Maj 2000(numer 101)


Zjazd absolwentów i nauczycieli LO w Łobzie

 


Spis treści: 
Od redakcji
Łobeska bieda
Łobeski Dzień Drzew
Coś nowego
Głowa do wymiany
Ja też tam byłam
Chrońmy las
Klub 'Cavallo' Bonin zaprasza
Konferencja prasowa posła
Kurator znaczy opiekun
Oświadczenie
Prima aprilis i poważna wystawa p. Elżbiety Kamińskiej
Pszczelarstwo w odwrocie
Punkt Konsultacyjny
Łobeziak w Internecie
Smutna rocznica
Kronika policyjna
Spotkanie z posłem SLD Stanisławem Kopciem
Sprostowanie
Trzeba działać
Wreszcie wiosna. Z daleka od Łobza.
Ze starej książki dochodzeń
Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham....?
Wiadomości wędkarskie
Z żałobnej karty


Od redakcji


I znowu mamy wiosnę, porę roku budzącą dobre nadzieja na przyszłość. Bo to przecież czas, kiedy po szarej jesieni, która w tym roku trwała praktycznie do wiosny to znaczy do niedawna, wszystko, cała przyroda, staje się zielona i świeża. Ludzie czują potrzebę porobienia porządków wokół swoich domostw - kopią, grabią, sieją, sprzątają, malują, myją okna. W sklepach ogrodniczych pełny sezon. Jest w czym wybierać, można kupić już nie tylko tradycyjne nasiona marchwi, buraków i cebuli, ale skorzystać z bogatej oferty wspaniałych, ozdobnych roślin, z całej galanterii warzywnej i kwiatowej. Bardzo widoczna jest zmiana gustów w tym względzie - ludzie, przynajmniej ci, których już na to stać, starają się ozdobić i upiększyć swoje domy, balkony, ich otoczenie i ogródki. Zauważają to przyjeżdżający do nas goście, szczególnie ci, którzy mieszkali kiedyś w Łobzie. Zauważyliśmy to i my w ubiegłym roku, robiąc rajd po mieście i oddając szacunek tym wszystkim naszym mieszkańcom, którzy się o to starają, żeby było ładniej, w miarę swoich możliwości. I to, jak się urzędowo mówi - "napawa optymizmem".

A przecież nie wszystko w naszej gminie i mieście układa się idealnie, bo układa się czasami nieprzyjemnie. Nie myślimy tu o takich, gminnymi siłami na razie niewykonalnych podstawowych zadaniach a raczej nieszczęściach jak likwidacja czy chociażby zmniejszenie bezrobocia, zanęcenie przedsiębiorców do inwestowania u nas, ograniczenie narastającej biedy, w ogóle beznadziejnej sytuacji na wsi popegeerowskiej, bo w dużej mierze są to nieszczęścia dotykające nie tylko nas, ale cały kraj i państwo ponosi za nie odpowiedzialność. Nie myślimy też o mizernym budżecie gminnym, o jego niedoinwestowaniu ze strony państwa. Nie ma co się nad nim pastwić, bo inny nie będzie. Idzie nam o prawo do kwestionowania wypowiedzi nawet samego wicepremiera czy innego urzędnika, jeśli naszym zdaniem mówią czy robią głupstwa, idzie o pytania o takie czy inne miejscowe decyzję, które nasze wątpliwości budzą, jak na przykład owo archiwum. Idzie nam po prostu o komfort bycia sobą. Raz po raz spotykamy się w związku z tym z ostrymi uwagami ze strony niektórych urażonych osób, jako byśmy nie mieli do tego prawa. A niby dlaczego? Czyżby obowiązywał w Łobzie monopol na tylko jedne słuszne poglądy? Kto nam pytań zabrania, powinien sobie wybrać poprzednią epokę, bo jej nawyki prezentuje dzisiaj właśnie on, z jej szkoły wyraźnie wyszedł i niczego nie zrozumiał ze współczesności, a grozić sobie może najwyżej własnej żonie (jeśli ta jest uległa), wystraszonemu podwładnemu (ten będzie potakiwał, niestety) czy sobie przed lustrem. I obrażać się nie ma o co, lepiej przywyknąć do tego, że ludzie patrzą nam na ręce, że nas oceniają, że jest to po prostu normalne. Tak jest zresztą bezpieczniej, bo mniej jest podejrzeń i gadania.

Zatem dostrzegając uroki wiosny i piękno świata, uważając go za mimo wszystko najlepszy ze wszystkich światów, nie zrezygnujemy z zaglądania za jego łobeskie kulisy, gdzie nie zawsze jest wszystko idealne, bo mamy do tego takie samo prawo jak każdy inny obywatel.
Redakcja

Łobeska bieda


Choćbyśmy byli największymi optymistami i upoili się tym, co na co dzień widać na ulicach naszego miasta i co świadczy na pierwszy rzut oka o jakiej takiej i poprawiającej się zamożności jego mieszkańców: mianowicie ładnymi i bogato zaopatrzonymi sklepami, dużym ruchem w nich szczególnie widocznym niedawno w okresie przedświątecznym, coraz większą ilością samochodów na ulicach, przyzwoicie ubranymi, a w Święta nawet elegancko wystrojonymi ludźmi - to jednak łobeska bieda nie tylko istnieje, ale także pogłębia się. Na co dzień jej tak bardzo nie widać, biedni ludzie nie chcą się do niej przyznać, wstydzą się jej, dlatego robią wszystko, żeby się jej nie dać; na ogół nie demonstrują jej, jeszcze nie robią z niej zawodu, co już widać na przykład w Szczecinie, gdzie żebrzących i odpowiednio rzucających się w oczy ludzi jest więcej.

To bardzo wzruszające a równocześnie smutne zjawisko taka swoista duma czy poczucie godności w ukrywaniu własnego ubóstwa. Wystarczy zrobić małą wędrówkę po naszych miejscowych, ciągle i na szczęście funkcjonujących, bodaj kilkunastu sklepach z używaną odzieżą czy innym tego typu towarem, żeby zobaczyć tę tęsknotę ludzi poszukujących w nich choćby odrobiny czegoś ładniejszego, maskującego ich niedostatek, a równocześnie chociaż trochę zbliżającego ich do tej zamożnej Europy. Zresztą sugerują to także poetyckie, a czasem dowcipem pokrywające szarą rzeczywistość szyldy tych instytucji, bo oto mamy "lumpex" (aluzja do dawnych luksusowych pewexów za dolary), "importowana odzież zachodnia na wagę"!, "luksusowa odzież za grosik". Zdarza się w związku z tym usłyszeć głosy sytych, że temu czy owemu nie musi się tak źle powodzić, skoro stać go co miesiąc na jakiś nowy ciuch i że przecież dobrze "wygląda". A jak wygląda rzeczywistość, która kryje się za tymi pozorami "dobrego wyglądania"?

Z informacji Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, instytucji najlepiej zorientowanej w sytuacji ludzi ubogich, słabych, niepełnosprawnych i chorych, przedstawionej na sesji Rady Miejskiej w dniu 28 kwietnia br. dowiadujemy się, że ich sytuacja pogarsza się z roku na rok. Wprawdzie... "obowiązkiem państwa jest powiązanie polityki społecznej z gospodarczą, ponieważ dziedziny te decydują o jakości życia obywateli - mówi ten dokument - jednak w Polsce traktuje się te dwie sfery życia odrębnie i dlatego ostatnio tak wiele nierozwiązanych problemów socjalnych i pojawiających się zagrożeń społecznych jest także w naszej gminie z powodu niemalejącego od lat bezrobocia i zmniejszających się, już trzeci rok z rzędu, środków na pomoc społeczną." I tak w roku 1998 było na pomoc społeczną w gminie 1.551.583 zł, w 1999 - 1.400.924 zł, zaś prognoza na rok 2000 to 1.080.000 zł mimo rosnącej liczby potrzebujących wsparcia. W odczuciu mieszkańców naszej gminy agendy rządowe i gminne zobowiązane do zapewnienia środków na pomoc społeczną nie spełniają zadowalająco swojej roli.
W roku 1999 środki przyznane na różnego rodzaju zasiłki zmalały o 5,5% w stosunku do roku 1998. Ośrodek objął pomocą 1220 osób, w tym 693 osoby ze środków wojewody na sumę 1.25.695 zł, 806 osób ze środków gminy na sumę 207.229 zł i specjalnego funduszu przeznaczonego na dożywianie dzieci w szkołach w wysokości 112.000 zł. Dodatkowo na podstawie innych ustaw niż o pomocy społecznej 45 osób otrzymywało zasiłek rodzinny na kwotę 4.697 zł, 25 osób - zasiłki pielęgnacyjne (25.831zł), 69 osób zakwalifikowano do zasiłków celowych z Państwowego Funduszu Kombatantów (18.175 zł), za 186 osób Ośrodek opłacał składkę zdrowotną (41.608 zł) Pomoc społeczna udzielana jest osobom i rodzinom, które spełniają kryterium dochodowe wyliczone indywidualnie dla każdej rodziny zgodnie z zasadami zawartymi w art. 4 Ustawy o pomocy społecznej. Podstawowymi przyczynami, z powodu których udzielana jest pomoc społeczna w naszej gminie są: bezrobocie - 597 rodzin, niskie emerytury i renty - 359 rodzin, niepełnosprawność - 187 rodzin, alkoholizm - 168 rodzin, długotrwała choroba - 148 rodzin, samotne wychowywanie dzieci - 137 rodzin, wielodzietność - 87 rodzin i potrzeba ochrony macierzyństwa - 77 rodzin. Przyrost środków przeznaczanych przez wojewodę i gminę na zasiłki pieniężne i w naturze jest bardzo powolny (ok. 7% rocznie), co nie pokrywa inflacji. Corocznie przybywają nowe rodzaje świadczeń, w tym przede wszystkim zasiłki obligatoryjne zlecone, którymi Ośrodek musi objąć nowe grupy podopiecznych przy niewiele większym funduszu na zasiłki. Udział zasiłków obligatoryjnych w ogólnej kwocie przeznaczonej na zadania zlecone przedstawia się następująco: w roku 1996 - 27%, w 1997 - 41%, w 1998 - 505, a w 1999 już 60%. W ciągu 2 lat drastycznie spadła - o 37% kwota, którą po opłaceniu zasiłków obligatoryjnych można przeznaczyć na zasiłki okresowe, które są przecież podstawową formą pomocy dla bezrobotnych.

Właśnie sytuacja bezrobotnych w naszej gminie jest dla łobeskiego Ośrodka najtrudniejszym, nierozwiązanym od lat problemem. Na dzień 31 grudnia 1999r. było 1.611 bezrobotnych, w tym tylko 416 z prawem do zasiłku (26% ogółu) czyli 10% naszego gminnego społeczeństwa w ogóle. Główną formą pomocy dla osób bez pracy i ich rodzin są wspomniane wyżej zasiłki okresowe. Przyznano ich w ub. roku 2.952 na kwotę 563.132 zł, a ich średnia wysokość wynosiła 191 zł. Pytanie - co można zrobić z zasiłkiem wynoszącym 191 zł? W porównaniu z rokiem 1998 wszystkie te wskaźniki są dużo niższe. To jest prawdziwa miara biedy, jak panuje w naszym społeczeństwie. Można sobie zadać przy okazji wcale nie retoryczne pytanie - z czego ci ludzie właściwie żyją? Wprawdzie część zasiłków celowych, szczególnie w formie obiadów dla dzieci, opału i żywności trafia do rodzin bezrobotnych, to jednak mają one coraz mniejszą szansę na uzyskanie wystarczającej opieki społecznej. Można stwierdzić, że biedni mieszkańcy naszej gminy nie otrzymują skutecznej pomocy ze względu na niewystarczające środki przeznaczane na pomoc społeczną ze strony wojewody i gminy łobeskiej, jaka powinna wynikać z wielkości i struktury miejscowego bezrobocia. W roku bieżącym zapowiada się jeszcze gorsza sytuacja, ponieważ ilość środków przeznaczonych na pomoc społeczną jest o 26% niższa niż w roku 1999. Komentarz jest tu chyba zbędny. Niemniej trzeba stwierdzić, że rozwarstwienie społeczne jest u nas coraz większe, a bieda staje się dziedziczna.
RED.

Łobeski Dzień Drzew


Z podziwem i szacunkiem obserwowaliśmy w sobotę 15 kwietnia 2000 roku przebieg Łobeskiego Dnia Drzew. W dniu tym w wyniku zadziałania dobrej woli i wysiłku licznych i sympatycznych mieszkańców Łobza, ale przede wszystkim dzięki sprawnej organizacji pracy, zasadzono w naszym Parku Miejskim i w innych miejscach około 800 krzewów i drzew, które mają w przyszłości Park odnowić i upiększyć, bo sadzono przede wszystkim gatunki szlachetne i unikalne (co nie znaczy, że nie żałujemy drzew, które wcześniej wycięto). Dla tych, którzy wzięli udział w tym ze wszech miar udanym przedsięwzięciu sadzenia nowych roślin, jest to wydarzenie historyczne, bo maja teraz w parku żywe ślady swojej obecności, potwierdzające ich obywatelskie, łobeskie zaangażowanie. Drzewa nie mówią, ale dobrze rosnąc - dziękują. Mamy nadzieję, że wyrosną one na wspaniałe okazy, że niektórzy, trafiający się jeszcze, niestety, niesforni ludzie nie będą im robić krzywdy.
Redakcja

Coś nowego


15 kwietnia w nocy jechałem do Stargardu. Jakież było moje zdziwienie, gdy za Węgorzynem zauważyłem na poboczach szosy po obu jej stronach w dość regularnych odstępach poustawiane liczne duże wypełnione czymś worki, niektóre nawet poopierane zgrabnie o znaki drogowe czy drzewa na poboczu. Worki stały aż do Stargardu. Z ciekawości sprawdziłem, co to za dziwowisko. Worki były wypełnione śmieciami! Pierwsza podejrzliwa myśl - jechał gdzieś po nocy na wysypisko niesolidny przewoźnik i żeby sobie ulżyć i ewentualnie nie zapłacić za ładunek na śmietnisku - wywalał go na pobocza, taki cwaniak! I niech się tam jakieś władze lokalne martwią, co z tym paskudztwem jutro zrobić. Przecież wędrując po naszych lasach i bocznych drogach ciągle spotykamy takie pomniki czyjegoś niechlujstwa i co tu dużo mówić - draństwa. Wystarczy też zatrzymać się przy pierwszym lepszym parkingu czy choć na chwilę wejść do lasu przy drodze, żeby szybko z niego z obrzydzeniem uciekać na widok tego, co tam nasz niby kulturalny naród zostawił.

Wracając następnego dnia zauważyłem ekipę drogowców zbierających i ładujących te worki na przyczepy. No - pomyślałem - sprzątają po niechlujach, jak to u nas w zwyczaju, a winnego pewnie nie ma. Ale jakież było moje zaskoczenie, gdy znajomy drogowiec wyjaśnił mi, że w tych workach było to, co poprzedniego dnia inne ekipa zebrała po poprzednich latach i po zimie na poboczach drogi i w lesie. Rzeczywiście, można to sprawdzić, dzisiaj pobocza i przydrożne parkingi są naprawdę czyste. To naprawdę coś miłego i nowego, czyżby weszło w obyczaj drogowców? Gdyby tak weszło to także w powszechny obyczaj. Cóż, pomarzyć można. Gdyby jeszcze drogowcom udało się poprawić nawierzchnie na coraz bardziej wyboistych drogach. Cóż, pomarzyć można.
Stanisław W.

Głowa do wymiany


Wcześnie rano, właśnie teraz, z wiosną, budzi się człowiek i chciałby z jakąś nadzieją rozpocząć kolejny dzień. Akurat w starych kościach człowieka jakoś nic nie łupie i przydałaby się przede wszystkim ładna pogoda. Więc włącza człowiek radyjko, oczekując, że sympatyczny gaduła Andrzej Zaleski zaraz go zapewni, że się to spełni, bo oto właśnie nadchodzi wyż z Ukrainy albo jakiś inny Azorski i już za moment można się zbierać z betów, szorować szczękę, mydlić dziób i zaraz potem jazda na świeże powietrze pooddychać optymizmem na starość.

Aliści w tej samej chwili - pucio, pucio - lektor kończący właśnie dziennik poranny wiadomościami gospodarczymi mówi, że nadal niepokojąco narasta w polskim handlu zagranicznym rozziew między importem a eksportem, że tenże eksport maleje, że zaczyna ta sytuacja zagrażać naszej gospodarce, że na Zachodzie polskie towary nie są konkurencyjne, że sprzedajemy tanio to, czego tam już się nie opłaca produkować. Żeby zilustrować rozmiary tego nieszczęścia podaje, że zagraniczna wymiana handlowa takich Węgier w roku ubiegłym równała się naszej, polskiej, mimo że kraj ten ma ledwo 10 milionów (przy naszych prawie 40) ludności. Na dodatek ciągle dobijają nas skutki kryzysu rosyjskiego i załamanie się wymiany gospodarczej z tym krajem. I przy okazji onże spiker dodaje, że ci sami Węgrzy zastąpili nas w Rosji, a ich wymiana z tym krajem w roku ubiegłym wzrosła pięciokrotnie dając im miliard dolarów nadwyżki! W ogóle, jak się ostatnio dowiadujemy, eksport do Rosji to w tej chwili 2% polskiego eksportu. Czy to jest możliwe, czyżby się Dziadek przesłyszał?

Właściwie cóż to dla Dziadka za zmartwienie te jakieś tam globalne problemy. Potrzeb stary w końcu ma coraz mniej. Na chleb na razie mu wystarcza, na kaszankę, pasztetówkę czy margarynę również, nie mówiąc o swoich ziemniakach, zieleninie czy korzonkach różnych z działki. Czarować modnymi ciuchami też już nie ma kogo, bo kto by na niego zechciał zwrócić uwagę. Ot, zdrowia i świętego spokoju - tego teraz Dziadkowi potrzeba tak samo jak powietrza, bo mimo wszystko żyje się przecież tylko raz i czasami bywa Dziadkom na tym świecie też ni z tego ni z owego nawet przyjemnie.

Niby prawda. Szczęść więc Boże tym Węgrom, też się w końcu biedy najedli. Więc gdzie ten Zaleski z tą swoją pogodą? Będzie w końcu ten ładny dzień? Ale nie ma tak lekko, żeby nie mogło być gorzej. Bo jeszcze na zakończenie leci z głośnika informacja, że właśnie wczoraj wieczorem nasi ludzie gdzieś w Warszawie protestowali przed rosyjską ambasadą po tym jak minister Pałubicki zdemaskował trzech kolejnych ruskich szpiegów. I puszczają taśmę z odgłosami tej manifestacji patriotyzmu. "Skończyć z tymi Ruskimi - wrzeszczy jakiś facet uszczęśliwiony, że dorwał się do mikrofonu - zamknąć całkiem granicę, dobić ich gospodarczo, nauczyć rozumu, niech poznają naszą siłę. Przestać się cackać z nimi". No i po dobrej pogodzie, po uśmiechu. Bo jak tak dalej pójdzie, to nie tylko Dziadek, ale także Dziadkowe wnuczki niczego więcej w życiu nie posmakują prócz kaszanki i pasztetówki, na czym można to życie też przeżyć, tylko co to będzie za życie! Bo oto kilku, jak ich tu najdelikatniej nazwać, mocno niezdrowych panisków wyrwało się z jakiegoś ubiegłowiecznego rezerwatu i decyduje o tym, co dotyczy przyszłości całego narodu. Zamiast upchnąć do tej Rosji co się jeszcze da, czego tam jeszcze w ogóle chcą, co kupią - oni marzą o upokorzeniu sąsiadów i robią to. Wymyślili szpiegów w czasach, kiedy ze szpiegowskich satelitów można zidentyfikować na ziemi obiekty wielkości szczura, trafić w cel potężną rakietą z dokładnością do jednego metra, kiedy można stwierdzić w ciągu ułamka sekundy, co akurat ma w misce na obiad nieprzyjacielski żołnierz gdzieś na Uralu - oni wzięli się do tropienia szpiegów, podglądania i rozwikływania problemów typu: co to znaczy, że ten czy ów Polak uśmiechnął się kiedyś do jakiegoś "Ruskiego" czy też zażyczył sobie na obiad w restauracji ruskie pierogi. Co ci szpiedzy u nas tropią? Może te prototypy ("ruskich" zresztą) rakiet, które dzieci w Starachowicach, przelazłszy dziurą w płocie, wyciągnęły z wojskowego magazynu (tam też minister odkrył "ruski ślad"), może te wojskowe kolumny belgijskie jadące na poligon w Drawsku, o których tydzień wcześniej pisały wszystkie gazety, których liczebność policzył wnuczek stanąwszy sobie przy szosie, może te dwa przechodzone myśliwce zakupione ostatnio od Amerykanów albo ów okręt darowany nam przez nich po jego kasacji w wyniku "ichniej" inwentaryzacji, może to, jakie strategiczne znaczenie ma inny rodzaj drewna niż "ruskie" zastosowanego w kolbach kałasznikowów produkowanych w "Łuczniku", albo to, dlaczego babcia Iryda nie chce od dwudziestu lat latać?

No i zdenerwował się Dziadek, więcej - prawie go ta, no...zalała. Przecież to są kliniczne objawy schorzenia, które nosi nazwę "paranoja prześladowcza". Dziadek się nawet przestraszył nie na żarty. Bo co to będzie, kiedy któryś z paranoików odkryje (a trafiają się oni nie tylko w rządzie - przykład idzie przecież z góry) - że Dziadek kupił swego czasu od "ruskiego" na naszym łobeskim rynku śrubokręt. Co to znaczy, że kupił ten śrubokręt, przy czym chce nim manipulować? Może cichcem chce odkręcić jakąś śrubkę z tego samolotu przed łobeskim sądem i oddać "ruskim" jakąś ukrytą tam przez nich tajemnicę?

No i patrzcie, co się porobiło - zamiast marzenia o pięknej pogodzie także Dziadek uległ manii prześladowczej i nie zauważył, co na dobry dzień prorokował przed chwilą Andrzej Zaleski. Czyżby to była nasza polska cecha narodowa, ten w końcu nieszczęsny nawyk do zajmowania się zastępczymi problemami zamiast dobrą robotą, prawdziwym interesem narodowym czy chociażby chwilą szczęścia o poranku? Coś w tym jest na rzeczy, niestety. Tu przypomniał sobie Dziadek z zazdrością słynne powiedzenie prezydenta Clintona, który pytany przez wścibskiego reportera o to, jakie są jego poglądy polityczne, ideowe i w ogóle stosunek do świata - odpowiedział: gospodarka, gospodarka i jeszcze raz gospodarka, durniu! I zaraz potem Amerykanie wybrali go ponownie na prezydenta, a potem wybaczyli mu grzechy "pornograficzne" i gdyby nie obowiązująca u nich dwukadencyjność, wybraliby go chyba z chęcią po raz trzeci. Dlatego także Węgrzy pięciokrotnie zwiększyli swój eksport do Rosji, mimo że mają z nią porachunki historyczne tak samo bolesne jak my. Nasi ludzie za to wytropili jakichś kilku "szpiegów" według scenariusza, z którego bodaj nie dałoby się zrobić nawet wyjątkowo marnego filmu szpiegowskiego, żeby chociaż parę złotych zarobić na biletach. Czyżby nie były potrzebne u nas chore głowy do wymiany, bo ponad tymi, co akurat decydują, coraz lepsze interesy robią inni.
Dziadek

Ja też tam byłam


Miło mi pochwalić się uczestnictwem w akcji zadrzewiania parku i. T. Kościuszki w Łobzie. Przepiękna, bardzo dobrze przygotowana i przeprowadzona impreza zyskała wielu zwolenników, którzy po uiszczeniu opłaty otrzymali certyfikat i zabrali ze sobą wybrane sadzonki drzewek lub krzewów (przygotowano ich około 240), by zasadzić je w przygotowanych przez łobeską młodzież dołkach. Całością dowodził Janusz Zarecki. Pomysł sadzenia w parku roślin podsunął pan Władysław Pyrczak, po podpowiedzi pana Leona Zdanowicza wprowadziła w życie pani Ewa Ciechańska. Główne hasło brzmiało: "Emocjonalny, moralny związek ludzi z przyrodą" 15 kwietnia 2000 r. o godzinie 11 zaczęto sadzić pierwsze drzewka według planu i projektu pana Andrzeja Sędeckiego. Patronat nad pracą członków Młodzieżowej Rady Gminy objął zastępca burmistrz Urzędu Gminy i Miasta pan Henryk Musiał. Anonimowy ktoś przygotował młodym torf, wodę w beczkowozie, narzędzia, słupki, płotki; Pan Jan Piotrowski czuwał nad wykonaniem prac.

Każdy ze wzruszeniem spoglądał na świeżo zasadzoną własną roślinkę (obok korzeni każdej znajduje się ukryty w pojemniku certyfikat). Szlachetny to pomysł i sądzę, iż łobzianie przygotują niejedną jeszcze akcję, w czasie której zrealizują swoje marzenia i dążenia przyczyniające się do podnoszenia rangi naszego Łobza.
Krystyna Sola

Chrońmy las


Las jest dobrem ogólnonarodowym, daje dochody nie tylko państwu, tworząc jego budżet i majątek, ale służy także naszemu gminnemu środowisku. Daje ludziom pracę, jest miejscem wypoczynku, wytchnienia i przyjemnego zbieractwa, łagodzi klimat, poprawia strukturę gleby. Podatek leśny regularnie wpływa do kasy Urzędu Miasta wspomagając skromny budżet naszej gminy. Nadleśnictwo jest największym i solidnym pracodawcą na naszym terenie, a jego zadania ciągle rosną. W roku bieżącym zasadziliśmy już 500 hektarów nowego lasu zagospodarowując nieurodzajne ugory popegeerowskie. Las zajmuje już 1/3 powierzchni naszej gminy i staje się podstawową dziedziną miejscowej gospodarki. Praca w lesie pozwala łagodzić nasze miejscowe bezrobocie. Jednak ten wielki majątek jest ciągle zagrożony. Już w tym roku strażacy i leśnicy wielokrotnie musieli gasić zagrażające mu w naszej gminie pożary powodowane bezmyślnością ludzką i chuligańskim wybrykami. Szkody z tego powodu są ogromne, a płaci za nie nie tylko Nadleśnictwo, ale pośrednio całe społeczeństwo.

Dlatego apelujemy kolejny raz do wszystkich obywateli, do rodziców, do młodzieży i dzieci - zachowajcie w lesie ostrożność z ogniem, nie palcie w lesie ani w jego pobliżu ognisk, nie wypalajcie łąk i nieużytków, bo jest to zabójcze dla roślin i zwierząt, nie rzucajcie niedopałków. Sygnalizujcie nam, policji i strażakom zagrożenia, piętnujcie łobuzów. Pomagajcie chronić las. Jedna iskra może spowodować milionowe straty. Las pali się i ginie bardzo szybko, a musi rosnąć sto lat i więcej.

Nie bronimy Wam wstępu do lasu i korzystania z jego dobrodziejstw; jednak może się zdarzyć tak, jeśli wandalizm będzie się nasilał, że będziemy musieli go zamknąć dla społeczeństwa, jak to się już zdarzało. Wierzymy jednak, że wygra rozsądek, a jednostkowe wybryki nie zagrożą naszemu wspólnemu dobru.
Mgr inż. Wiesław Rymszewicz - nadleśniczy

Klub 'Cavallo' Bonin zaprasza


Klub "Cavallo" Bonin zaprasza miłośników sportu jeździeckiego na okręgowe zawody w skokach przez przeszkody, które rozpoczną się w Boninie w dniu 4 czerwca br. (niedziela) o godzinie 1100
W programie zawodów:
· konkurs klasy "W" (dokładności)
· konkurs klasy "L" (na styl)
· konkurs klasy "P" (zwykły)
· konkurs klasy "N" (szwajcarski)
Marek Markiewicz - prezes Klubu

Od redakcji: Nie wszyscy nasi mieszkańcy pewnie wiedzą, że w naszej gminie z powodzeniem działają małe prywatne stadniny koni, które prowadzą (w Boninie) panowie Marek Markiewicz, Stefan Mazur, Grzegorz Majewski. Słowem - warto zajrzeć do Bonina, bo w tej miejscowości dzieje się sporo dobrego.

Konferencja prasowa posła


Poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej Stanisław Kopeć reprezentujący w Sejmie RP nasz okręg wyborczy systematycznie spotyka się na konferencjach prasowych z przedstawicielami prasy wojewódzkiej i regionalnej. Ostatnia taka konferencja miała miejsce w dniu 7 kwietnia br. w Stargardzie Szczecińskim. Poseł Kopeć, członek sejmowej komisji oświaty, zapoznał zebranych z materiałami dotyczącymi dokonującej się właśnie reformy oświaty i z sytuacją, w jakiej w wyniku zmian znalazło się szkolnictwo. Podstawowym mankamentem, który towarzyszy zmianom jest fakt, że obowiązuje już zmieniona Karta Nauczyciela, ale nie ma do niej jeszcze przepisów wykonawczych - mówił poseł. Szczególnie dokuczliwy jest brak środków finansowych, jakich nie zapewniono na czas szkołom. W związku z tym opóźniają się wypłaty dla nauczycieli, bo rząd nie ma na nie pieniędzy. Bardzo mało jest też pieniędzy na inwestycje szkolne.

Podzielił się też poseł swoimi spostrzeżeniami z bardzo licznych spotkań z wyborcami i ze swoich dyżurów poselskich w okręgu. Powtarzają się w nich szczególnie takie bolączki jak: narastająca bieda i brak środków na pomoc społeczną, nasilające się bezrobocie, spory kompetencyjne miedzy powiatami a gminami o to, kto będzie odpowiadał za podstawową opiekę zdrowotną, powszechny brak pieniędzy na oświatę, brak perspektyw w rolnictwie oraz niepokój co do przyszłości ludzi w małych środowiskach i oczywiście - domaganie się zmian w sposobie rządzenia krajem.
RED

Kurator znaczy opiekun


Pani kurator - zwracam się do p. Anny Sarnowskiej, starszej kurator Sądu Rejonowego w naszym mieście - właściwie to działa Pani jakby w cieniu innych władz i instytucji stojących "na straży praworządności", a przecież zadania Pani zespołu nie są wcale takie małe i mniej "poważne" i społecznie potrzebne niż tamtych.
- Rzeczywiście - mówi Pani kurator - ale trudno samemu oceniać swoją pracę. Dlatego odpowiem pośrednio. Nasze podstawowe zadanie sądowych kuratorów zawodowych dla dorosłych, to znaczy moje i mojej współpracownicy Małgorzaty Puzyrewskiej oraz zespołu 37 kuratorów społecznych - to opieka i nadzór nad tymi dorosłymi mieszkańcami z gmin Łobza, Reska, Węgorzyna i Radowa Małego, którzy odbyli karę pozbawienia wolności, wyszli na wolność warunkowo lub mają karę orzeczoną w zawieszeniu. Takich osób mamy w tej chwili około 500 (liczba się zmienia). Każdy kurator musi przynajmniej raz w miesiącu odwiedzić swojego podopiecznego (ma ich przeciętnie 10 - 12 ), porozmawiać z nim, z jego rodziną, zrobić wywiad środowiskowy, w ogóle przyjrzeć się warunkom, w jakich żyje podopieczny, jak wywiązuje się on z obowiązków nałożonych na niego przez sąd, sprawdzić, czy nie trzeba mu w czymś pomóc czy doradzić. Czasami, chociaż zdarza się to rzadko, żeby skontaktować się z podopiecznym, trzeba skorzystać z pomocy policjanta. Jak z tego widać - wymiar sprawiedliwości nie przestaje działać z chwilą rozstania się człowieka z miejscem odosobnienia. Można powiedzieć, że poczuwa się on do obowiązku opiekowania się nim, co sprzyja na ogół jego resocjalizacji i powstrzymuje od ponownego wejścia w konflikt z prawem.
Czy jest jakaś "specjalizacja" wśród kuratorów, czy mają oni określonych podopiecznych ze względu na charakter przewinień, za jakie ci odpowiadali?
- Nie. Każdy kurator ma różnych podopiecznych. Na przykład takich, którzy mieli wyroki za znęcanie się nad rodziną, nadużywających alkoholu (tych trzeba odwiedzać częściej niż, powiedzmy, zwyczajowy raz na miesiąc), którzy mieli wyroki za spowodowanie wypadku, kradzieże, rozboje, włamania czy wychodzących z więzienia recydywistów. Niestety coraz więcej mamy wychodzących z więzienia młodych ludzi z coraz wyższymi wyrokami.

Do tej pory, o ile mi wiadomo, kuratorzy społeczni pracowali naprawdę społecznie, to znaczy praktycznie za zwrot kosztów podróży, co nie zawsze dopingowało ich do systematyczności. Jak to wygląda obecnie?
- Na szczęście zaszły zmiany na lepsze. Rola kuratorów i ich często niewdzięczna praca została ostatnio docenione i w zależności od ilości podopiecznych oraz intensywności pracy niektórzy z nich mogą zarobić dodatkowo nawet parę złotych miesięcznie. Stawiamy im jednak wysokie wymagania - muszą to być ludzie dysponujący szczególnymi predyspozycjami. Jakimi?
Cierpliwością, taktem, odwagą, umiejętnościami pedagogicznymi i opiekuńczymi. Kurator to przecież z łaciny - prawny opiekun. Nie wszyscy chętni nadają się do pełnienia tej roli.
Przejdźmy do szczegółów - na czym polega dozór kuratorski?
- Oczywiście to nie tylko rutynowe odwiedzanie podopiecznych i wywiady. Na ogół ludzie szukają w kuratorze wsparcia, bo wyjście z więzienia, zwolnienie warunkowe czy wyrok w zawieszeniu to najczęściej dezorganizacja całego dotychczasowego życia, bardzo często brak możliwości znalezienia pracy, piętno kryminalisty, bezradność w świecie, w którym trwa twarda walka o byt. Dzisiaj zdobycie pracy to przecież konieczność posiadania odpowiednich referencji. Każdy z naszych podopiecznych sam sobie takie warunki stworzył, można powiedzieć, że sobie na nie pośrednio zasłużył, trudno się w związku z tym za bardzo roztkliwiać, jednak niejednokrotnie ludzie spoza tego kręgu w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, ile tu można spotkać nieporadności, tragedii, nieszczęścia i to pogłębiającego się. Trzeba zatem odwiedzać różne instytucje, żeby coś dla nich załatwić, pomagać pisać podania, dodawać otuchy, wysłuchać żalów, kołatać o pomoc u burmistrzów, w urzędach pracy, w ogóle w różnych urzędach i biurach, ADM-ach, zakładach pracy, starać się o zasiłki, prace interwencyjne, odzież, a nawet, co mi się też zdarzyło - o firanki. Nie zawsze się ta pomoc w pełni udaje, bo przecież inni też są biedni. Ze szczególnie porażającymi objawami nędzy wśród naszych podopiecznych spotykamy się na wsi popegeerowskiej w takim np. Wiewiecku, Chwarstnie, Ginawie, Starogardzie Łobeskim, Lubieniu czy Grabowie. Czy można sobie wyobrazić, z czego żyje składająca się z pięciu osób rodzina (trójka dzieci w szkole podstawowej, ojciec właśnie wyszedł z więzienia), która na miesięczne utrzymanie ma 360 zł renty. Jeżeli starcza im na chleb, to go kupują - matka gotuje jakiś sos z wody i mąki i tym się żywią. Jakoś się żyje - mówią. Znajomy Anglik, który przypadkiem, chcąc poznać nasze okolice, zobaczył te obrazki, był przerażony tym, że w środku Europy może się zdarzyć i trwać coś takiego. Najgorsze problemy są z podopiecznymi dotkniętymi alkoholizmem; pół biedy z tym, że sami się niszczą, to jeszcze systematycznie niszczą i demoralizują swoje rodziny. Mamy np. w jednej ze wspomnianych wsi alkoholika znęcającego się nad rodziną, którego przed powtórnym aresztowaniem wybrania żona i sama skazuje się na mękę argumentem "bo kto będzie krowy doił". Dwaj dorośli synowie też są alkoholikami, toczą bójki z ojcem, a ostatnio zostali aresztowani pod zarzutem popełnienia morderstwa dokonanego na bezradnym sąsiedzie-emerycie, od którego wyłudzali pieniądze na alkohol, a który odważył się prosić o pomoc policję.
Kim są kuratorzy społeczni?
- Kilku to emeryci, jak np. Maria Misiewicz, Maria Wieczorek czy Stanisław Misiewicz, pełniący ofiarnie tę funkcję od wielu lat w poczuciu spełniania ważnej roli społecznej w czasach, kiedy nie było wielu chętnych do tej mało wdzięcznej działalności, bo jedyną gratyfikacją dla nich była skromna dieta i zwrot kosztów dojazdu. Szczególnie wyróżnia się tu Jan Kobzdej, były pracownik pegeerów, który wszędzie dojedzie, nie lęka się najtrudniejszych środowisk, wiele pomoże i załatwi - a to buty, odzież, telewizor, pomoce szkolne dla dzieci, pracę, cebulę, ziemniaki na zimę itp. Kto się jeszcze wyróżnia? Właściwie wszyscy kuratorzy pracują chętnie i z zaangażowaniem, mamy dobry zespół. Wyróżniają się policjanci mundurowi i niemundurowi, że wspomnę choćby R. Dziubę, A. Skrilca, Piotra Bednarza i Leszka Zawadę, panie Danutę Galczak z Biura Pracy, Katarzynę Liebner z Opieki Społecznej, Alicję Draczyńską z Urzędu Gminy, Halinę Bobko, Agatę Makaś, Janinę Szulc, Helenę Śmigiel, Lucynę Mądraszek, Elżbietę Pudełko, Katarzynę Wesołą, Dorotę Hajder i Irenę Kmieć z Sądu czy psycholog Dorotę Jagiełkę, która ma najtrudniejsze dozory.

Jaka jest skuteczność oddziaływania kuratorów?
- Każdemu z kuratorów, i to nie raz, zdarzyło się, że pod jego wpływem ktoś przestał kraść, pić, bić i niszczyć rodzinę. Mnie samej zdarzył się podnoszący na duchu taki oto przypadek: W sąsiednim miasteczku dostaliśmy podopieczną, nałogową alkoholiczkę w ciąży i z dwojgiem dzieci w wieku szkolnym, mieszkającą w tragicznych warunkach. Dzieci umieściliśmy w Domu Dziecka. Po urodzeniu trzeciego dziecka kobieta nie chciała się poddać z nim badaniom okresowym. Nie otwierała nam drzwi i musieliśmy do niej wchodzić przez okno. Postawiliśmy jej warunek, że jeśli nie podda się leczeniu odwykowemu, to znajdzie się w zakładzie karnym. Dała się w końcu namówić. Zawieźliśmy ją do szpitala w Zdrojach, a trzecie dziecko też znalazło się w Domu Dziecka. Kuracja odwykowa zakończyła się pomyślnie. Kobieta wróciła do domu, oddano jej dzieci, które mają normalny dom, chodzą do szkoły (jedno do liceum). Przyjemnie jest teraz wejść do jej zupełnie "nowego" domu. Został on wymalowany, jest w nim czysto, ciepło - z pomocą, widząc jej skuteczność, przyszła kobiecie rodzina, pojawiły się nawet dwa koty i dwa psy. Przyjemnie jest teraz zajrzeć tam i być poczęstowany kawą i ciastem własnego wypieku i czuć się jak oczekiwany gość. Takie zdarzenia potwierdzają sens pracy kuratora. Oczywiście zdarzają się też i niepowodzenia - żyjemy przecież w określonych warunkach ekonomicznych, które na razie sprzyjają powstawaniu nędzy i utrzymywaniu się patologii społecznej. Warto tu dodać, że dobrze działa Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Węgorzynie, zaczynają do niej zaglądać z własnej inicjatywy ludzie uzależnieni, chcą się leczyć. Co mogą kuratorzy, jakie mają urzędowe uprawnienia oprócz działań, nazwijmy je - wychowawczych i opiekuńczych?
- Każdy kurator społeczny może wnioskować do sądu o zwolnienie podopiecznego z dozoru albo też o zarządzenie wykonania zawieszonej kary pozbawienia wolności, może też wnioskować o zarządzeniu obowiązku np. podjęcia leczenia odwykowego, chodzenie do poradni odwykowej czy na spotkania w klubie Fral.
Dziękuję za rozmowę - W. Bajerowicz

Oświadczenie


Radni klubu "Bratek" oświadczają, że ocena ich pracy w Radzie Miejskiej dokonana przez przewodniczącego Rady p. Mariana Płóciennika zawarta na łamach "Gminy Pomorskiej" 16 marca br. jest nieprawdziwa i nieuprawniona. Statut Gminy Łobez w żadnym paragrafie nie upoważnia przewodniczącego rady do wydawania jakichkolwiek ocen radnym. Pracę radnych weryfikują wyborcy i całe społeczeństwo.

Klub radnych "Bratek" powstał w październiku 1999 r. w wyniku swoistego protestu wobec działania przewodniczącego Rady i Zarządu Gminy, którzy po uchwaleniu zmian w statucie gminy dokonali ostatecznego przejęcia w swoje, tzn. "klubu niezależnych", posiadanie funkcji wszystkich przewodniczących stałych komisji Rady.

Radni klubu "Bratek" maja obecnie tylko jednego wiceprzewodniczącego komisji Rady. W związku z takim podziałem odpowiedzialności w Radzie siedmioosobowy klub radnych "Bratek" ma poważne kłopoty w byciu konstruktywną opozycja. Każda inicjatywa naszego klubu jest w przedbiegach odrzucana, bo nie pochodzi od panującej opcji. Pomimo takich warunków pracy, nie uprawiając wielkiej polityki, a próbując rozwiązać bolesne problemy naszego miasta i gminy, zgłaszamy wnioski i zapytania oraz propozycje zmian treści proponowanych przez Zarząd uchwał. Nieprawdą jest to, co mówi przewodniczący Rady, że jesteśmy opozycją niekonstruktywną, ponieważ 90% zgłoszonych wniosków problemowych przyjętych do realizacji pochodzi od radnych z naszego klubu, a 80% wszystkich zmian do proponowanych uchwał na posiedzeniach stałych komisji Rady wnioskowana jest przez naszych radnych. Aktywność naszych radnych jest zawsze merytorycznie przygotowana i zasadna, co potwierdzają wyniki głosowań. Zainteresowani mogą to sprawdzić w protokołach z obrad komisji Rady.

Działając z wielkim uporem doprowadziliśmy do tego, że osoba odpowiedzialna za stan naszego dworca PKP stanęła przed kolegium do spraw wykroczeń. Działania te doprowadziły już i doprowadzą w najbliższej przyszłości do poprawy wyglądu tego obiektu. Okazało się, że można jednak coś wspólnie zrobić.

Stwierdzenie końcowe w wystawionej nam przez przewodniczącego M. Płóciennika ocenie brzmi: "Jako przewodniczący Rady odpowiadam za tworzenie właściwych warunków pracy dla wszystkich radnych, także dla "Bratka". I to czynię"

Uważamy, że jest to określenie obraźliwe i nieuprawnione, ponieważ paragraf 67 punkt 8 statutu gminy stanowi, co następuje: "Warunki organizacyjne w zakresie niezbędnym do funkcjonowania klubu zapewnia burmistrz po zatwierdzeniu środków na ten cel uchwałą rady". W związku z powyższym zwracamy się do przewodniczącego Rady, aby wykorzystał statut gminy i nie podejmował działań, które rozwojowi naszej gminy nie służą.
Radni klubu "Bratek"

Powyższy tekst został udostępniony także "Gminie Pomorskiej" i "Wiadomościom Łobeskim" z prośbą o opublikowanie. Był on także przedstawiony na sesji Rady w dniu 31 marca br. ("Bratek")

Prima aprilis i poważna wystawa p. Elżbiety Kamińskiej


Niestrudzony Czesław Szawiel przy intelektualnym i fizycznym wsparciu - Sabiny Bil, Lidii Lalak, Henryki Lach, Krzysztofa Andrusza i Leona Zdanowicza zaprosił w dniu 1 kwietnia br. swoich przyjacól i licznych sympatyków do Klubu Nauczyciela na "Prima aprilisowe wagary". Nakazał, by chętni zabrali ze sobą obowiązkowo chęć do zabawy, dobry humor, maksymalną ilość bilonu, by pozostawili na ten czas w domu wszystkie kłopoty, obowiązki i stresy.

Impreza spełniła te oczekiwana. W trakcie dowcipnej zabawy odbyły się liczne konkursy, zbiorowe i indywidualne popisy wokalne, był pokaz strojów wagarowicza, w ogóle było swojsko i wesoło.

Ozdobą imprezy była wystawa kilkudziesięciu powiększonych satyrycznych rysunków Elżbiety Kamińskiej "na co dzień" zamieszczanych w "Łobeziaku". Pani Elżbieta stworzyła ich dla naszego pisma kilkaset, wypowiadając się za ich pomocą z często ciętym, ale nie złośliwym humorem na temat naszej gminnej i krajowej codzienności. Jej oryginalna twórczość od lat stanowi ozdobę naszego pisma, dlatego cieszymy się, że dzięki inicjatywie i pomocy Czesława Szawiela mogło je obejrzeć i ocenić w retrospektywnym wymiarze szersze i mające poczucie humoru wytrawne towarzystwo. Okazało się, nie po raz pierwszy zresztą, że nie straciły one nic ze swojej aktualności. Dziękujemy organizatorom za organizację tego przedsięwzięcia i za niespodziankę w postaci broszurowego wydania katalogu rysunków p. Elżbiety. RED.

Pszczelarstwo w odwrocie


Łobescy pszczelarze - przedstawiciele jednego z najstarszych i powszechnie szanowanych zawodów spotkali się 1 kwietnia bieżącego roku na swoim zebraniu sprawozdawczo-wyborczym podsumowującym czteroletnią kadencję działania obecnego zarządu koła. Dzisiaj pszczelarstwo to właściwie już nie zawód, a szlachetna i bezinteresowna działalność amatorska. Polskie pszczelarstwo bowiem od kilkunastu już lat jest w odwrocie i dzieje się tak niezależnie od najlepszych chęci samych pszczelarzy. Przyczyn tego smutnego i niekorzystnego dla rolnictwa, sadownictwa i ogrodnictwa zjawiska jest kilka. W ogóle spadło w społeczeństwie spożycie miodu mimo jego niepodważalnych wartości odżywczych, smakowych i leczniczych. Katastrofalne skutki miało dla polskiego pszczelarstwa otwarcie granicy dla importu wyjątkowo tanich miodów z krajów o łagodnym klimacie (np. Chiny, Argentyna, Bułgaria), gdzie pszczoły pracują praktycznie przez cały rok i od jednej rodziny (ula) można uzyskać kilkakrotnie więcej miodu niż w Polsce. Próby ubiegania się o blokadę tego importu zostały zastopowane przez Unię Europejską. Pszczelarze są za słabą organizacją, by samotnie ubiegać się o preferencje dla siebie. Nie da się też ukryć faktu, że pszczelarstwo, tak jak i cała gospodarka rolna w naszym kraju, nie cieszyło się w ostatnich latach poparciem państwa i zostało pozostawione samo sobie, niejako na łasce losu. Równocześnie zmalała powierzchnia upraw roślin miododajnych, głównie rzepaku, który był uprawiany w byłych pegeerach. W tych warunkach ta słodka działalność stała się w Polsce zupełnie nieopłacalna i młodzi ludzie się do niej nie garną. Utrzymanie jednej rodziny pszczelej kosztuje, bagatela 130 zł. Z pszczelarstwa w naszym kraju mało kto może się utrzymać, bo żeby to zrobić, trzeba by utrzymać pasiekę składającą się z kilkuset rodzin. Mając np. 100 rodzin przy przeciętnym pożytku na naszym terenie wynoszącym 20 kg nie ma mowy, żeby z tego się utrzymać. A nawet kogoś takiego w naszej gminie nie ma! Zawód ten wymaga poza tym wielkiej cierpliwości, systematyczności, nie daje szybkich zysków, pożytki są zawodne, zależą u nas od kaprysów klimatu. Środki do produkcji pszczelarskiej, szczególnie lekarstwa są bardzo drogie. Pszczoły to owady społeczne, łatwo ulegają chorobom. Z tych powodów pszczołami w Polsce, a w naszej gminie szczególnie, zajmują się w tej chwili na ogół ludzie starsi, w podeszłym wieku, właściwie już amatorzy dysponujący kilku czy kilkunastoma rodzinami, którzy kiedyś, dawniej, w lepszych dla pszczelarstwa czasach zarazili się tą szlachetną pasją lub odziedziczyli ją po rodzicach (czy może raczej zakochali się w swoich pracowitych owadach) i dzisiaj nie mogą się z nimi rozstać, a jak sami mówią - porzucić ich.

A jest to szkoda wielka i niepowetowana. Brak własnych pszczół to wcale nie brak na rynku rodzimego miodu, to wymierne straty w gospodarce. Od dawna wiadomo, że gospodarka rolna, sadownictwo i ogrodnictwo zawdzięczają swoje urodzaje zapylającej działalności pszczół, zaś pożytki własne, jakie ma pszczelarz to zaledwie kilka procent ogólnych korzyści z nich. Np. oblicza się, że w roku ubiegłym nasza gospodarka zyskała dzięki pszczołom około 1 miliarda zł, zaś pszczelarze mieli 50 mil. zł dochodu.

Mówił o tym w swoim sprawozdaniu prezes łobeskiego koła PZP Franciszek Galas z czteroletniej działalności zarządu i nawiązał do sytuacji pszczelarstwa w naszej gminie. Z roku na rok spada u nas zarówno liczba członków koła jak i ilość rodzin pszczelich. I tak np. w roku 1999 opłaciło składki członkowskie już tylko 30 osób (mniej o 2 niż w roku 1998), składek ulowych (od rodziny) było 596 (o 88 mniej niż w roku 1998). Dla porównania w roku 1989 było w gminie rejestrowanych jeszcze 72 pszczelarzy i 1520 rodzin. Spadek zatem na przestrzeni dziesięciu ostatnich lat jest katastrofalny. Nie ratuje sytuacji to, że poza związkiem działa w gminie kilkunastu amatorów mających po kilka rodzin. Tymczasem dla utrzymania równowagi ekologicznej w gminie potrzeba działalności minimum 1600 rodzin. Łobescy pszczelarze są coraz starsi, 70% z nich to ludzie na emeryturze. Nie ratuje naszych pszczelarzy to, że ubiegły rok był zaskakująco korzystny w pożytek. Była łagodna wiosna bez większych przymrozków, obficie kwitły rzepaki ozime i wiosenne i inne rośliny miododajne jak lipa czy głogi. Wyniki zaskoczyły pszczelarzy, uzyskiwano od rodziny nawet po 50 kg miodu i więcej, niektórym brakowało naczyń na odwirowany miód. Co z tego, kiedy ceny w skupie były nieatrakcyjne. Skup oferował 5 - 8 zł za kilogram miodu w zależności od gatunku, w dodatku płacąc za niego dopiero po 7 miesiącach od dostawy. Obecnie skup miódu nie przyjmuje, bo ma w magazynach jeszcze zapasy z lat poprzednich. Czary goryczy dopełnia fakt, że tacy dawni odbiorcy krajowego miodu jak fabryki pierników czy cukierków kupują obecnie miód zagraniczny po 2.50 - 3 zł za kilogram. Także odbiorcy detaliczni ograniczają spożycie miodu, prawdopodobnie po prostu z biedy.

Co robić w tych warunkach, jak się ratować? Jednym ze sposobów może być - mówiła o tym w dyskusji p. Sakowa z Brzeźniaka - szeroka promocja naszego łobeskiego miodu na miejscu. Trzeba przekonywać rodziców o zdrowotnych właściwościach tego cudownego produktu dla dzieci, zajrzeć do miejscowych stołówek szkolnych, propagować miód na różnego rodzaju gminnych kiermaszach itd. Obecny na spotkaniu dyrektor ŁDK D. Ledzion zapowiedział, że pierwsza taka promocja odbędzie się we wrześniu br., bo zostanie wtedy w Łobzie zorganizowane Święto Miodu, a burmistrz H. Musiał zaproponował, by przy tej okazji pszczelarze pokazali publiczności nie tylko swoje produkty, ale zapoznali ją ze stosowanymi przez siebie technologiami, sprzętem, sposobami pozyskiwania miodu.

Mimo tych wszystkich przeszkód i spadających ciągle na pszczelarzy nowych kłopotów nie narzekano na sprawy organizacyjne. Zaopatrzenie w cukier na zimę było dobrze zorganizowane. Chwalono dobrą współpracę z lekarzami weterynarii oraz z leśnikami, którzy starają się przy okazji zalesień urozmaicać drzewostan roślinami miododajnymi. Przyjęto bez zastrzeżeń sprawozdanie prezesa, tym bardziej, że komisja rewizyjna nie wniosła zastrzeżeń do gospodarki koła. Wieloletni prezes koła Franciszek Galas, zarząd koła i komisja rewizyjna dostali jednogłośnie absolutorium. Szczególnie podkreślano w dyskusji ofiarną i systematyczną pracę prezesa Galasa; nic też dziwnego, że propozycja, by piastował on tę funkcję przez następną kadencję przeszła jednogłośnie. Skromny jak zwykle prezes Galas wyraził wątpliwość czy uda mu się przeżyć kolejną kadencję, na co koledzy odpowiedzieli mu, że nie ma rady i musi on to zrobić, co przyjęto oklaskami. Również nowy zarząd pozostał w starym składzie. Sekretarzem został Waldemar Śliwka, skarbnikiem Henryk Kraska. Komisja rewizyjna też się nie zmieniła - stanowią ją: Marian Misiewicz (przewodniczący), Edward Kowaliński i Bolesław Maruszewski - członkowie.

To zawsze duża przyjemność uczestniczyć w obradach naszych pszczelarzy, bo mimo niesprzyjających im obecnie okoliczności, są to ludzie życzliwi wobec siebie i środowiska. Czy nastaną dla nich lepsze czasy, tak, jak to się dzieje w innych krajach europejskich, gdzie wysoko ceni się ich dobroczynny wpływ na przyrodę i gospodarkę rolną i otacza się ich specjalną opieką?
W. Bajerowicz

Punkt Konsultacyjny


Powiadamiamy, że od 04 kwietnia bieżącego roku uruchomiony został Punkt Konsultacyjny dla ofiar przemocy, osób uzależnionych od alkoholu i współuzależnionych. Punkt mieści się w Łobeskim Domu Kultury przy ul. Niepodległości 52 w pokoju 14 na II piętrze, a czynny jest we wtorki od godziny 1730 - 1930 i w czwartki od godziny 1730 - 1930.
Gminna Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych

Łobeziak w Internecie


Zamieszczamy kolejne korespondencje, jakie otrzymaliśmy z Internetu. Dziękujemy! Prosimy o kolejne, bo mamy sygnały, że naszych Czytelników bardzo one interesują.

1. Od: Arek Piotrowski
Temat: Akwaaba !
Data: 6 kwietnia 2000 20:44
W Ghanie, państwie uważanym za przodujące w Afryce pod względem demokracji, ekonomii i bezpieczeństwa istnieje do dziś niewolnictwo! Do tradycyjnego Zakonu Trokosi (Bóg Dziewic) w Regionie Volty oddawane są w niewole młode dziewczyny, by odkupić grzech członka klanu. Kobiety te pracują niewolniczo na farmie, są wykorzystywane seksualnie, rodzą dzieci, pozostają tam dożywotnio bez żadnych praw i kontaktów ze światem. Ich dzieci czeka ten sam los - niewolnictwo. Tutejszy minister w przemówieniu TV stwierdza : "Rząd nie popiera praktyk Zakonu Trokosi" .To wszystko? Tak. Władze boja się ,bo tam rządzi dżu-dżu. Czarna magia w czystej postaci . Religia fetystyczna. Praktyki stosowane od wieków, pielęgnowane i przekazywane w szkole ... oczywiście "szkole czarownic". Istnieje w Ghanie "taka uczelnia" i żeby było zupełnie jak w bajce, to rzeczywiście mieści się ona na szczycie góry.
W Ghanie sądów prawie nie ma. Działalność policji ogranicza się do pobrania jak najwięcej pieniędzy, równo od poszkodowanych i od oskarżanych , ewentualnie ,aresztowanie naszej znajomej i jej samochodu , bo "Jak to możliwe, by tak mała kobieta prowadziła tak duże auto!" (Pajero) i mąż (konsul jednego z państw Europy Zach.) po godzinie słono płaci za wolność żony... Dla przeciętnego, biednego Ghanczyka jedynym ratunkiem w "podbramkowych" sytuacjach jest zatem szaman.
A dżu-dżu może wszystko: bezbłędnie wskaże złodzieja, wyleczy bezpłodność, pomści wzgardzoną miłość, usunie konkurencje w biznesie, ukarze złośliwego sąsiada lub "niespodziewanie " obdarzy majątkiem po bracie. Metoda realizacji życzenia zamawiającego różna, ale skuteczna, np. natychmiastowe złamanie nogi, śmierć w wypadku samochodowym czy "wizyta" jadowitej żmii ( czarnej mamby) w sypialni delikwenta ... Nic wiec dziwnego, że i najwyższe władze nie chcą się narazić. Najlepszym remedium na to jest wiec "praca od podstaw", by w sposób naturalny dobro zwalczało zło.

Ogromne zasługi w tym względzie maja tu polskie katolickie misjonarki i misjonarze. W tych trudnych, tropikalnych warunkach nie tylko ewangelizują, ale prowadza też szkoły i szpitale. Zawsze pogodni, skromni wykonują tytaniczną pracę! Gdyby nie misje, Afrykę całkowicie opanowałyby wszelkiego autoramentu sekty, o mniej wyrafinowanym sposobie działania niż w Europie. Codziennie ghanskie gazety podają informacje o odkrytych, niekompletnych zwłokach ludzkich - mordy rytualne. Jest też mnóstwo sekt głoszących koniec świata - mordują setki ludzi, podobnie jak ta ostatnio w Ugandzie. Wychowując młode pokolenia nie zapominajmy wiec nadal o najważniejszych wartościach dla człowieka; wolności, miłości sprawiedliwości. O wartościach, które decydują o naszym człowieczeństwie, które przekazywane w Polsce przez rodzinę, kościół i szkołę uchroniły nasz naród kiedyś przed całkowitą zagładą, teraz np. przed pułapkami kultu pieniądza czy okultyzmem, pozwalają na godne życie i spokojny sen bez maczety pod poduszką i fuzji u boku. Dla "Łobeziaka" wiadomość prosto z Ghany przesłała Daria Renata Piotrowska. P.S. ainteresowanym Czarnym Lądem polecam książkę R. Kapuścinskiego "Heban" i Z. Filipowa "Ghana".

2. Jakub K. Wojciechowicz jwojc@phys.uni.torun.pl
15 kwietnia 2000 20:10
Bardzo się cieszę z tego, że w Internecie można znaleźć "Łobeziaka". To bardzo miłe uczucie móc przeczytać, co się dzieje w moim rodzinnym mieście. Życzę nadal sukcesów oraz następnych 100 czy więcej wydań. Pozdrawiam Państwa bardzo serdecznie.
"Imagination is more important then knowledge" - E. Einstein
Jakub Krzysztof Wojciechowicz II-nd year student of astronomy at Nicolai Copernici University in Torun. E-mail: jwojc@phys.uni.torun.pl., jwojc@astri.uni.torun.pl.,coolj@eris.phys.uni.torun.pl.

3. Od: TK
Data: 12 kwietnia 2000 03:07
Za pośrednictwem waszej gazety chciałbym gorąco podziękować paniom ze sklepu Armet na ulicy Bema, że w czasie mojej nieobecności w Łobzie pomogły mojej mamie w trudnych chwilach i nie wykorzystały jej łatwowierności oraz ufności do obcych. Sprzęt, który sprzedały te przemiłe Panie (baterie, wannę oraz bojler) sprawują się bez zarzutu. Jeszcze raz uprzejmie dziękuję. Jadwiga i Paweł F.

Smutna rocznica


Poniżej publikujemy rocznicowe dramatyczne wspomnienia mieszkanki naszego miasta, emerytowanej nauczycielki p. Czesławy Rainczuk z jej tułaczki w Kazachstanie.
13 kwietnia 2000 minęła 60-ta rocznica drugiej masowej wywózki Polaków na Sybir. Pamiętam w nocy silne walenie kolbami karabinów do drzwi, szybkie pakowanie i prowadzenie nas pod karabinami do ciężarówki, a na dworcu wtłaczanie nas ciasno do wagonu towarowego. Okienko okratowane, drzwi zaryglowane i wiozą nas na wschód. Obok na pryczy młoda kobieta z kilkutygodniowym niemowlęciem na ręku. Dziecko płacze, matka nie ma pokarmu, bo wiozą nas o głodzie. Raz na dzień podają do wagonu sam wrzątek, innego dnia kaszę. W pierwszych dniach podróży dziecko umiera. Matka umiera w dwa tygodnie później na ostatniej stacji kolejowej - w Pawłodarze. Potem długa, kilkudniowa podróż po Irtyszu pod prąd rzeki, potem kilkudniowe czekanie w stepie nad Irtyszem, gdzie umiera staruszka i wreszcie przez 7 dni podróż wozami zaprzężonymi w woły przez step do miejsca przeznaczenia - do Bajan Aułu.
Pamiętam, jak od pierwszego dnia zrozumieliśmy, że przywieziono nas tu na katorgę, bowiem nasze matki zatrudniono przy budowie ogromnej murowanej szkoły. Matki musiały nosić zaprawę murarską na piętro po trzęsącym się rusztowaniu. Kazach na dole mieszał zaprawę, ładował mamie 2 wiadra ciężkiej zaprawy. Widziałam, że mama jedno wiadro ledwo może oderwać od ziemi, a tu jeszcze drugie. Serce mi się krajało, gdy ze łzami i lękiem patrzyłam na ten sznur zgarbionych Polek z trudem wlokących się po rusztowaniu do góry i dźwigających po dwa wiadra zaprawy. Bez odpoczynku, bez jedzenia. Do dziś drżę, gdy przypomnę sobie widok matki, wracającej po całodziennej pracy. Stawała w drzwiach zgarbiona, blada, zmęczona, z bezwładnie zwisającymi rękami, z podpuchniętymi oczami i szła na sztywnych nogach, żeby runąć na legowisko i spać kilka godzin. Dopiero po przebudzeniu zjadała polewkę, jaką my, dzieci, ugotowałyśmy ze zdobytej z trudem kaszy. Musieliśmy pomagać Kazachom nosić wodę, rąbać gałęzie, sprzątać, żeby dali nam coś do jedzenia. Po kilku miesiącach pracy na budowie mama była całkiem zniszczona - wychudzona, naderwana ciężką pracą, nogi miała pokryte żylakami i pokrwawione od wyszczerbionych wiader. Po wybudowaniu szkoły mamę i jeszcze jedną Polkę zatrudniono jako sprzątaczkę połomajkę i palaczkę. Codziennie trzeba było sprzątać, raz na tydzień myć podłogi, a w zimie opalać szkołę węglem. Szkoła na jednej kondygnacji miała przez środek długi korytarz, po obu stronach dużo klas, pokój nauczycielski, gabinet dyrektora, pracownie przedmiotowe i ogromną aulę. Mama powiedziała dyrektorowi, że to trochę za dużo na jedną osobę, ale ten odpowiedział, że są jeszcze dzieci i one pomogą. I tak ja, dwunastoletnia i dziesięcioletni braciszek, który podnosił ciężkie ławki i dźwigał wiadra z węglem, zostaliśmy zatrudnieni nieoficjalnie, bez zasiłku dla pracownika dorosłego, a pracowaliśmy jak dorośli. Tak samo było u drugiej sprzątającej na innej kondygnacji Polki, bo ona też miała dwoje dzieci w tym samym wieku. Pamiętam tę straszną głodową zimę. Kiedy przestali nam dawać przydział chleba - mamie 40 dkg, a nam, jako tzw. wyżywieńcom po 250 dkg. Musieliśmy się sami starać o jedzenie. Od Kazachów można było dostać otręby za odzież, ale my jej nie mieliśmy na wymianę, bo jeszcze w Łucku podczas bombardowania przez Niemców, kiedy byliśmy poza domem - obrabowano nas z lepszej odzieży i innych rzeczy. Trzeba było jakoś ratować się przed głodem. W pobliżu, przy magazynach zbożowych ustawiono wialnię. Kiedy jesienią zwożono zboże do tych magazynów, to najpierw przepuszczano je przez wialnię. Trochę ziarna rozsypywało się poza brezent rozłożony na ziemi, więc poszliśmy z bratem je zbierać, ale nas odpędzono. Poszliśmy tam ponownie wieczorem, kiedy był już tam tylko jeden stróż, bo myśleliśmy, że może zbierać to ziarno z piachu, ale i on nas odpędził. Postanowiliśmy zatem przychodzić po ciemku i zbieraliśmy to ziarno razem z piaskiem do woreczka. W domu przebieraliśmy to, podpiekaliśmy ziarno na patelni, tarliśmy je później na dwóch kamieniach i zasypywaliśmy kilka garści takiej kaszy na trzylitrowy garnek gotującej wody, soliliśmy i jedliśmy. I tak do późnej jesieni zbieraliśmy ziarno z piaskiem i robiliśmy sobie polewkę. Ale nastała zima, wialnia zakończyła pracę, rozsypane gdzieniegdzie ziarenka przykrył śnieg i zostaliśmy bez tej polewki zmąconej tartym ziarnem i zgrzytającym w zębach piaskiem. Groziła nam śmierć głodowa. Ja leżałam, bo już tak osłabłam, że nie miałam siły podnieść się z pryczy, brat przykucnął przy ścianie i więcej się już nie podniósł, a mama, opierając się o ścianę, wywlokła się z mieszkania i wtedy zauważyły ją Polki. Dowiedziawszy się, ze umieramy, zorganizowały pomoc - te, które coś miały, dały po garści ziarna i nas uratowały.
Trudna to była zima. Zmarło wtedy z głodu kilka osób, między innymi pięcioletnia Irenka, która do ostatniej chwili wołała o chleb, matka pięciorga dzieci i kilkunastoletni chłopiec. Trzeba było jakoś bronić się przed śmiercią. Raz mama przyniosła zdechłą kurę znalezioną na śmietniku, oczyściła, ugotowała i zjedliśmy ją, a mama całą noc czuwała przy nas. Potem jeszcze coś przyniosła i gotowała. Mama nic nam nie mówiła, a my staraliśmy się nie myśleć, że to mogła być też padlina.

Mieliśmy małą, ręczną maszynę do szycia. Czekała, kiedy ja podrosnę i będę na niej zarabiać na chleb. W te trudne, głodowe dni z silnymi buranami (wichrami), z mrozem dochodzącym do 400 i więcej, kiedy odmroziłam sobie na dworze policzki i czoło, mama wzięła maszynę i poszła ją wymienić na jedzenie. Długo chodziła od domu do domu, bo ludzie sami nie mieli co jeść. W końcu się udało, mama wróciła późnym wieczorem bez maszyny, a w małych woreczkach przyniosła - w jednym 2 kilogramy prosa, w drugim kilogram owsa. I znowu nasza wegetacja została przedłużona, bo ten owies i proso znowu podpiekaliśmy na patelni i rozcieraliśmy kamieniami i gotowaliśmy polewkę. Zasłabłam całkiem, mama, dzięki dyrektorowi, umieściła mnie w sierocińcu na kilka miesięcy dla podtrzymania życia. Po powrocie do domu zapadłam na krwawą dyzynterię i umieszczono mnie na dłuższy czas w szpitalu.

Latem dzieci zabierano do kołchozu na zbieranie kłosów. Mnie z bratem i rosyjskim chłopakiem Wieńką zabrano do kołchozu odległego o 27 kilometrów. Wieźli nas wołami cały dzień do wieczora. Nie dali nam jeść, tylko zamknęli nas w szopie, kazali się przespać na słomie, a rano przyjść do pracy Rano też bez jedzenia rozstawiono nas z dorosłymi Kazachami w tyralierę przez wielkie pole i tak zbieraliśmy te kłosy przez cały dzień. Nie dali nam ani jeść, ani pić. Dopiero wieczorem podjechał beczkowóz z kumysem - przefermentowanym kobylim mlekiem i napojono nas. Chleba nie dostaliśmy. Wieńka zorganizował nam ucieczkę. Z trudem udało nam się dotrzeć do domu. (Druga część wspomnień w następnym numerze).
Czesława Rainczuk

Kronika policyjna


Kronika policyjna
· 11.03.2000. Na drodze Węgorzyno - Wiewiecko obywatel Niemiec kierujący mercedesem nie dostosował szybkości jazdy do warunków miejscowych i uderzył w drzewo. Obrażeń doznały jego żona i córka.
· 10-11.03. Na ogródkach działkowych Dalno I nieznany sprawca włamał się do altanki Franciszka T. i ukradł z niej obraz olejny, sztućce, talerze i inne przedmioty wart. 153 zł.
· 11-12.03. Na ul. Przemysłowej nieznany sprawca usiłował się włamać po wybiciu szyby do poloneza włas. Marka K., ale spłoszyli go pracownicy ochrony. Szkoda wyniosła 60 zł.
· 11-1.04. Na ul. Spokojnej nieznany sprawca wybił szybę w samochodzie renault Trafic włas. Andrzeja B., wszedł do środka, usiłował ukraść radioodtwarzacz, ale zrezygnował z tego (?).
· 11-12.03. Na ul. Pomorskiej nieznany sprawca po wybiciu szyby włamał się do samochodu audi 80 i ukradł radioodtwarzacz Pionier. Szkoda wyniosła 800 zł.
· 13-14.03. Nieznany sprawca na ul. Głowackiego ukręcił kłódki w bramce wejściowej do ogródka, a potem do altanki i ukradł z niej sieci rybackie i naczynia wart. 500 zł. Poszkodowany Andrzej K.
· 13-14.03. Na ul. Podgórnej nieznany sprawca wypchnął okno w ganku domku jednorodzinnego, wszedł na ganek i ukradł z niego odbiornik anteny satelitarnej z pilotem oraz alkohol na szkodę Tatiany M. Szkoda wyniosła 790 zł.
· 16-17.03. W Zajezierzu dokonano włamania do budynku suszarni włas. Wandy K. Zdewastowana została instalacja elektryczna i szafa sterownicza, ukradziono osprzęt i przewód elektryczny. Szkoda wyniosła 6000 zł. Sprawców, nieletnich mieszkańców tej miejscowości ustalono. Trwa postępowanie przygotowawcze.
· 17-18.03. Na parkingu osiedlowym H. Sawickiej nieznany sprawca po wybiciu szyby w golfie ukradł radioodtwarzacz Philips włas. Piotra W. Szkoda wyniosła 200 zł.
· 20-21.03. Na ul. Niepodległości nieznany sprawca ukręcił zamek we fiacie 126 i ukradł z niego głosniki wart. 130 zł na szkodę Damiana K.
· 18-20.03. W Świętoborcu w parku maszynowym Stada Ogierów nieznany sprawca zdemontował i ukradł 2 koła z piastami z ładowacza obornika. Szkoda wyniosła 600 zł.
· 21.03. Na szlaku kolejowym Łobez - Worowo nieznany sprawca ukradł elektromagnes z urządzenia do samoczynnego hamowania pociagów. Szkoda 2000 zł.
· 27-28.03. Na ulicy Kościelnej Piotr W. (zatrzymany) po wybiciu szyby w oknie sklepu Eurodom ukradł artykuły chemiczne wart. 15 zł.
· 27.03 między 300 - 700 ponownie kradzież czujnika z urządzenia samohamującego na trasie kolejowej Łobez - Worowo.
· 30.03. W biały dzień w godz. 12 - 1400 po wybiciu szyby w kiosku na ul. Mickiewicza nieznany sprawca ukradł papierosy wart. 16,50 zł.
· 02.04. O godz. 200 (w nocy) na ul. Browarnej zostali ciężko pobici Andrzej L. i Artur S. przy pomocy niebezpiecznego narzędzia (pałka drewniana). Andrzej L. doznał złamania podstawy czaszki i kości skroniowej, Artur S. złamania kości udowej z przemieszczeniem. Ustalono 2 sprawców, mieszkańców Łobza, których tymczasowo aresztowano na 3 miesiące. Trwa postępowanie wyjaśniające.
· 03.04. Z korytarza w Urzędzie Pracy (ul. Niepodległości) o godz. 8 rano skradziono mieszkance Suliszewic Danucie W. rower składak wart. 280 zł.
· W okresie między 31.03 a 04.04 nieznany sprawca po wybiciu szyby w oknie domku przy ul. Kamiennej wszedł do środka i ukradł 5 tys. DM.
· 07.04. Następna kradzież czujnika z urządzenia samohamującego na trasie kolejowej do Worowa.
· 08.04. godz. 2000. Dwaj nieletni mieszkańcy Łobza Dominik O. I Paweł K. usiłowali się włamać do kiosku Piotra T. na ul. Wojska Polskiego, lecz zostali ujęci przez policjantów.
· 11.04. Godz. 2100. . Jeden z mieszkańców ul. Głowackiego powiadomił policję, że został ugodzony nożem przez swoją żonę. Odwieziono go do szpitala w Drawsku. Trwa dochodzenie wyjaśniające.
Komisarz Wiktor Mazan

Jak z tej i wcześniejszych kronik widać - szczególnie dokuczliwe są u nas włamania do samochodów, z których kradziony jest sprzęt radiowy sprzedawany następnie paserom lub amatorom "taniego towaru". Dopóki złodzieje będą mieli takich nieuczciwych "odbiorców", trudno się będzie uporać z tym problemem. Także szokują drobne włamania, często dokonywane w biały dzień, w wyniku których kradzione są np. papierosy czy sprzęty z altanki wartości kilkunastu złotych. Zniszczenia (wybite szyby, wyłamane drzwi itp.) powodowane przez złodziei często wielokrotnie przekraczają wartość łupu. RED.

Spotkanie z posłem SLD Stanisławem Kopciem


W czwartek 4 maja odbędzie się w Liceum Ogólnokształcącym w Łobzie spotkanie posła na Sejm RP z naszego obwodu wyborczego Stanisławem Kopciem z ramienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Poseł będzie mówił o swojej pracy parlamentarnej, wnioskach zgłaszanych przez siebie na forum Sejmu, o problemach związanych z oświatą i służbą zdrowia oraz będzie odpowiadał na pytania i wnioski wyborców.
Zapraszamy w imieniu posła - Łobeskie Koło SLD

Sprostowanie


W nawiązaniu do artykułu pt. "Bonanzą do Warszawy", a zamieszczonego w marcowym (99) numerze "Łobeziaka" i dotyczącego wizyty w Łobzie wicepremiera L. Komołowskiego stwierdzam, że zawarty w nim akapit: "Z. Mikucki powiedział też, że głosował za tym rządem (obecnym - Red.) i chciałby to zrobić ponownie...." nie wyszedł z moich ust. Moją osobistą tajemnicą i prawem jest to, na kogo głosowałem i będę głosował w przyszłości. Proszę o sprostowanie tego zdania i satysfakcję oraz na przyszłość dokładniejsze cytowanie. Pozostałe swoje wypowiedzi potwierdzam.
Zdzisław Mikucki

Przepraszam p. mecenasa Z. Mikuckiego za przypisanie mu zdania, którego nie wypowiedział i dziękuję za słuszne pouczenie. W. Bajerowicz

Trzeba działać


W nawiązaniu do spotkania dyrektora szczecińskiego oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa Stanisława Zimnickiego z łobeskimi rolnikami w dniu 24 lutego br. muszę stwierdzić, że jego zapewnienia, jakie wtedy padły na temat tego, że łobescy rolnicy indywidualni mogą powiększać swoje gospodarstwa, żeby się przystosować do warunków, jakie panują w Unii Europejskiej w tej branży - rozmijają się z miejscową praktyka i możliwościami. Rzecz w tym, że ziemia i majątek popegeerowski został u nas wcześniej wydzierżawiony lub sprzedany często ludziom przypadkowym, zainteresowanym przede wszystkim jego rabunkową eksploatacją, a rolnikom indywidualnym go nie dawano. AWRSP nie ma na nadzoru właścicielskiego nad tymi dzierżawami, nie rozwiązuje umów, nie odzyskuje dzierżaw, kiedy niektórzy dzierżawcy źle gospodarują czy nawet dewastują majątek, a jeśli już to robi, to latami trwa odzyskiwanie ziemi. Argumenty, że w obecnych układach tylko takie duże majątki mogą zapewnić ludziom pracę i utrzymać istniejącą w nich infrastrukturę też rozmijają się z praktyką, bo zatrudnienie w nich maleje, ziemia leży ugorem, zaś infrastruktura (np. budynki) już właściwie nie istnieje, bo poszła w ruinę. Obecnie AWRSP łatwo daje dzierżawcom zezwolenia na rozbiórkę wielu obiektów. Także obiecywane przez Bank Gospodarki Żywnościowej kredyty na powiększenie gospodarstw nie zadowolą wszystkich rolników. Np., jak mi wiadomo, w szczecińskim oddziale BGŻ-etu jest w tej chwili 400 podań o przyznanie takich kredytów, a może on udzielić dopłat tylko 200 z nich. A przecież jednym z warunków znalezienia się Polski w Unii Europejskiej jest takie powiększenie obecnych gospodarstw rolnych, aby mogły one być oparte na zdrowych podstawach ekonomicznych, by sobie same radziły. Uczestniczyłem niedawno w spotkaniu z rolnikami niemieckimi. Każdy z nich gospodaruje na obszarze większym niż 100 ha, najczęściej na 300 ha. Gdzie jak gdzie, ale na naszym terenie zorganizowanie takich gospodarstw byłoby najłatwiejsze, gdyby nie wspomniane przeze mnie przeszkody. Myślę, że dla gminy i jej samorządu najważniejszą sprawą jest w tej chwili zabieganie o to, by do tego doszło, naciskanie gdzie się da, tworzenie lobby dla tej sprawy. Szczególnie dotyczy to przyszłości gminy łobeskiej, która ma rolniczy charakter i długo go jeszcze będzie miała. Trzeba działać szybko, dopóki jeszcze są chętni do pracy rolnicy. A są.
J. S. - rolnik

Wreszcie wiosna. Z daleka od Łobza.


Żałuję, ze mój felietonik, aczkolwiek pisany z daleka od Łobza, lecz będący zawsze wyrazem moich sentymentów, nie znalazł się w jubileuszowym numerze "Łobeziaka". Przyczyna tego było ogólne osłabienie, być może wiosenne i być może skutkiem podróży, jakie odbyłem na przełomie zimy i wiosny. Takie przełomy coraz gorzej znosi się w moim wieku, choć do emerytury jeszcze nie tak blisko, lecz coraz bliżej. Ale najpierw kilka marcowych wspomnień. Miesiąc ten upłynął pod znakiem podróży do Niemiec. Najpierw wyprawa do Hannoveru na CeBIT`2000 - największą teleinformatyczną imprezę świata (około 7000 wystawców), w tym roku zorganizowaną wcześniej niż w ubiegłych latach z powodu przygotowań do EXPO`2000. Mieszkałem, podobnie jak rok temu, w Wolfsburgu (mieście Volkswagena) odległym od Hannoveru o ok. 80 km. Codziennie rano dojeżdżałem na ....parking, który z roku na rok coraz bardziej oddala się od terenów targowych, skąd autokary dowożą na CeBIT. Tam natomiast panuje niesamowity tłok, wręcz uniemożliwiający spokojne zwiedzanie stoisk (mieszczących się w 30 potężnych halach), czyli takie, które sprzyjałoby gromadzeniu informacji o innowacjach technicznych, programowych i systemowych, Chyba trzeba zauważyć, że jest to już po prostu niemożliwe. Można załatwiać interesy handlowe, lecz nie zbierać w sposób systematyczny informacje. Pytany o "hity" tegorocznego święta teleinformatyki, odpowiadałem, że być może będę je mógł określić po spokojnym obejrzeniu dziesiątek CD-ROMów i kilka kilogramów ważących materiałów. Ale i na to brakuje czasu. Chcąc jednak odpowiedzieć na pytania, wskazywałbym przede wszystkim na innowacje telekomunikacyjne takie, jak np. "Pocket Internet" czyli połączenie telefonu komórkowego z komputerem w celu bezprzewodowego korzystania z zasobów internetowych. Nie ulega wątpliwości, że niejako na naszych oczach spełniają się przepowiednie McLuhana o "globalnej wiosce" (może raczej o "globalnym mieście", bo są nadal wioskami).

Po co zatem bywam od lat na CeBITcie, skoro nie jestem już w stanie "przetworzyć" zebranych tam informacji? Jak już wspomniałem w poprzednim felietonie, jest to dla mnie impreza "kultowa" (nie lubię tego określenia, gdyż co rusz spotykam się z jego nadużywaniem), na której chcę po prostu bywać, a tego nie zastąpi mi Internet.
Podróż z Hannoveru do Warszawy można podzielić na dwa, niestety bardzo różniące się etapy. Pierwszy, przez Niemcy do granicy, nie wiadomo kiedy minął, dzięki wspaniałym autostradom. Od granicy do Warszawy to już podróż uciążliwa, na co wpływa kiepski stan naszych dróg. Granica dzieli jakby dwie różne sieci komunikacyjne, uświadamiając nasze jednak zacofanie w rozwoju infrastruktury.
Tydzień po powrocie minął bardzo szybko: konferencja informatyczna w Krakowie, potem obrona pracy doktorskiej na Politechnice Gdańskiej, skąd na chwilę do Mamy w Ł., powrót do domu i zaraz odlot do Monachium. Przez tydzień brałem udział w konferencji poświęconej analizie systemowej w Centrum George`a Marshalla w Garmisch-Partenkirchen. Uczestniczyły w niej delegacje wszystkich państw NATO, ale także krajów biorących udział w programie "Partnerstwo dla pokoju" (w tym WNP z Rosją i Ukrainą na czele). Analizą systemową, której spotkanie w pięknym olimpijskim mieście u podnóża Alp było poświęcone, zajmowałem się przez całe swoje zawodowe życie i czyniłem to chyba dobrze, w czym utwierdził mnie przebieg konferencji. Do mankamentów zaliczam tylko brak ładnej pogody, co nie tylko uniemożliwiło zwiedzanie tej części Bawarii, ale także przyniosło mi przeziębienie, które długo mnie nie opuszczało. Pomimo niesprzyjających warunków udało mi się zwiedzić bajkowy zamek Neuschwannstein, będący realizacją wizji króla Ludwiga II, znanego także jako wielkiego wielbiciela muzyki Wagnera i jego mecenasa. Zwiedzając zamek pełen "łabędzich" motywów, malowideł przedstawiających sceny z "Lohengrina" i "Tristana i Izoldy"słuszałem muzykę Wagnera (też jestem jej wielbicielem) i "widziałem" sceny z filmu Viscontiego, którego bohaterem był ów szalony król bawarski.
Przed powrotem do kraju udało mi się jeszcze zwiedzić Monachium, w którym byłem już kiedyś dwukrotnie. I, dalibóg, nigdy nie odczuwałem tam "ducha" złowrogiej przeszłości, nawet pijąc piwo w tej "słynnej" piwiarni. Po prostu, jest to dla mnie odległa historia, a teraz bardziej interesuje mnie np. Bayern Monachium i BMW. Niemcy, to przede wszystkim znakomita gospodarka i technika, sprawnie rządzone i dlatego bogate państwo - nasz partner gospodarczy i sojusznik wojskowy. I dlatego bywam tam chętnie i z przyjemnością, widząc np. w Berlinie przyszłą stolicę (?) zjednoczonej Europy, co powinno szczególnie cieszyć, gdy uwzględni się bliskość Szczecina. Potem był już kwiecień i upalne Święta Wielkanocne spędzone w wiosennym Łobzie, jak niegdyś u Mamy.
Piotr Sienkiewicz

Ze starej książki dochodzeń


Oto kolejne zapisy z milicyjnej książki dochodzeń z roku 1945 udostępnionej nam życzliwie przez nadkomisarza L. Olizarczyka. Tym razem w książce tej natknęliśmy się (listopad - grudzień 1945 rok) na kilka zbiorowych listów gończych nadsyłanych z komendy wojewódzkiej milicji w Koszalinie do komend terenowych. W listach tych podaje się po kilka, a nawet kilkanaście nazwisk osób poszukiwanych bez podania przyczyny ich ścigania. Stąd dla dzisiejszego czytelnika nie są to fakty interesujące, trudno też coś na ten temat domniemywać, dlatego tych notatek nie podajemy. W dwóch przypadkach przyczyna jest znana - te cytujemy. Ruch ludności był tu wtedy bardzo duży, bo oprócz przesiedleńców szukających tu swojego miejsca na ziemi, kręciło się tu mnóstwo niebieskich ptaków, ludzi wykolejonych przez wojnę, niekiedy zwykłych bandytów. Ciekawostka - dlaczego korespondencja milicyjna była wtedy nadsyłana z Koszalina? Bo tam znajdowała się wtedy większość pomorskich instytucji wojewódzkich - Szczecin miał jeszcze niepewny polski status!
· 26.11.1945. Skradziono teczkę z aktami w pociągu.
· 26.11. 45. Zabranie motocykla przez chorążego łączności obywatela H.
· 29.11.45. Poszukiwanie za uzbrojoną bandą 14 ludzi (tu nazwiska). Dezerterzy z Wojska Polskiego i armii sowieckiej.
· 29.11.45. Poszukiwania za 8 osobami (podane nazwiska) w tym 3 osoby posądzone o rabunek.
· 21.11.45. Znaleziono w lesie 5 trupów koło majątku Łobez (?). Z dokumentów wynika, że są Niemcami. Sprawców nie wykryto.
· 27.11.45. Pobicie i zadanie rany nożem rolnika Józefa Sz. Sprawcę ujęto.
· 30.11.45. Wypadek na stacji Wórów (Worowo). Przerżnięcie pociągiem Józefy W. Ostatnio zamieszkałej w Gdyni.
· 30.11.45. Śmiertelne porażenie prądem Leona L. (Znowu ten prąd, to częste zdarzenia w tym czasie - red.).
· 05.12,45. Kradzież konia dokonana przez Aleksandra K.
· 05.12.45. Sprawa Stefana M. Stawianie oporu władzy i nie oddawanie kontyngentu dla państwa. (Pierwszy smutny sygnał przymusowego ściągania tzw. dostaw obowiązkowych - red.).
· 06.012.45. Sprawa rabunku na Niemce Harms i jej córce przez Kazimierza M. i Stanisława Cz.
· 11.12.45. Zaginięcie ob. Witolda Z.
· 11.12.45. Zabójstwo Aleksandra W. przez Tomasza Z.
· 13.12.45 Jan Sz. podejrzany o folksdojcza* i nieodpowiednie zachowanie się w gromadzie jako sołtysa.
· 24.12.45. Kradzież krowy na szkodę Macieja B. przez żołnierza sowieckiego. Przesłano do Rosyjskiej Wojennej Komendantury.
· 27.12.45. Zabranie od Janusza U., administratora szpitala w Łobzie (był wtedy w Łobzie szpital - red.) 13 tysięcy złotych przez osobników w mundurach żołnierzy sowieckich. Zdarzenia przytoczone powyżej zaistniały w ówczesnym powiecie łobeskim w przeciągu jednego miesiąca. Warto chyba przypomnieć młodym ludziom (już najczęściej nie wiedzą tego), kim byli folksdojcze. Folksdojczami (Niemcami ludowymi) nazywano obywateli przedwojennej Polski, mających niemieckie pochodzenie lub wywodzących się z mieszanych małżeństw, którzy po wkroczeniu Niemców do Polski w 1939 r. sami dobrowolnie występowali o nadanie im niemieckiego obywatelstwa czyli uznania ich za Niemców. Władze niemieckie dość chętnie to robiły, bo ci folksdojcze na ogół bardzo gorliwie udowadniali swoją nową przynależność i mieli bardzo złą sławę u Polaków. Oczywiście inaczej było z przymusowymi folksdojczami - Polakami z Pomorza i Śląska, którym siłą nadawano obywatelstwo niemieckie po to głównie, żeby ich szybko wcielać do Wehrmachtu jak mięso armatnie. Część folksdojczów nie umiała nawet mówić po niemiecku. Jakim folksdojczem był wspomniany powyżej Jan Sz. trudno dzisiaj zgadnąć. Działo się na tym tle wiele dramatów szczególnie wśród Mazurów i Ślązaków z dawnej rzeszy niemieckiej, których po zakończeniu wojny, niestety, prześladowano jako z kolei Niemców. Są to bardzo gorzkie kart z naszych powojennych dziejów. Takie słodkie nie były te początki powojennej rzeczywistości. Zresztą raz po raz wyzierają te problemy z tych starych kronik. RED.

Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham....?


1. W nawiązaniu do tego, co napisaliście w kwietniowym numerze w artykule "Jak się gospodaruje..." o sposobie wydawania pieniędzy przez Agencję Własności Rolnej i tego, co można by korzystniejszego za nie dla promocji Łobza i miejscowej gospodarki zrobić zamiast pegeerowskiego archiwum - dodam, że jako koniarz dźwignąłbym za nie przede wszystkim zaplecze socjalne w Stadzie Ogierów w Świętoborcu, które w tej chwili jest w opłakanym stanie. Jeśli się tego nie poprawi - szkoda marzyć o napływie gości, szczególnie zagranicznych. Spotkałem się z kilkoma Niemcami, którym się w Łobzie podobają konie, teren, ceny, spokój, życzliwi ludzie, ale odstręczają ich warunki zakwaterowania. Nie boimy się - mówią oni - powrotu do natury (o to głównie chodzi), błota, kurzu, skwaru, zmęczenia i potu w ciężkim terenie, wideł, zapachu stajni, i co tu gadać, gnoju, bo to wszystko należy do rytuału, do przyjemności obcowania z końmi, ale po tym wszystkim chcielibyśmy się porządnie umyć, odświeżyć, przebrać, odpoczywać w cywilizowanych warunkach hotelowych, a z tym jest źle. Trudno nie przyznać im racji, gdy się patrzy na przykład na idący zwolna w ruinę budynek hotelowy w Świętoborcu, który stanowi wyjątkowo skuteczną, świetnie widoczną od szosy, antyreklamę tej miejscowości i samego Stada. Nie mówię już o tym, ilu miejscowych bezrobotnych mogłoby znaleźć pracę w doinwestowanym, odświeżonym i atrakcyjnym ośrodku. Przecież kiedyś cały Świętoborzec pracował w Stadzie. A przecież w tej branży nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o ilość ludzi potrzebnych do obsługi zwierząt, tej pracy nie da się zmechanizować, tu nadal trzeba brać w ręce widły, zgrzebło, miotłę i szczotkę. Moim zdaniem nie ma co marzyć o tym, że sama tradycja bez finansowego wsparcia zanęci gości do Świętoborca i ożywi go. Co z tego, że sporo ludzi w Polsce kojarzy Łobez z przeszłości właśnie i przede wszystkim ze Stadem? Bodaj nie musieli go w przyszłości kojarzyć z jego ruinami. A była okazja, żeby pomóc, rzeczywiście promować Łobez nie tylko gadaniem, bo chyba ze swoich środków dyrekcja Stada nie jest w stanie ruszyć sprawy. Na razie jest po ptakach, jak się to mówi.
Mikołaj K.

2. "Pisaliście o korupcji wcześniej niż zaczęła się na ten temat wypowiadać nasza prasa i sejm, wspomnieliście zagraniczne doniesienia na ten temat (Transparency International i urzędnicy Unii) i to się wam chwali. Dzisiaj twierdzi się z wielkim zadęciem, że zaraza ta jest największym hamulcem w rozwoju naszego kraju. Przez środki masowego przekazu, sejm, senat przewala się, jak zwykle u nas poniewczasie, wielka dyskusja, proponuje się powołanie nowych urzędów, instytucji, prezesów itp. Na mój gust dzieje się to według starego schematu - jak nie wiadomo, co zrobić, to najlepiej powołać jakąś komisję. I z głowy. Tymczasem korupcja to wcale nie koniecznie pieniądze płacone z łapy do łapy, ale przede wszystkim cała ta sieć kumoterskich i partyjnych powiązań kształtująca się na szczytach władz, która w tej chwili oplotła nasz kraj, te targi o to, kogo gdzie podsadzić, komu załatwić posadkę z długoletnim kontraktem, protekcję, przetarg, ulgę, radę nadzorczą czy nawet zwykłą pracę, nie mówiąc o tych wszystkich poniżający targach o to, kto ma być i za co prezesem np. osławionej Izby Pamięci. Czy facet biorący udział w tej imprezie, w tym handlu, sam może być sprawiedliwy? Mówi się o tym zaklinając się, że nie chodzi w tym wszystkim o jakieś polityczne interesy, jednak każdy zwykły człowiek pod razu widzi, że paniska chcą tam u góry coś zahandlować, a i w niejednej gminie także dzieje się podobnie, nie szukając daleko, dla zapewnienia swoim ludziom korzyści. Czy ci ludzie tego nie rozumieją? Przecież spadek ich popularności stąd się bierze, a nie ze złośliwości jakichś legendarnych komuchów czy przypadkowego i głupiego społeczeństwa, które nie potrafi być wdzięczne dla swoich łapczywych, chwilowych władców. Przecież w końcu naród to aż taki ciemny nie jest, a przeciwnie jest szczególnie wrażliwy na przekręty dokonywane przez przypadkowych władców. To o to tym międzynarodowym organizacjom chyba chodzi. Kiedy się to skończy, ta wcale nie paranoja, a nabierająca charakteru normalności cyniczna niemoralność? Kiedy się to skończy i zaczniemy żyć normalnie? Prosty przykład - na dniach dowiedzieliśmy się z radia, że były szef PKO, facet, który zawalił sprawy w tej firmie, został szefem totolotka w miejsce innego, dobrego, ale nie ze słusznej opcji."
Radiosłuchacz

3. "Czy zauważyliście, że mamy wiosnę? Jest to ta szczęśliwa pora roku, która powoduje, że dzięki młodej zieleni pokrywającej teraz i maskującej wszystkie niedostatki i szarości jesieni i zimy - świat i nasze otoczenie wyglądają świeżo. Najładniejszym zakątkiem naszego miasta jest w tej chwili park przed cmentarzem, w którym całe podłoże pokryło się, dosłownie, dywanem kwitnących szafirków. Jest to widok jedyny w swoim rodzaju, jakiego nigdzie w Polsce, poza górskimi łąkami pokrytymi kwitnącymi krokusami - nie widziałem. Nikt tego nie sadził, nikt o to nie dba i to jest fenomen. Szkoda, że to tak krótko kwitnie. Na inny pozytywny fakt chciałem przy tej okazji zwrócić uwagę - nasze miasto, przynajmniej śródmieście, zostało przez służby miejskie (PUK) zupełnie przyzwoicie wysprzątane, nawet brudna do niedawna promenada." Przechodzień

4. W marcowym numerze (99) w artykule "Hańba i spłata rachunków" piszecie, że pegeery były nierentowne, że funkcjonowały dzięki dotacjom, a padły, bo im je zabrano. Jako były dyrektor stwierdzam, że nie jest to cała prawda. One były rentowne i nie miały dotacji. Zarabiały na siebie, niektóre całkiem dobrze. Dotowana była w nich, tak jak w całej gospodarce narodowej, działalność socjalna (mieszkania, przedszkola, żłobki itp.). Prowadziły one inwestycje, na które brały, tak jak inne podmioty gospodarcze - kredyty, które spłacały, brały też kredyty na bieżącą działalność produkcyjną. To przecież normalne. Rzecz polega na tym, że nagle, z dnia na dzień w wyniku tzw. reformy Balcerowicza kredyty bankowe podniesiono o 100 i więcej procent, co w ciągu jednego dnia "załatwiło" pegeery. Nie mówię już o tym, jak, za jaką cenę i komu je sprzedawano, bo to jest rzeczywiście hańba narodowa. Skutek - wychodzi teraz na jaw, że rolnictwo bez prawdziwych i wielkich dotacji nie będzie istniało, że trzeba od nowa budować to, co zostało z takim entuzjazmem rozwalone. Że też nie ma za to kary!"
Były dyrektor pegeeru z naszej gminy

Wiadomości wędkarskie


WAŻNE KOMUNIKATY

Pierwszy ważny komunikat skierowany jest do wszystkich posiadaczy sprzętu pływającego. Jak mi doniesiono z Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Powiatowego - wszystkie dotychczasowe karty rejestracyjne sprzętu pływającego tracą ważność z dniem 12.05 br. Jest to spowodowane tym, że w wyniku zmian administracyjnych w naszym powiecie stargardzkim znajduje się kilka różnych systemów numeracji. Aby to uporządkować, nadano nowy, jednolity dla całego powiatu kod rejestracji. Tak więc każdy posiadacz łódki, pontonu czy kajaka, chcąc z niego korzystać, musi wymienić starą kartę rejestracyjną na nową. Należy to zrobić we wspomnianym Wydziale Urzędu Powiatowego w Stargardzie Szczecińskim przy ul. Krzywoustego. Druki wniosków o nadanie nowego numeru można dostać u skarbnika koła "Karaś". Za tę wymianę urząd pobiera opłatę w wysokości 3 zł.

Druga sprawa dotyczy wędkarzy, których ulubionym łowiskiem jest Rega. Jak zapewne pamiętacie, z końcem roku otrzymaliśmy decyzję Komisji Ochrony Środowiska ZO ze Szczecina, która powodowana chęcią wyeliminowania znad Regi osobników łowiących pstrągi na "woblera z gnoju", zakazała połowów spławikowych na całej długości rzeki. Wiem, że większość wędkarzy przyjęła tę wiadomość ze sporym zadowoleniem. Więc jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy kilka dni temu Zarząd Okręgu odwołał dopiero co uchwaloną decyzję Komisji. Nie wiem, czym kierowało się Prezydium ZO z prezesem Królem na czele, ale wiem, że naszej Redze z pewnością na dobre to nie wyjdzie. Tak więc znów zrobiliśmy krok w tył i niestety obowiązujące są dawne uregulowania. Przypomnę tylko, że zezwalają one na połowy metodą spławikową na Redze w obrębie granic miasta pod warunkiem używania przynęt roślinnych. Ostatnia wiadomość przyszła do nas aż z Warszawy. Zarząd Główny PZW wprowadził następujące zmiany w Regulaminie Amatorskiego Połowu Ryb:
1. W par. 8 pkt 3 ustala się okresy ochronne:
sandacza - od 1 stycznia do 31 maja
suma - a) na rzece Odrze od 1 stycznia do 15 maja
b) w pozostałych wodach od 1 listopada do 30 czerwca
szczupaka - od 1 stycznia do 30 kwietnia.
2. Zmienia się brzmienie w par. 2 pkt 6 na: "bez względu na stan, jaki zastał przed rozpoczęciem połowu, wędkarz zobowiązany jest utrzymać w czystości stanowisko wędkarskie w promieniu minimum 10 m"
3. W par. 6 pkt 4 lit g zmienia się zapis na: "przy łowieniu ryb łososiowatych i lipieni w wodach udostępnionych tylko do łowienia na przynęty sztuczne oraz sztuczną muchę, zakazuje się stosowania kuli wodnej, a także innych zastępujących ją przedmiotów (np. spławików)".

MISTZOSTWA KOŁA Kolejna impreza wędkarska organizowana przez Zarząd "Karasia" przeznaczona jest dla spławikowców. Mistrzostwa odbędą się, tak jak w ubiegłym roku, w dwóch turach, na jeziorze Ginawa dniu 21 maja. Z uwagi na dość długi czas trwania zawodów, rozpoczęcie zaplanowano już na godzinę 7. Zapisy na imprezę prowadzi skarbnik koła kol. Ewa Marszałek. Oplatę startową ustalono na 6 zł. Zawody zostaną rozegrane według reguł zawartych w Zasadach Organizacji Sportu Wędkarskiego. Przypomnę tylko, ze każdy zawodnik zobowiązany jest do posiadania wyczepiacza haczyków i kotwic oraz siatki do przetrzymywania złowionych ryb. Od początku tego roku na naszych wodach obowiązuje wymiar ochronny dla płoci i okonia. Wynosi on 15 cm. Wymiar szczupaka to 45 cm. Mistrzowie Koła będą reprezentować nas na Mistrzostwach Okręgu. Spinningowcy w dniach 3 i 4 czerwca pojadą do Osinowa, a spławikowcy 24 i 25 czerwca na Odrę do Szczecina. WIOSENNA AKCJA SPRZĄTANIA BRZEŹNIACKIEJ WĘGORZY Wiosenna akcja sprzątania Brzeźnackiej Węgorzy odbyła się 9 kwietnia. Brało w niej udział 30 wedkarzy. Zebrano kilkadziesiąt kilogramów śmieci. Uprzątnięto teren tradycyjnego miejsca wedkarskich spotkań z pozostałości po przecince lasu. Wyrównano najbardziej niebezpieczny i stromy odcinek drogi dojazdowej. Do kroniki zrobiono kilka zdjęć. Zamieszczamy trzy: na jednym Ewa Marszałek i Jarosław Orzechowski w akcji zbierania śmieci, na drugim prezes Jerzy Rakocy z kolegami wyrównuje niebezpieczną drogę, na trzecim "po robocie".
Andrzej Marszałek

W Urzędzie Stanu Cywilnego


W łobeskim Urzędzie Stanu Cywilnego w grudniu 1999 r. i w styczniu 2000 zarejestrowali lub zawarli związki małżeńskie:
25 grudnia 1999 roku:
- Bernadeta Grzegorczyk i Zbigniew Baka
- Eryka Cierpikowska i Andrzej Wierzbicki
- Adriana Wolek i Ireneusz Mahoń
- Danuta Gikiewicz i Mirosław Rzeszuto
- Agnieszka Pietrzak i Ryszard Cupryś
- Małgorzata Kardaś i Wiktor Niewiadomski
- Dorota Antosik i Artur Lis
- Andżelika Bielaj i Artur Witosławski
31 grudnia 1999 roku:
- Marzena Dybowska i Maciej Kwiatkowski
- Sylwia Kuzko i Krzysztof Sulejewski
8 stycznia 2000 roku:
- Jolanta Stefaniuk i Daniel Falkiewicz
15 stycznia 2000 roku:
- Renata Kaźmierczak i Daniel Siejko.
Grażyna Załucka-Blachura

Z żałobnej karty



1. Felicja Watras 11.12.1922 - 12.02.2000
2. Marek Białas 19.01.1958 - 11.03 - " -
3.Bogusław Onyszkiewicz 30.01.1932 - 18.03 - " -
4. Władysław Iskra 26.11. 1952 - 18.03 - " -
5. Zdzisław Petelczyc 27.07. 1935 - 20.03 - " -
6. Antonina Bogdanowicz 15.05.1932 - 26.03 - " -
7. Władysław Pomalejko 27.06.1944 - 02.04 - "-
8. Janusz Rajtar 23.04.1945 - 01.04 - " -
9.Ewa Szydywar 10.08.1921 - 04.04 - " -
10. Władysława Spaczyńska 27.06.1909 - 06.04 - " - (WB)
Do Łobeziaka można pisać tutaj: