiadzie PCK (op. J.Dziuba);
· Drużyna: Iwona Jaruzel, Martyna Zieniuk, Jarosław Żłobicki i Kacper Rutkowski II w mistrzostwach rejonu szkół podstawowych i IX w województwie;
· Jakub Zieniuk III (kat. do lat16), Jarosław Żłobicki II (kat. do lat 12), Iwona Jaruzel II (kat. do lat 12) w szachowych mistrzostwach okręgu (op. Marek Woniak);
· Drużyna: Magdalena Brzezińska, Danuta Mision i Maciej Surma II w konkursie "Wszystko o Krakowie" (op. R. Mikul);
· Aleksandra Kobiałka wyróżnienie w rejonowym przeglądzie twórczości plastycznej dzieci i młodzieży i awans do 0przeglądu wojewódzkiego;
· Drużyna "Korniki" III w drużynowych zawodach wędkarskich o puchar prezesa "Karasia" w kat. juniorów (op. E. Smolska);
· Szkolni malarze graffiti Maciej Marchlewski, Piotr Winiarski, Emil Sutkowski, Łukasz Dębicki i Grzegorz Sokołowski I za najlepszy projekt i ozdobienie szkoły z okazji Dnia Dziecka;
· Dużyna chłopców: Krzysztof Banaś, Sebastian Pawlusiński, Grzegorz Wróblewski, Jakub Zieniuk, Maciej Sutkowski, Arkadiusz Piórko, Paweł Knysz i Michał Post I w turnieju siatkówki o mistrzostwo powiatu stargardzkiego i III w województwie (op. Andrzej Jurzysta) - w szkole działa UKS Kometa, opiekunami są: A. Jurzysta, E. Romej i W. Winiarski;
· Drużyna: Emil Stawicki, Piotr Winiarski, Tomasz Rejmer, Tomasz Dorawa, Tomasz Ulisiński, Marek Tworek, Arkadiusz Głogowski, Bartosz Sola, Adrian Lewicki, Emil Sutkowski, Przemysław Kononowicz i Mariusz Nowosielski I w zawodach gminnych w minisiatkówce (op. Waldemar Winiarski);
· Drużyna dziewcząt: K. Kaziemko, A. Pietrzak, E. Pietrus, E. Górska, M. Burchardt, N. Sola, A. Spryngacz, P. Kwaśniak, A. Kuziemska, K. Cymbała, M. Trabszo, M. Kalwinek, K. Szostak, K. Gracjasz i P. Czerniawska I w wiosennym turnieju minikoszykówki kl II (op. E. Romej);
· Drużyna: Kamil Zych - najlepszy strzelec turnieju, Marcin Nowosielski, Arkadiusz Głogowski, Hubert Sola, Radosław Koralewski, Erwin Czerniawski, Piotr Szłapak, Krzysztof Kużel, Arkadiusz Borkowski, Andrzej Czubak, Michał Wołoszyn, Mateusz Borkowski i Karol Kozłowski III w piłkarskim pucharze "Dzień Danone 2000". Do tych i innych jeszcze sukcesów naszej szkoły w dużej mierze przyczyniła się społeczna działalność nauczycieli w prowadzeniu kół zainteresowań takich jak: koło miłośników języka polskiego (op. E. Mazur, I. Mościcka, R. Siarkiewicz), koło recytatorskie (op. I. Mościcka), koło miłośników historii (op. J. Babyszko, koło przyjaciół książki (op. R. Mikul), koło gimnastyki artystycznej (op. E. Romej), Koło taneczne (po. E. Druch), koło szachowe (op. M. Woniak), koło strzeleckie (op. M. Woniak), chór (op. M. Górecka), koło matematyczne (op. J. Tomczak-Bromberg).
Jolanta Babyszko - dyr. SP 2

Wędkarska jesień


Wielkimi krokami nadchodzi już jesień, a z nią końcówka sportowego sezonu wędkarskiego. Wrzesień i październik to dla naszych zawodników chyba najbardziej pracowite miesiące w roku. Ostatnie starty dla niejednego są szansą, aby przysłowiowym rzutem na taśmę, poprawić swą pozycję w tabeli choćby o jedno oczko. Przedostatnie zawody naszej spławikowej Ligi Okręgowej odbyły się 17 września na jeziorze Czarnowo w okolicach Pyrzyc. Wędkujemy na tym akwenie już trzeci sezon i z pokorą trzeba przyznać, że to kapryśne jezioro w ubiegłych latach nieźle "dało nam popalić". Pamiętam jak dwa lata temu przytłaczająca większość wędkarzy wyjechała stamtąd "o kiju". Zawodniczka jednego z kół szczecińskich wygrała kategorię kobiet jednym piętnastocentymetrowym okoniem. Tak więc nic dziwnego, że podchodziliśmy do tej tury pełni obaw. Oczekiwaliśmy najgorszego. Nie tym razem jednak. Okazało się, że był to dla naszych zawodników jeden z najpomyślniejszych startów roku. Stanisław Trapszo zajął dziesiąte miejsce w bardzo silnie obsadzonej kategorii seniorów. Ewa Marszałek zajęła drugie miejsce w kategorii kobiet. Ale największą niespodziankę sprawił nam Łukasz Kowalewski. Mimo bardzo ciężkich warunków atmosferycznych, w strugach deszczu i przy porywistym wietrze, zdobył drugie miejsce w swojej kategorii. Po zawodach powiedział mi, że bardzo jest zadowolony z tego wyniku, ale czuje pewien niedosyt, bo miał realną szansę na zwycięstwo. W końcówce zawodów pechowo zerwał półtorakilogramowego leszcza, a do pierwszego miejsca zabrakło mu niespełna trzydzieści dekagramów. Szkoda tylko, że Łukasz startuje jako "wolny strzelec", bo gdyby był członkiem reprezentacji "Karasia", to jego punkty pracowałyby dla całej drużyny.

Ostatnia tura Pucharu Prezesa Zarządu Okręgu od wielu już lat nieodmiennie kojarzy się z podsumowaniem osiągnięć całego roku. Rozegrano ją 1 października, tak jak w ubiegłym sezonie, na rzece Gunicy za Policami. To łowisko, tak jak Czarnowo, także ma opinię, trudnego. W poprzednich latach sporo trzeba było się nagimnastykować, żeby wydłubać z niego choć kilka rybek. Tym razem jednak Gunica zaskoczyła wszystkich wprost nieprzebraną ilością uklei. Woda dosłownie gotowała się od tych małych rybek. Jak wielka była to ławica świadczy faktm, że najlepszy z seniorów Edmund Ziomek, nałowił ich aż ponad dwanaście kilogramów. Wyniki juniorów i kobiet oscylowały w granicach 7-8 kilogramów. Naszym zawodnikom, mimo najszczerszych chęci, niestety nie udało się aż tyle nałowić. Zajęli miejsca w środkowej części tabeli. Tak to w sporcie bywa, że nie zawsze się wygrywa.

Po zakończeniu tej tury, komisja sędziowska podliczyła wyniki z wszystkich poprzednich zawodów i uroczyście wręczono puchary i dyplomy, zwycięzcom poszczególnych kategorii. Ten sezon był dla naszych zawodników może troszeczkę mniej łaskawy w osiągnięcia niż poprzedni, niemniej jednak udało się im co nieco zdobyć. Ewa Marszałek zajęła 3 miejsce w klasyfikacji o tytuł "Wędkarz Roku" i 4 miejsce w Pucharze Prezesa Zarządu Okręgu. Łukasz Kowalewski wywalczył sobie siódme, a Stanisław Trapszo dwudzieste miejsce w Pucharze Prezesa Zarządu Okręgu. Drużynowo zajęliśmy ósmą lokatę. Nie jest to może zbyt olśniewające osiągnięcie, niemniej jednak z satysfakcją mogę powiedzieć, że jesteśmy najlepszą drużyną spławikową w powiecie, bo obydwie drużyny stargardzkie były gorsze od nas. Martwi tylko mizerny wynik Grzegorza Wróblewskiego który z taką ilością punktów, jaką zdobył w tym sezonie, chyba nie ma czego szukać w kadrze okręgu.

Okręg okręgiem ale u nas na miejscu, wędkarze też nie próżnowali. 24 września na jeziorze Karwowo rozegrano drugą turę zawodów spiningowych o tytuł "Mistrza Koła". Zawody te wygrał z wynikiem 1440 pkt.- Edward Abramczuk. Drugie miejsce zdobył Edward Reksa, a trzecie - Leszek Główczewski. Po podsumowaniu wyników obydwu tur mogę wszem i wobec ogłosić, że tytuł Spiningowego Mistrza Koła 2000r.zdobył - Eugeniusz Pilecki. Pierwszym wicemistrzem jest Edward Reksa, a drugim Leszek Główczewski.

Ostatnią wędkarską imprezą był tegoroczny drugi już Puchar Kanału Brzeźniackiego. Te zawody to pomysł Pana Adama Ilewicza. On też był ich głównym organizatorem. Jak się okazuje już chyba na stałe zakorzeniły się one w naszym wędkarskim życiu sportowym i z roku na rok zyskują na swej randze i popularności. Tę edycję wygrał wynikiem 2100pkt - Krzysztof Ilewicz. Za nim kolejno uplasowali się : Jarosław Orzechowski, Łukasz Kowalewski, Stanisław Trapszo, Jan Wolanicki, Andrzej Laszuk i Eugeniusz Pilecki. Jak przystało na zawody "komercyjne" z prawdziwego zdarzenia to i nagrody w nich zdobywane miały "swoją wagę". Zwycięzca oprócz tytułowego pucharu i dyplomu otrzymał 90zł. Drugie miejsce było premiowane 60zł, a pozostałe wieloma cennymi nagrodami rzeczowymi. Najmłodszy uczestnik zawodów - Łukasz Kowalewski uhonorowany został pucharem ufundowanym przez Państwo Olchowików. W imieniu Pana Adama składam najserdeczniejsze podziękowania sponsorom którzy zasilili pulę nagród tych zawodów. Byli to : koło PZW"Karaś", Zepter, Duet, Włodzimierz Wróblewski, Jarosław Górski, Józef Gromysz, Danuta Tujak, Krystyna Karkuszewska i Bronisław Kamiński. Osobne podziękowania należą się Stanisławowi i Tadeuszowi Karkuszewskim, którzy byli bardzo pomocni przy sędziowaniu i obsłudze całej imprezy. Po udanych zawodach wszyscy wędkarze zasiedli przy ognisku do pieczenia smakowitych kiełbasek. I ja tam z nimi byłem ...
Andrzej Marszałek

Wrzesień - Miesiącem Działkowicza


Wrzesień jest tradycyjnie "Miesiącem Działkowicza". Polski Związek Działkowców to najliczniejsza organizacja społeczna w Polsce. Z tej okazji w całym kraju odbywają się we wszystkich terenowych oddziałach PZD uroczyste zebrania-dożynki. Do tradycji należy też, że w pierwszą sobotę września reprezentacje działkowiczów spotykają się podczas Krajowych Dni Działkowca w dawnej stolicy Polski - Gnieźnie. Także w Łobzie w dniu 29 września w internacie liceum odbyło się uroczyste zebranie miejscowego oddziału Polskiego Związku Działkowców, zarządu Pracowniczych Ogrodów Działkowych, komisji rozjemczej i komisji rewizyjnej oraz zaproszonych gości. Na spotkaniu tym 35 działkowców z poszczególnych ogrodów zostało wyróżnionych na wniosek zarządu łobeskiego PZD złotymi, srebrnymi i brązowymi odznakami związkowymi nadanymi przez Krajową Radę PZD. Dekoracji koleżanek i kolegów działkowiczów dokonali prezes zarządu Władysław Mołda i przewodniczący komisji rewizyjnej Krzysztof Galczak. Odznaczeni to długoletni, zasłużeni działkowcy, wyróżniający się w zagospodarowaniu i uprawie swoich ogródków i ludzie dbający o mienie związkowe.
Złotymi odznakami "Zasłużony Działkowiec" zostali wyróżnieni:
Stanisław Przepiórka i Stanisław Pcionek;
Srebrne odznaki otrzymali:
Stanisław Michalski, Andrzej Kotwicki, Józef Felich, Kazimierz Sitański, Henryk Czekaj, Helena Wieśko, Zenon Milewicz, Wiesław Pawlusiński, Lesław Maćkowiak, Wiesław Rokosz, Krystyna Hilgier, Stanisława Krawczyńska, Maria Komorek, Zdzisław Węgrzyn i Jadwiga Lewicka;
Brązowymi odznakami zostali wyróżnieni:
Edward Kruk, Krystyna Hajkowicz, Władysława Musiał, Jerzy Hrycaj, Teresa Miłuch, Jan Gawryluk, Halina Gawryluk, Stanisława Maciejewska, Zygmunt Jabłoński, Roman Galczak, Henryk Dulko, Ryszard Żywicki, Kazimierz Turek, Mieczysław Wysocki, Kazimierz Kopera, Stanisław Kowalski, Edward Jabłoński, Franciszek Nowak, Maria Jasiocha, Edmund Półtorak i Władysław Krekora.

Następnie prezes Wł. Mołda mówił o tym, jak są wykonywane zadania na rok 2000 przez łobeski zarząd. Mianowicie na remont ogrodzeń zewnętrznych w 11 łobeskich ogrodach wydano z magazynów POD 759 m/2 siatki ogrodzeniowej wartości 4519 zł. Równocześnie prezes poinformował zebranych, że zarząd okręgowy PZD w Szczecinie wziął pod uwagę sprawne działanie zarządu łobeskiego i przyznał Łobzowi dotację na zakup pompy głębinowej do hydroforni na ogrodzie Dalno I w sumie 4800 zł i 14200 zł na zakup siatki ogrodzeniowej. Siatka ta została już przywieziona z Wielgowa do Łobza samochodem, którego użyczył życzliwy dyrektor ZNMR Jan Paszkiewicz, który już wielokrotnie pomagał działkowiczom.

W trakcie dyskusji działkowicze wnioskowali, by od nowego 2001 roku każdy ogród był osobno rozliczany z wpływów i wydatków finansowych. Działkowicze z ogrodu przy ul. Wojska Polskiego prosili, aby woda w ich ogrodzie została już zamknięta, bo w tej chwili jest niepotrzebna, a jej nadmierne używanie powoduje znaczny wzrost opłat. Przewodniczący komisji rewizyjnej K. Galczak złożył wszystkim odznaczonym i obecnym na zebraniu działkowiczom oraz gościom serdeczne życzenia zdrowia i jeszcze lepszych niż w tym roku plonów warzyw, kwiatów i owoców, a także dziękował tym wszystkim, którzy łobeskim działkowiczom pomagają w dobrym utrzymaniu ogrodów. RED.

Smutna XX sesja Rady Miejskiej


XX sesja Rady miejskiej miała charakter informacyjny. Na wstępie omawiano stan rolnictwa w gminie. Swoimi uwagami na temat stanu majątku po byłych pegeerach podzielił się z zebranymi szef szczecińskiego oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa St. Zimnicki, który jak zwykle pięknie mówił o osiągnięciach swojej firmy w zagospodarowywaniu tego, co jeszcze po pegeerach zostało i dobrej współpracy z władzami gminy, ale niczego pocieszającego nie powiedział. Kończy się - mówił St. Zimnicki - rozdysponowywanie majątku pegeerowskiego (mieszkań, infrastruktury). Niestety z 620 tys. hektarów ziemi w woj. zachodniopomorskim uwłaszczono tylko 20% tej powierzchni (przecież to jest dramat - red.). Obecnie Agencja będzie przekazywała część ziemi gminom (rychło w czas, o wiele lat za późno czyli ratuj się, kto może i byle odsunąć problem od siebie - red.). Część ziemi pójdzie na powiększenie gospodarstw rolnych i na sprzedaż, która będzie prowadzona na raty - z 20% pierwszą ratą jej wartości (mało rolników nawet na taki wydatek stać - red.). Na pytanie J. Mechlińskiego, co będzie z rozpoczętymi , a nie zakończonymi budynkami mieszkalnymi i w ogóle z budynkami po pegeerach - St. Zimnicki odpowiedział, że większość tych budynków straciła swoją użytkową wartość i Agencja będzie finansował rozbiórkę "nietrafionych" obiektów, ponieważ grożą one katastrofami budowlanymi. Na pytanie radnego Rokosza, czy Agencja wyciągnie wnioski wobec nieuczciwych dzierżawców i czy wesprze biedne pegeerowskie wspólnoty mieszkaniowe, których członkowie nie są w stanie remontować swoich coraz bardziej niszczejących budynków - St. Zimnicki odpowiedział, że będą rozwiązywane umowy z tymi dzierżawcami, którzy potraktowali swoje dzierżawy jako "przygodę" z rolnictwem (rychło w czas - red.) i że wspólnoty mogą dostać wsparcie w wysokości 40% kosztów swoich inwestycji, jeśli je rozpoczną (za co? - red.). A tak w ogóle Agencja nie jest w stanie pokryć wszystkich potrzeb mieszkańców popegeerowskiej wsi (z czym trudno się nie zgodzić - red.). Niestety, mimo elokwencji szefa AWRSP, nie było to budujące przemówienie, bo tak naprawdę to pegeery zostały już gruntownie i programowo rozwalone i zdewastowane i oprócz ziemi, która po 10 latach ugorowania wymaga olbrzymich nakładów, by ją przywrócić do życia, nie ma w nich nic do odbudowywania, nie ma też środków ani pomysłów, aby stworzyć jakąś alternatywę dla nędzy i rosnącego bezrobocia na wsi popegeerowskiej. Jaki jest naprawdę stan i przyszłość łobeskiej wsi, tej chłopskiej, która coś jeszcze wytwarza, mogliśmy się przekonać z rzetelnych informacji przedstawionych Radzie przez Zarząd Miasta i przedstawiciela Regionalnego Centrum Doradztwa, Rozwoju Rolnictwa i Obszarów Wiejskich na naszą gminę - T. Brzozowskiego. A stan ten jest tragiczny i grozi zapaścią nie tylko z powodu suszy, która spowodowała, że plony w br. wyniosły 40% ubiegłorocznych. Dochodowość i plony miejscowego rolnictwa są poniżej średniej krajowej. Tylko 21% (52) gospodarstw ma powierzchnię 16 - 100 ha, a 4,7% (10) powyżej 100 ha. Większość gospodarstw ma za małą powierzchnię, żeby mogły one być towarowe. Zostało na łobeskiej wsi tylko 5% pogłowia zwierząt w porównaniu do roku 1990. W całej gminie jest niewiele ponad sto krów. 33% procent ziemi leży odłogiem, a łąk 80%. Zanosi się na to, że w roku 2001 50% ziemi łobeskiej będzie leżało odłogiem. Gmina nadal, mimo zabiegów władz miejscowych, pozostaje w krzywdzącej rolników I strefie podatkowej. Następuje deprecjacja majątku produkcyjnego wsi. Nieopłacalna jest większość kierunków produkcji rolnej w gminie łobeskiej. Rolnicy nie mogą sprzedać swoich produktów po korzystnych cenach, wydłużają się terminy płatności za dostarczone przez nich plony, pogarsza się płynność finansowa gospodarstw, wzrasta ich zadłużenie w płatnościach podatków, czynszów dzierżawnych, spłatach kredytów. Zamiera ruch inwestycyjny z powodu braku własnych środków, a także ograniczoną dostępność kredytów na cele inwestycyjne. Jeśli ta tendencja się utrzyma, także gospodarstwom towarowym grozi wyniszczenie. Tragikomicznie w związku z tym brzmi informacja o tym, że po ustaleniach gminnej komisji, która stwierdziła, że 37 gospodarstwom z powodu suszy potrzebna jest pomoc z opieki społecznej na utrzymanie się przy życiu, wojewoda przyznał 9 gospodarstwom kwotę 5756 zł (639 zł na gospodarstwo). Komisja zaopiniowała też pozytywnie 32 wnioski rolników o przyznanie im kredytów suszowych. I taki jest prawdziwy smutny obraz łobeskiej wsi pod koniec roku 2000. Radni przyjęli jednogłośnie do wiadomości ten stan rzeczy, bo niby co mieli zrobić. Zarząd nie ma własnych środków na wsparcie rolników, ale obiecał im umorzyć (53 tys. zł) IV ratę podatku rolnego pod warunkiem spłaty pozostałych rat. Nie wzbudziła dyskusji informacja Zarządu o zagospodarowaniu mienia komunalnego. Trwa proces zbywania lokali mieszkalnych w mieście i na wsi, działek zabudowanych garażami, lokali użytkowych, działek przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe, handlowe i usługowe. Np. w roku 1999 zbyto 75 lokali mieszkalnych, w roku 2000 - 49. Niemniej przyszłość budownictwa mieszkaniowego nie przedstawia się dobrze - nie brakuje wprawdzie w mieście terenów pod nie, są one jednak nieuzbrojone i przygotowanie ich do sprzedaży wymaga bardzo dużych nakładów finansowych. Znacznie gorzej przedstawia się stan mieszkalnictwa w gminie, w którym panuje zastój. Wprawdzie oddano w mieście do użytku w br. 7 prywatnych budynków mieszkalnych, jednak przy równoczesnej likwidacji (rozbiórka) 10 lokali mieszkalnych praktycznie zasoby mieszkaniowe w gminie nie powiększyły się. Nie ma zielonego światła dla budownictwa w kraju. Tylko ludzie zamożni mogą się budować. Duża część budynków (79,4%), którymi gospodaruje ZGKiM, to budynki wybudowane przed 1945 r. i ich stan jest bardzo zły. Trwa obecnie przejmowanie lokali mieszkalnych od AWRSP. Docelowo ZGKiM ma ich przejąć 130. Stan techniczny większości tych lokali jest bardzo zły i nie nadają się one do zamieszkania (to po co się je przejmuje?- red.). Nieco lepiej przedstawia sytuacja w spółdzielniach mieszkaniowych, które dysponują budynkami nowymi, na które nakłady są mniejsze. Miarą mizerii mieszkaniowej w Łobzie niech będzie fakt, że do Urzędu wpłynęło 90 podań o przydział mieszkania komunalnego od ludzi znajdujących się na ogół w bardzo złej sytuacji, na liście przydziału mieszkań umieszczono 23 osoby, którym pomoc jest natychmiast potrzebna, natomiast była możliwość przyznania tylko 1 mieszkania w 1999 roku. Informacja Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych na temat utrzymania czystości i porządku w mieście i gminie była jaśniejszym punktem obrad sesji. Nie tylko sprawozdanie PUK-u i dane statystyczne w nim przedstawione, ale ogólne odczucia społeczeństwa i radnych potwierdzają, że stan czystości i porządku poprawia się. Rośnie zarówno w mieście jak i na wsi ilość umów na wywóz nieczystości. Już 24 wsie zostały objęte działalnością PUK-u. Ukończona została budowa kanalizacji sanitarnej wzdłuż ulic Segala, Kraszewskiego, Drawskiej, Sawickiej, Rzecznej, Krasickiego i Dubois. Braknie, niestety, pieniędzy na budowę wiejskich oczyszczalni. Znaczna część wiejskich ścieków trafia bezpośrednio do ziemi, bo są bezodpływowe. Budzi też wątpliwość przepis zezwalający w mieście na wywożenie ścieków we własnym zakresie, bo często zamiast do oczyszczalni są one wywożone na własne pola lub na nieużytki AWRSP. To samo dotyczy wywozu śmieci i odpadów z remontów i budów, które ciągle jeszcze trafiają na dzikie wysypiska. Nie było uwag w związku z informacją dyrektora Domu Kultury D. Ledziona na temat tej placówki prowadzącej ożywioną i bogatą działalność. Jednak i jej przydałoby się większe wsparcie finansowe, co pozwoliłoby na jeszcze lepsze poszerzenie oferty działań kulturalnych. Także sprawozdanie dyrektora Biblioteki E. Szymoniaka nie budziło wątpliwości zebranych. Niestety Biblioteka potrzebuje na gwałt remontu. Pieniędzy z budżetu gminnego wystarcza dyrektorowi na działalność merytoryczną i na nic więcej. Maleją zakupy książek i zmniejsza się zasób księgozbioru, mimo że liczba wypożyczeń nie maleje. Według statystyki przygotowanej przez dyr. Szymoniaka nakłady finansowe na biblioteki liczone w ECU na głowę mieszkańca są w naszym kraju bardzo niskie, niższe niż w Rumunii. Z informacji o sytuacji ekonomicznej szkół, których gmina jest organem prowadzącym wynikło, że gmina z własnych środków musi wygospodarować 377 tys. zł na ich utrzymanie jeszcze w tym roku. Da się to zrobić, ale kosztem dużych oszczędności w bieżącym i przyszłorocznym budżecie gminy. Środki przeznaczane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej są zdecydowanie niższe niż bieżące potrzeby szkół. Wprawdzie nauczyciele otrzymali wyrównanie należnych im podwyżek zagwarantowanych Kartą Nauczyciela, ale okazały się one mizerne, w przypadku starszych nauczycieli wynoszące niekiedy "nawet" kilkanaście złotych na miesiąc. Obiecywana poprawa sytuacji materialnej nauczycieli okazała się zatem nieudanym chwytem propagandowym, a cała reforma przedsięwzięciem podjętym bez jakiejkolwiek kalkulacji i z lekceważeniem tych, od których jej powodzenie zależy.

W wolnych wnioskach radny K. Galczak pytał o przyszłość łobeskiej służby zdrowia i o losy szpitala w Resku. O ile funkcjonowanie podstawowej opieki zdrowotnej nie budzi większych wątpliwości - wyjaśniła burmistrz H. Szymańska - bo po zgłoszonej do starostwa przez radę społeczna ZOZ-u propozycji postawienia tej instytucji w stan likwidacji w jej miejsce powstały już (finansowane przez Kasę Chorych) w Łobzie, Resku, Węgorzynie i Radowie niepubliczne zespoły podstawowej opieki zdrowotnej, dzięki czemu pacjenci będą mieli taki sam, (a może nawet lepszy - red.) dostęp do lekarzy, bo mogą ich sobie sami wybierać, to z przyszłością szpitala jest źle. Ciążą na tej instytucji długi spotęgowane jeszcze tym, że Kasa Chorych dała na jego utrzymanie bardzo niską subwencję tylko do końca br. Gminy ościenne nie doszły do porozumienia w sprawie finansowania szpitala z własnych środków, bo idzie o duże sumy. Dlatego w chwili obecnej trudno powiedzieć coś wiążącego na temat przyszłości szpitala. Zadecydują, niestety, względy finansowe. Pomysł zgłoszony przez J. Mechlińskiego, żeby każdy mieszkaniec opodatkował się w celu spłacenia długów szpitala nie jest do przyjęcia, bo trzeba by ludzi opodatkować na stałe w związku z tym, że szpital ciągle generuje długi. Nie da się ukryć, że pętla wokół szpitala w Resku zaciska się.

Czego by się zatem tknąć, co dotyczy prawidłowego działania instytucji gminnych, wszędzie tam ujawniają się podstawowe braki mające jeden wspólny mianownik - pieniądze, a także w skali krajowej, fatalne ich liczenie i dysponowanie nimi często wbrew interesowi społecznemu, powodujące frustracje ludzi i całych środowisk. Dlatego też nie wahaliśmy się nazwać XX sesji Rady Miejskiej sesją smutną, bo obecny stan finansów i perspektywy rozwoju i pomyślności gminy nie przedstawiają się zbyt obiecująco w najbliższej przyszłości.

Burmistrz H. Szymańska - co w tym wszystkim zabrzmiało nutą optymizmu - opowiedziała o zabiegach, jakie poczyniono, żeby Łobez uzyskał z powrotem uprawnienia powiatowe i o obietnicach, jakie jej zrobiono w tym względzie. Gdyby to się udało przeprowadzić, być może niektóre obecne problemy Łobza stałyby się mniej dokuczliwe.
W. Bajerowicz

Z księgi fraszek Andrzeja Andrusza


PLANY
Miał wielkie plany - na całe życie,
Lecz przeszkodziło mu w nich - picie.

OSTRZEŻENIE
Nie zwódź dziewczyno biednego człeka.
Nie warto - życie zbyt szybko ucieka.

DOBRE SAMOPOCZUCIE
Ponosił w życiu klęskę za klęską,
Lecz minę zawsze miał zwycięską.

OPINIA
Przeżyj to sam.. to hasło budzi we mnie niepokoje!
Uważam, że lepiej przeżywać ...we dwoje.

SAM SOBIE WINIEN
Było, jak było!
Narzekał..
Więc mu na gorsze się zmieniło!

PORZEKADŁO
Mądry Polak po szkodzie,
Ale rzadko!

HENIA
Słuchając pieprznych dowcipów Heni
Niejeden pan się zarumienił!

OSTROŻNA
Nie miała babcia kłopotu,
Bo się o niego nie starała!

SKRYTA MYŚL
Pierwszego dożyć... myśl ta skryta
Dręczy każdego emeryta!

MARZYCIEL
Marzył o własnych czterech kółkach -
Nareszcie je ma..
Małego synka
W wózku pcha.

Kronika policyjna


Kronika policyjna
- 26/27.08.2000 r. W Łobzie na ul. Siewnej nieznany sprawca włamał się do malucha własn. Mariusza M. i ukradł z niego radioodtwarzacz wart. 150 zł.
- 28/29.08. W Łobzie na ul. H. Sawickiej nieznany złodziej włamał się do opla Corsy własn. Krzysztofa C. i ukradł z niego radiootwarzacz Sony wart. 700 zł oraz lusterko boczne wart. 500 zł.
- 2/308. Zatrzymano w Łobzie na ul. H. Sawickiej Zbigniewa T., który usiłował po wybiciu szyby w drzwiach włamać się do Środowiskowego Domu Pomocy w celu zdobycia jedzenia.
- 31.08. W Wysiedlu w trakcie prac dekarskich w kościele znaleziono broń z okresu II wojny światowej - pistolet walter z magazynkami. Pistolet był w dobrym stanie.
- 30.08. Na ul. Obr. Stalingradu o godz. 22 nieznany mężczyzna (wzrost ok. 180 cm, ubrany w ciemne spodnie i ciemną bluzę lub kurtkę z narzuconym na głowę kapturem) wyrwał idącej chodnikiem Irenie M. torebkę, w której znajdowało się 2000 zł, 40 DM, dowód osobisty jej i męża oraz inne przedmioty wart. 3000 zł.
- 02.09. W Łobzie 2 młodych mężczyzn wykorzystując nieuwagę sprzedawców ukradło z kasy sklepu Comp-Bi 500 zł.
- 6/9.09. W Łobzie przy ul. Ogrodowej nieznany złodziej ukradł samochód volkswagen bus wraz ze znajdującym się we wnętrzu sprzętem budowlanym i elektrycznym wart. 10100 zł na szkodę Roberta P.
- 8/9. Nieznany sprawca ukradł na ul. Komuny Paryskiej malucha własn. Henryka K., a następnie w stanie uszkodzonym porzucił go przy drodze Łobez - Dobieszewo.
- 07.09. W łobeskim Urzędzie Miasta wybuchł pożar w jednym z pomieszczeń biurowych. Straty wyniosły 1000 zł. Trwa postępowanie w sprawie ustalenia przyczyn pożaru.
- 13.09. W Świętoborcu wybuchł pożar w budynku mieszkalnym (pałacyku). Spaleniu uległa więźba dachowa i mieszkania na piętrze i poddaszu. Wstępnie straty ustalono na 150 tys. zł. nie mówiąc o zabytkowej wartości budynku.
- 13/14.09. W gimnazjum łobeskim jeden z uczniów stosując groźby i przemoc zażądał od ucznia z młodszej klasy pieniędzy w kwocie 2 zł. Dzięki interwencji nauczycieli policja ustaliła sprawcę, a sprawa trafiła do Sądu dla Nieletnich.
- 17.09. W Łobzie na ul. Magazynowej policja w pościgu zatrzymała Andrzeja W., który wcześniej usiłował, wybijając szybę, włamać się do sklepu z olejami samochodowymi, ale nie dostał się do wnętrza, bo został spłoszony przez właściciela. W trakcie wybijania szyby złodziej bardzo się pokaleczył i został zabrany do szpitala.
- 13/16. W Grabowie nieznany złodziej ukradł 800 kg blachy wart.2000 zł z magazynu za ośrodkiem Monaru na szkodę Kazimierza Ch.
- 20.09. W Łobzie 2 nieznanych złodziei włamało się do sklepu "5" przt ul. Bema i ukradło na szkodę Aleksandra S. alkohol i wyroby tytoniowe na sumę 423 zł.
- 23.09. W Łobzie na ul. Komuny Paryskiej nieustalony złodziej ukradł Lucynie S. 2 dywany rozwieszone na trzepaku.
- 02.10. Piotr Ch. mieszkający w Łobzie przy ul. Rapackiego groził matce i sąsiadce Barbarze R. pozbawieniem ich zdrowia i życia. Groził im tłuczkiem do kotletów i wyglądało na to, że groźby swoje spełni, ponieważ próbował tego już kilkakrotnie wcześniej. Piotr Ch. został tymczasowo aresztowany.
Nadkomisarz Wiktor Mazan

Z przyjemnością powiadamiamy, że autor "Kroniki policyjnej" p. Wiktor Mazan został z okazji Święta Policji awansowany do stopnia nadkomisarza, czego mu serdecznie gratulujemy. RED.

Ze starej książki dochodzeń


Oto kolejne notatki policyjne przenoszące nas w czasy powojenne. Ciągle dają o sobie znać echa wojny.
- 12.05.1946r. W majątku Mierzyn gmina Rogów A 21 osób dokonało kradzieży z poniemieckich mieszkań na szkodę państwa. (Po wysiedleniu Niemców ich mieszkania były plombowane i następnie przydzielane wraz z całym majątkiem polskim osadnikom - L.O.).
- 11.06. Antoni G. z Łobezu przyjął do pracy Kazimierę M., która pracując u niego systematycznie wynosiła ze sklepu różne rzeczy jak: wódkę, papierosy. Jeden raz została złapana na gorącym uczynku kradzieży pieniędzy, co jej darowano. Następnego dnia złapano na kradzieży cukierków i parę dni przedtem zginęło 3000 zł.
- 12.06. Około godz. 22`oo na stacji Wurów zostało skradzione na szkodę "Społem" w Łobzie 5 worków cukru z transportu, który był ochraniany przez obywatela Leona R.
- 12.06. Zgłoszono, że Karol W. dokonał napadu rabunkowego na Niemkę we wsi Pipenhagen gmina Nojkirszen (Bełczna) zabierając maszynę do szycia i szereg innych rzeczy za pokwitowaniem z fałszywym nazwiskiem Jankowskiego.
- 17.06. Sprawa Kazimierza Z. dotycząca popełnienia bigamii. Dochodzenie nie zostało przeprowadzone, bo Z. wyjechał do Warszawy.
- 18.06. Fałszywe oskarżenie szewca Edwarda S. zamieszkałego w Ławiczce (Resko) o kradzież pasa. (Chodziło o pas transmisyjny z grubej skóry, których wtedy powszechni używano do napędzania maszyn parowych i elektrycznych, a kradziono je nagminnie, bo doskonale nadawały się do zelowania butów - L. O.)
- 21.06. O godz. 22`oo we wsi Trzciny (Trzeszczyna) gmina Rogowo Jan M. i Kazimierz S. zrobili awanturę na wsi wybijając szyby w oknach majątku. Przez powyżej wymienionych zostało pobitych kilka osób. Osobnicy ci są postrachem dla okolicznych mieszkańców. Sprawę szybko w ciągu 5 dni przesłano do Sądu Grodzkiego w Łobezie.
- 21.06. O godz.17 w Ławiczce (Resko) przy ulicy Osóbki Morawskiego pod mostem kolejowym auto ciężarowe uderzyło w furmankę na wskutek czego3 osoby zostały lekko pobite, a Antonina K. ciężko ranna. Katastrofa została spowodowana nieprawidłową jazdą szofera.
- 22.0. W nocy we wsi Nowe Czarnowo Tadeusz B. zakłócił spokój i będąc członkiem ORMO wystrzelił 6 razy z karabinu pod oknami ob. Janiny J.
- 26.06. W majątku Ludenfelden (?) gmina Ławiczka uległ śmiertelnemu porażeniu prądem o wysokości napięcia 20 tysięcy wolt ob. Nikodem R. wskutek nieostrożności.
- 28.06 Około godz. 16`30 we wsi Klauszewo (?) na jeziorze podczas pławienia koni utopił się kapral Władysław B. z 3 pułku ułanów stacjonującego w Iglicach. Trup przez dowództwo został zabrany do pułku. Dochodzenie prowadzą władze wojskowe.
- 28.06. O godz. 6`30 do domu Jadwigi K. zamieszkałej w Runowie zostało podrzucone dziecko liczące około 2 tygodni przez Krystynę B., która jest matką tego dziecka.
- 30.06. O godz. 17`15 w lesie obok wsi Wojcel (Wysiedle) gmina Cianowo (Zajezierze) został znaleziony trup kobiety wiszącej na drzewie. Nazwisko denatki Anna B. zamieszkała Wojcel, lat 33.
- 30.06. Przyszedł do domu Zygmunta C. w Sulinowie gmina Rogów administrator majątku Antoni Z., który wezwał go do pracy (Zygmunta C.). W czasie jego odmowy wyzwał go ordynarnymi słowami i mówił różnie na demokrację. Następnie pobił Mieczysława D. i jego siostrę trzynastoletnią. Sprawę przesłano do powiatowego UBP w Łobezie.
- 03.07. W Nowym Maldewin (Mołdawin) gmina Orle o godz. 7`oo Józef K lat 14 idąc do domu zobaczył brata swego Czesława lat 9, który przed domem bawił się karabinem. On jako starszy brat chciał odebrać ten karabin. W czasie szamotania padł strzał, na skutek czego Czesław K. padł trupem. Wypadek był spowodowany przez nieostrożność.
Nadkomisarz Leszek Olizarczyk

Z żałobnej karty


1. Maria Żerebiec 27.12.1908 - 21.09.2000
2. Joanna Boguszewska 02.08.1917 - 24.09. - " -
3. Emilia Kułakowska 16.09.1920 - 25.09 - " -
4. Wiktoria Jasińska 04.03.1907 - 28.09 - " -
5. Genowefa Dąbro 03.01.1938 - 01.10 - " -
6. Janina Marunowska 11.03.1929 - 02.10 - " -
7. Stefan Sobański 12.12.1942 - 09.10 - " -
8. Maria Ostaszewska 06.01.1929 - 15.10 - " -
9. Tadeusz Gracjasz 25.11.1931 - 14.10 - " -
(W.B.)
Do Łobeziaka można pisać tutaj: