Luty' 2002 (numer 122)


Spis treści: 
Od redakcji
Z daleka od Łobza
Ile nas jest?
Kamień w wodę
Tu 'Łobeziak' nr 3974296. Słucham ?
Wielka Orkiestra w Łobzie
Wybory u Sybiraków
Kronika policyjna
Łobeski fenomen
'Łobeziak' w internecie
Chociaż trochę cieplej
Czasy saskie
Dwie piękne wystawy
Trochę poezji...
Za mało Małyszów
DOMET
Ze starej książki wydarzeń
Mirosław Smugała znowu laureatem
Nie tylko strzelanie
Nie wysłany list
Opłatek u niewidomych
Pamiętajmy o historii
Piękny popis
Udany koncert
Z żałobnej karty


Od redakcji


Nie da się ukryć, że być może będziemy musieli wkrótce wydawać "Łobeziaka" rzadziej niż raz w miesiącu lub na jakiś czas zawiesić jego druk. Przyczyna jest jedna. Jesteśmy pismem samo finansującym się nie korzystamy z dotacji, ze społecznych pieniędzy samorządowych, nie mamy zamożnych politycznych sponsorów, nie mamy płatnych etatów, urzędowych współpracowników, a inni to wszystko mają. Wydawanie takiego pisma jak nasze o zasięgu gminnym bez tych korzystnych uwarunkowań, teoretycznie nie jest możliwe, bo "Łobeziak" musiałby kosztować o złotówkę drożej, co raczej nie wchodzi w rachubę. Praktycznie dzięki dobrej woli wszystkich naszych współpracowników, a przede wszystkim szczodrości Was, Czytelników, udawało się nam "Łobeziaka" utrzymać przy życiu przez dziesięć lat. Nakład nam wprawdzie nie spadał, niemniej koszty własne rosły z roku na rok (przejazdy, podatki, amortyzacja sprzętu, koszty składu i druku, kolportaż) i obecnie zrównały się z tym, co uzyskujemy ze sprzedaży pisma i niektórych reklam, bo część z nich jest grzecznościowa. Niestety z emerytury wydawcy nie da się sfinansować rentownego pisma w kilkuset egzemplarzach i o 24 stronach objętości (to specjalnie na koszty nie wpływa).

Pocieszamy się tym, że ewentualne zawieszenie wydawania "Łobeziaka" sprawi wiele radości kilku osobom, którym nasze pismo o lewicowych skłonnościach bardzo zawadza, bo nie chce być niczyją tubą, nie jest posłuszne i miewa swoje zdanie. Sama świadomość tego, że w ogóle może istnieć ktoś taki, kto choćby w najgrzeczniejszy i kulturalny sposób nie godzi się na różnego rodzaju układy i powiązania monopolizujące środowisko, jest przecież nie do zniesienia. Niestety, tak daleko sprawy już zaszły. Dawano nam to odczuć, obrażając nas wielokrotnie i podejmując działania w celu uciszenia nas. Nie odpłacaliśmy się tym samym, co wielu czytelników miało nam za złe, bo czekało na bardziej zdecydowane wypowiedzi, odkrycia i sensacje. Dla nas jednak to, że niektórym notablom puszczały nerwy, było dowodem, że słuszność jest po naszej stronie.

Ale wróćmy do teraźniejszości. Łatwo sobie wyobrazić, ile teraz posypie się na nas obelg, paszkwili i jadu. Ich natężeniem zmierzycie Państwo poziom "miłości" do nas ze strony niektórych płatnych i dyspozycyjnych ludzi, celowo sterowanych, żeby nam "przyłożyć". Co z tym zrobić? Nie mamy pojęcia, nie umiemy stosować podobnych metod, nie mieszczą się one w naszym kodeksie moralnym. Ale mamy taką cichą nadzieję, że się Państwo w tym wszystkim sami połapiecie i potraficie osądzić, co tu było, jest i będzie grane i o czyje interesy tu chodzi, kto tu za kim stoi, kogo się boi. Swoje zdanie na ten temat będziecie mogli wypowiedzieć przy wyborach. Nie wiadomo wprawdzie, kiedy się one odbędą, niemniej będzie to rzadka, ale zasadnicza okazja, żeby bez obawy o utratę na przykład pracy czy inne konsekwencje skreślić tych, którzy się nie sprawdzają lub sprawdzają się wyłącznie na własną korzyść. Jeżeli możemy coś radzić, to przede wszystkim to, żebyście dokładnie czytali listy kandydatów i odpowiednio je kojarzyli. Słyszymy, że listy takie już zostały przygotowane przez określone inicjatywy (stara śpiewka) i że funkcje samorządowe w gminie i w powiecie zostały już ustalone i rozdane. Jeśli to prawda, to w życiu nie spotkaliśmy się z większymi przejawami bardzo niebezpiecznej pychy.
Redakcja

Z daleka od Łobza


Móżdżek noworoczny

Nowy Rok powitałem w zaśnieżonym i zatłoczonym Zakopanem. Byłoby wspaniale, gdyby nie to, że na podobny pomysł spędzenia Sylwestra u podnóża Tatr wpadło około ... 100 tysięcy podobnych jak ja ... "ceprów". Jednym słowem było śnieżno i tłoczno, zaś powrót mógł skutecznie popsuć cały noworoczny nastrój (zamiast kilku godzin droga powrotna trwała godzin ... kilkanaście). Ale, nic to.

Nie należę do bywalców oryginalnych lokali, choć muszę przyznać, że coraz bardziej cenię "uroki stołu", a i to i owo dane mi było skonsumować z największą przyjemnością i w całkiem dobrym towarzystwie i otoczeniu. I tak wspominam czasami paellę jedzoną na katalońskim wybrzeżu i krewetki w San Diego, Margaritę pitą w Tijuanie, japońskie przysmaki w Amsterdamie i ślimaki w Reims, a także golonkę w Monachium. Ale ulubionym moim lokalem, i to jeszcze od studenckich czasów począwszy, jest zakopiański "Poraj". Ze spożywaną tam kwaśnicą, smażonymi rydzami i duszonymi kurkami niewielu przysmaków może się równać. A także z "móżdżkiem po polsku". Pomimo nadmiaru cholesterolu (tego złego), nie mogę się oprzeć pokusie (na szczęście czynię to rzadko), skosztowania wybornego móżdżku po polsku. Dość jednak tych kulinarnych wspomnień, gdyż nie chciałbym uchodzić za obżartucha ("łasuch" jak mawiała moja babcia), no i tego, któremu pozostały już tylko "rozkosze stołu". Może zatem lepiej zająć się "stanem mózgów", czyli stanem umysłów naszych "wybrańców narodu" z okazji Nowego Roku. A z tym jest gorzej niż mogło się jeszcze kilka miesięcy temu wydawać. Albo poseł "nawalony jak stodoła" jak mawia lud, albo chyba trzeźwy, lecz bredzi od rzeczy dając popisy chamstwa i warcholstwa. "Boże, jaki wstyd" śpiewano w programie TV "Ale plama", przewidując że z "posłami specjalnej troski będzie miał kłopot do końca kadencji marszałek Borowski".

Dawno temu Cat-Mackiewicz pisał, że mamy szczególną skłonność do powierzania funkcji i stanowisk publicznych bądź poczciwym nieudacznikom bądź niekompetentnym blagierom. Z okazji styczniowych "występów" posła, którego pozbawiono immunitetu, choć nietrudno było znacznie wcześniej ich przewidzieć, usłyszałem w radiu porównania a to do Szeli, a to do Rejtana, a nawet Papina (?). Dziwi, że nie przywołano porównań do Dyzmy, Bigdy, czy Edka (z "Tanga" Mrożka). Widzi mi się jakaś synteza ich wszystkich, lecz tych Edków (z "Tanga" oczywiście) widzi mi się znacznie więcej. Nie wspomnę o nawiedzonych oszołomach, którzy bez najmniejszej żenady plotą brednie, karcąc wręcz tzw. ekspertów (tych akurat nie żałuję, mimo że często są profesorami, bo po cholerę pchają się do polityki i telewizji) O nich to nieżyjący, legendarny Jan Karski mówił krótko: "obrzydliwi ludzie", wskazując na ich nieuctwo i demagogiczne zapędy. Rząd ma za sobą pierwsze 100 dni. Nie były udane. "Trójka" to chyba odpowiednia ocena (no, może "z plusem"). Zbyt wiele "falstartów", niepotrzebnych deklaracji i zapowiedzi. Oczywiści, było kilka działań udanych, chyba jednak zbyt mało, chociaż ja wierzę, że sądzić go będziemy po tym, jak będzie kończyć (ulubiony zwrot premiera). Z własnego doświadczenia wiem jednak, że dobry początek, to może nie połowo sukcesu, lecz więcej to niż tylko nadzieja na końcowy sukces (w różnych zresztą dziedzinach naszego życia).

Wieczór sylwestrowy spędziłem z żoną w zakopiańskim Teatrze Witkacego, mogę powiedzieć, że razem z Korą, panią Bochniarz i p. Arendarskim. Było przyjemnie i wesoło. A na zewnątrz był mróz i zawieja. Teraz mrozy puściły, powodzi ma nie być, a dzień już dłuższy. I wiosna coraz bliższa.
Piotr Sienkiewicz

Ile nas jest?


Według danych, jakie uzyskaliśmy w gminie łobeskiej w dniu 31.12.2001 roku mieszkało 15.039 osób. W tym w mieście Łobzie 11.166 osób, a na wsi 3.897. Natomiast w roku poprzednim naszą gminę zamieszkiwało (dane z grudnia 2000 r.) więcej, bo 15.127 osób. Urodzeń zanotowano w roku 2001 - 123, a zgonów 125. Jak z tego widać, w naszej gminie także zmniejsza się liczba ludności (o 88 osób między rokiem 2000 a 2001), bo część naszych mieszkańców wyjeżdża z gminy w poszukiwaniu lepszych warunków życiowych. Taką tendencję mamy w gminie łobeskiej już od kilku lat, mimo że sporo jest u nas rodzin wielodzietnych, a przewaga zgonów nad urodzeniami wynosi tylko 2 osoby. Przeciętnie rocznie ubywa z gminy 70 - 90 osób. RED.

Kamień w wodę


Temidę, grecka boginię sprawiedliwości, która i dzisiaj jest symbolem idealnego prawa, przedstawia się w sztuce, jak powszechnie wiadomo, w postaci posągowej niewiasty z mieczem w jednej ręce i wagą w drugiej. Znaczy to, że będzie ona orzekać o winie postawionego przez nią przestępcy, ważąc skrupulatnie wszystkie "za i przeciw", a potem ukarze go surowo mieczem sprawiedliwości, jeśli łobuz sobie na to zasłuży. Dama owa ma na dodatek dla wzmocnienia swojej wiarygodności i bezstronności przewiązane opaską oczy. Znaczy to, że niby nie będzie podatna na zewnętrzne sygnały, prywatne sympatie czy materialne pokusy, że wyda wyrok, mając na względzie tylko fakty.

Ludzie od dawna tęsknili do takiej właśnie sprawiedliwości i dlatego uosabiająca ją grecka Temida nic dzisiaj nie straciła ze swych walorów. Też o takiej wszyscy marzymy, nie tylko osobiście stając przed jej obliczem, ale także obserwując, jak radzi sobie ona z tymi, którzy prawo naruszają. Bo w końcu chcielibyśmy żyć w praworządnym państwie i gorąco kibicujemy Temidzie, pokładając w niej nadzieję, że chociaż czasami nierychliwa, to jednak w końcu przestępstwa ukarze i tym sposobem da sygnał, że się one nie opłacają. Szczególnie gdy mamy do czynienia z odrażającymi zbrodniami, jak i z tymi łajdactwami, w wyniku których marnotrawiony lub kradziony jest na wielką skalę majątek publiczny. Bo przecież nawet łobeski Dziadek zdaje sobie sprawę z tej prostej zależności polegającej na tym, że im większe są sumy wyrwane przez wielkich złodziei z publicznej kasy, tym mniej ich można znaleźć na przykład na podwyższenie mizernej Dziadkowej emerytury, tym droższe muszą być niezbędne dziadowskie pigułki, ale także tym bardziej oddala się nadzieja już milionów ludzi na znalezienie pracy, a często nawet na zjedzenie codziennej zupy. Zatem ciągle cała nadzieja w Temidzie, że wszystko to w końcu unormuje, ale w Temidzie znacznie mniej sprawiedliwej dla wielkich złodziei niż ta grecka i bez opaski na oczach, bo ta mimo wszystko przeszkadza w ocenie rozmiarów tego, co się w naszym kraju wyprawia w jej cieniu.

Bo coraz częściej zdarza się, przynajmniej Dziadkowi, być może i daj Boże ze względu na sędziwy wiek, powodujący kumulowanie się doświadczeń, że zaczyna on tracić cierpliwość, kiedy czyta w prasie, słucha w radiu i widzi w telewizji, jak z dnia na dzień mnożą się afery gospodarcze, jak prokuratorzy donoszą o podjęciu kolejnych śledztw, jak rosną sumy ukradzionych społeczeństwu nie groszy, ale idących w miliardy złotówek i dolarów. Oto coraz szersze kręgi zatacza afera w PZU, a dyrektor tej instytucji zbudował sobie w Warszawie pięć mieszań. Według ustaleń prokuratury "wyprowadzono za granicę" czyli najzwyczajniej ukradziono ponad 300 milionów złotych. Nie może doczekać się końca afera FOZZ-u (ukradziono około 300 milionów złotych). Ogromne nadużycia wykryto w jedynym do tej pory ledwo dyszącym, jednym z największych na świecie, kombinacie miedziowym, teraz chylącym się ku upadkowi, którego słuszna dyrekcja utopiła miliony dolarów w jakiejś inwestycji w Kongo, tak, w Kongo! i finansowała miłych swojemu sercu polityków. Na dniach dowiadujemy się, że firma Uniwersal ograbiła kilka tysięcy ludzi z oszczędności, a jej przekręty zaczynają się zbliżać do 100 milionów złotych. Duże łapówki brali ludzie w Ministerstwie Obrony Narodowej. Minister Widzyk "nie potrafi" wyjaśnić, w jaki sposób wydawał kilkakrotnie więcej pieniędzy niż ich zarabiał. W Łodzi kilkadziesiąt publicznych osób urodziło sławną ośmiornicę (też wielomilionowe przekręty). W Krakowie także na dniach wykryto "nielegalny" wykup około tysiąca mieszkań prawie za darmo, które miały później wielokrotne "przebicie". I tak dalej i dalej. Praktycznie nie ma tygodnia, by media nie przynosiły podobnych większych i mniejszych sensacji. Czasami ma się takie wrażenie, że nasz kraj rajem dla drapieżników, dżunglą, w której panuje zażarta walka nie tyle o byt, ale o bardzo duże pieniądze zdobywane kosztem biednych ludzi.

A cierpliwość traci Dziadek i nie tylko on, bo coraz więcej ludzi, których spotyka i rozmawia z nimi, też ją traci, nie tyle z powodu tego, że takie afery mają miejsce (w mniejszym nasileniu wprawdzie) także gdzie indziej w świecie, bo łajdactwo jest przecież przypisane do ludzkiej natury, ale z tej przyczyny, że z ich wykrycia niewiele wynika. Bo niby co z tego, że dowiadujemy się, najczęściej po wielu latach, a czasami wcale, że jakaś tam sprawa związana z nadużyciami się zakończyła, jak na przykład ta z Grobelnym (kto dzisiaj wie, kim był Grobelny lub Grabek - facet od żelatyny?) lub też się toczy dalej (jak od dziesięciu lat ta z FOZZ-em), czy w ogóle zakończyła się po cichu niczym czyli przyschła? Czy poza idącym w niepamięć hałasem, jakie sprawy te kiedyś budziły, dowiadujemy się jakoś chyłkiem, jakie wyroki w nich zapadły, czy choćby w części odzyskano ukradzione pieniądze, czy złodzieje w jakiś sposób na własnej skórze odczuli, że krzywdzili społeczeństwo, czy spotkały ich z tego powodu jakieś materialne dolegliwości? Nic takiego się nie dzieje! Kamień w wodę! I nie chodzi Dziadkowi zaraz o to, żeby wielkich złodziei karać dożywociem i utrzymywać ich dalej na koszt podatników w celach z telewizorami, odwiedzinami księdza, stęsknionej żony, kochanki czy wdzięcznej rodziny, u której drań zdążył wcześniej zdeponować ukradzione dobra i pieniądze. Po co go trzymać w więzieniu? Czy usłyszeliśmy kiedykolwiek o tym, że któremuś z tych złodziei skonfiskowano wszystko to, co niechybnie ukradł i doprowadzono do tego, żeby musiał stanąć w kolejce z milionem bezrobotnych po głodowy zasiłek lub nie dostać go wcale jak pozostały milion? Kamień w wodę! Nie słyszeliśmy. To jest przecież jeden z największych moralnych paradoksów w prawie naszych czasów, że drań nie musi skosztować tego, co sam pośrednio spowodował, że nie zazna losu biednego człowieka, że nie może być tak ukarany, że nawet nie można pokazać jego gęby. A jak już, to jako znowu sympatycznego obywatela. Spektakularnym przykładami może tu być taka sprawa jak afera z wyłudzeniem na podstawie wiadomości uzyskanych od wpływowych kumpli z państwowych banków przez panów B. i G. bodaj 80 milionów złotych czy dolarów i wywiezieniem ich za granicę. G. udało się schwytać. I co? Po dwóch latach spędzonych z przerwami w więzieniu wyszedł wykupiony przez kumpli i znowu jest kapitalistą. Czyli kamień w wodę. G. siedzi sobie za granicą i wygodnie żyje z ukradzionych pieniędzy, za które taki np. Łobez mógłby się utrzymać bez własnego budżetu bodaj przez dziesięć lat. Albo ten łódzki aferzysta, który wyszedł z więzienia w ubiegłym roku za kaucją 5 milionów złotych, którą wpłacili za niego kolesie. On będzie stał w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych?

Ostatnio grała w całej Polsce Orkiestra Świątecznej Pomocy. Kilkanaście milionów rodaków, dorosłych i dzieci, przy tej serdecznej muzyce wrzuciło do skarbonek wolontariuszy swoje skromne grosze i złotówki, bo najczęściej na więcej nie było ich stać. Co za paradoks - mając kradzione przez nierozliczonych łajdaków rocznie w Polsce pieniądze Jerzy Owsiak mógłby zostać najhojniejszym ministrem zdrowia w dziejach naszego kraju.
Dziadek

Tu 'Łobeziak' nr 3974296. Słucham ?


Tu Łobeziak nr 39 742 96

1. Notujemy: W nocy z trzeciego na czwartego stycznia 2002 roku było w Łobzie minus 21 stopni C. Takiej niskiej temperatury nie było u nas od wielu lat. A już dwa dni później w nocy z piątku na sobotę nastąpiła odwilż i zaczął padać deszcz. Figle przyrody zapowiadają się w tym roku duże, ponieważ zanosi się na to, że w ramach rekompensaty za grudniowe opady śniegu i późniejszy mróz będziemy mieli, jak to zwykle bywa, ciepłą resztę zimy i suche lato. Średnia wieloletnia temperatura będzie zachowana. Przewidują to chyba dzikie kaczki, które nie odleciały na południe i masowo jak nigdy zadomowiły się na Redze. Spodziewają się chyba, że rzeka nie zamarznie. Natomiast nie pojawiły się u nas łabędzie. To nie jest dobry znak - można mieć obawę, że zostały po prostu zjedzone. Są przecież w przeciwieństwie do kaczek wpół oswojone, naiwnie zbliżają się do każdego, kto nęci je kawałkiem chleba czy nawet przywoływaniem. Co za czasy.
RED.

2. "To przechodzi ludzkie pojęcie, co się w tym roku porobiło z naszymi drogami po Bożym Narodzeniu. To jest horror. Od kilkudziesięciu lat jeżdżę samochodami, ale po takich drogach, jakie mamy w styczniu w Łobzie i w okolicach, jeszcze nie musiałem się poruszać. Jeśli nie zdarzy się w styczniu dłuższa odwilż, to horror ten będzie jeszcze większy, bo dziury i muldy lodowe zamarzną, a jeśli spadnie nowy śnieg, to nikt niczym go nie zgarnie i tak będzie trwało pewnie do wiosny. Do Węgorzyna na przykład trzeba się wlec ponad pół godziny na jedynce i tylko od czasu do czasu na dwójce. Najgorzej jest na odcinku do Świętoborca. Dla kierowcy jest to szczególnie przykre i doprowadza go do szewskiej pasji nie tyle ze względu na mitręgę i stratę czasu, ile na świadomość tego, że niszczy swój pojazd nieprawdopodobnie szybko dzięki czyjeś złej woli i niechlujstwu i nikt mu za to nie zapłaci. Myślę, że wiele naszych pojazdów ma już, po kilku takich przejazdach na przykład do Węgrzyna, Radowa czy Reska kompletnie zharatane amortyzatory i zawieszenie. Niektórym wystarczył już jeden przejazd, żeby pogubić tłumiki. To prawda, że spadło u nas znacznie więcej śniegu niż w Węgorzynie, nie mówiąc o Chociwlu czy Szczecinie, gdzie właściwie śniegu nie ma i jest to jakieś usprawiedliwienie. Przyroda okazała się w tym roku okrutna. Jednak są za to, co mamy, w dużej mierze odpowiedzialni ci, którzy w porę nie odgarniali śniegu z dróg, kiedy ten nie był jeszcze ubity przez pojazdy. Kto to jest? Nie da się ukryć, że w jednakowym stanie są u nas drogi wojewódzkie, powiatowe i gminne."

3. "Nie wiem, czy są to duże straty, może się na ten temat wypowiedzą fachowcy, niemniej na pewno dużo ciepła marnuje się po drodze z ciepłowni miejskiej do naszych domów i za te straty płacimy my, jego odbiorcy. Widać to teraz, zimą, doskonale na przykładzie choćby kolektora doprowadzającego ciepło przez park do bloku na Wybickiego (zresztą w innych miejscach można to też zobaczyć). Spadło u nas pewnie z 50 cm śniegu, ziemia nieźle zamarzła, tymczasem nad kolektorami, które zostały zakopane głęboko, pewnie na półtora metra, wszystko odtajało i mimo mrozu ziemia jest czarna, wilgotna i miękka. Nieźle grzeją te rury nie tam, gdzie powinny. Gdyby je przeprowadzono, dajmy na to, pod moim ogródkiem działkowym, postawiłbym sobie nad nimi namiot foliowy i z powodzeniem przez tak zwany "sezon grzewczy" hodowałbym w takim podgrzewanym gruncie, nawet podczas takiej solidnej zimy jak ta tegoroczna, rzodkiewki, sałatę i inne nowalijki".
Przechodzień

4. "Gdzieś tam podobno jest jakaś uchwała łobeskiej Rady Miejskiej dotycząca zimowego utrzymania dróg, a w niej punkt dotyczący obowiązków prywatnych właścicieli posesji, którzy podobno powinni oczyszczać ze śniegu chodniki, a nawet część jezdni przed swoimi domami i zakładami. Jeśli to zarządzenie rzeczywiście obowiązuje, to tylko kilku naszych obywateli je wykonało".
Stefan K.

5. "Chcę poruszyć trzy problemy, które mnie i licznych mieszkańców nurtują. Po pierwsze: zaskoczyła mnie tegoroczna cena wody. Robi się ona coraz droższa. W tym roku podskoczyła ona moim zdaniem za wysoko, szczególnie z tego powodu, że jej jakość staje się coraz gorsza, o czym każdy może się przecież przekonać, gotując np. wodę na herbatę lub ziemniaki (w garnku błyskawicznie powstaje kamień, a w szklance tworzy się warstwa osadu), czy zostawiwszy na godzinę kapiący kran. Po drugie: nikt z nami, okolicznymi mieszkańcami, nie konsultował postawienia masztu z anteną telewizji komórkowej na Górze Zielonej. Ludzie się denerwują, że teraz szkodzi im promieniowanie. A przecież można go było postawić dalej od domów mieszkalnych lub chociażby przeprowadzić z ludźmi rozmowy wyjaśniające ich obawy. W innych miastach stawia się takie anteny dalej od osiedli. Po trzecie: Zanim nie oznakowano miejsc parkowania samochodów na ul. Krótkiej na zatoczce wzdłuż tej ulicy ludzie stawiali tam pojazdy na skos, bo mieściło się tam ich więcej. Mnie samemu wręczono za to mandat i straszono kolegium. Miałem wielkie korowody z udowodnieniem, że nie było tam znaku nakazującego taki czy inny sposób parkowania. Dzisiaj jest. Ale kto zwróci pieniądze tym, którzy wcześniej zapłacili mandaty? A tak naprawdę to z powodzeniem można by na tej jednokierunkowej uliczce parkować właśnie na skos, dzięki czemu zmieściłoby się tam kilkanaście samochodów więcej, co w coraz bardziej zatłoczonym mieście nie byłoby bez znaczenia. Zgłaszałem te problemy w Urzędzie. Zapisano je i na tym się skończyło."
Józef Reguła

Radzimy wstąpić na którąś z sesji Rady Miejskiej i tam przedstawić swoje propozycje. Sesje Rady są otwarte i punkcie "interpelacje" może pan zabrać głos. Red.

6. "Nie lubię miasta w zimie, szczególnie wtedy, gdy spadnie śnieg, który po kilku dniach staje się brudny. Najgorzej jest, gdy zaczynają się roztopy, takie jakie miały miejsce w tym roku pod koniec stycznia. Wszędzie leży śniegowa breja. Trudno wtedy miasto pozamiatać i posprzątać, na chodnikach leży piasek. Ujawnia się wtedy to, co jeszcze w innych porach roku jakoś się samo maskuje - mianowicie psie kupy. Leżą one dosłownie wszędzie. Od zawsze nie potrafimy się z tym, i władze i obywatele uporać. To jest odrażające. Z utęsknieniem czekam wiosny, kiedy świeża trawa to świństwo pozarasta".
Przechodzień

Wielka Orkiestra w Łobzie


13 stycznia już po raz dziesiąty zagrała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Akcja przeprowadzona została niemal we wszystkich polskich miastach, miasteczkach i wsiach. Po raz kolejny Polacy nie zawiedli i hojnie wsparli akcję, której celem był zakup sprzętu do ratowania życia noworodków. To, że na ogólnopolskie konto WOŚP wpłynęły tak wielkie kwoty pieniężne, że rezultat końcowy był wspaniały, było wynikiem nie tylko akcji przeprowadzonych w dużych miastach, ale śmiało możne rzec, że złożył się na nie także każdy grosz wrzucony do puszki wolontariusza w Resku, Bełcznie czy w Łobzie. W tym roku nie zawiodła młodzież łobeska, która już w październiku 2001 roku pod opieką prof. Zbigniewa Szymanka zorganizowała sztab WOŚP. Tak więc przygotowania do łobeskiego finału i zdaniem organizatorów zostały uwieńczone pełnym sukcesem (nie tylko organizatorów, naszym zdaniem też - red.)

13 stycznia 2002 wczesnym rankiem o godz. 7`30 na ulice naszego miasta wyszło 51 wolontariuszy wyposażonych w legitymacje i puszki WOŚP. Staraliśmy się, aby hasło widoczne na identyfikatorze: "WOŚP to serce, zaufanie, pewność i radość" nie było tylko pięknym mottem. W wypełnianiu tego przesłania pomagali nam życzliwi mieszkańcy Łobza. Nieliczne nieprzyjazne reakcje wprost utonęły w morzu serdecznych i ciepłych gestów, którymi obdarzali nas łobeziacy. W imieniu wszystkich wolontariuszy dziękuję za cudowne słowa, uśmiechy i...cukierki, którymi obdarowała nas nieznana nam Starsza Pani. W tak przyjaznej i gorącej atmosferze nikt z nas nawet nie myślał o otaczającej nas zimowej aurze. Lista młodzieży, która kwestowała jest długa, ale bez wątpienia osoby te zasługują na wyróżnienie. Oto one: A. Baran, B. Banaś, L. Paszkiewicz, E. Baziuk, K. Świątczak, J. Sola, W. Konieczny, P. Orliński, M. Perdek, J. Dudzińska, A. Safiejko, K. Olczak, K. Kluczka, P. Kotwicki, Z. Pokomeda, Kaliński, A. Gruza, E. Mozolewska, J. Ludwicka, M. Płoszańska, E. Woźniewicz, W. Janiszewska, M. Łęcka, M. Łuczycka, M. Nawrocka, K. Idzik, K. Bajwoł, K. Ciulkin, R. Dulęba, G. Brzózka, A. Andryszak, A. Martyniak, U. Martyniak, A. Marek, a. Gudańska, J. Śliwa, B. Flis, M. Tymoszczuk, B. Koleśnikow, M. Witczak, J. Tokarska, E. Kutynia, Ł. Iskra, J. Mazan, A. Matulewicz, B. Kwak, M. Ligęza, M. Kiczka, K. Rudzka, P. Kawa, G. Jurek. W liczeniu pieniędzy pomagały nam panie: M. Marszałek, D. Rokosz i M. Grabińska z PKO S.A., a była fura drobnych do liczenia.

Kwesta uliczna zakończyła się o godz. 16`00, a w tym czasie w kinie "Rega" rozpoczynał się koncert dla wszystkich mieszkańców naszego miasta. Ciekawy i bogaty program przygotowały dzieci ze Szkół Podstawowych 1 i 2. Wiele emocji i podziwu wzbudził pokazy tańca towarzyskiego w wykonaniu działającego w ŁDK klubu "Iskra". Nie zabrakło także, jakże modnego ostatnio akcentu ludowego , który wprowadziła kapela "Łobuziacy". Jednak prawdziwą rewelacją okazał się występ chłopców tańczących break-dance. Śmiało można stwierdzić, że byli gwiazdami wieczoru. Niestety występujące potem zespoły rockowe nie zdołały podbić serc łobeskiej publiczności, a "Beyond Personality" występował przy praktycznie pustej sali. Takie są jednak prawa "rynku" rozrywki i gustów publiczności - jedne gatunki muzyczne muszą ustępować na rzecz nowych i, pomimo że przed laty pierwsze finały WOŚP odbywały się prawie wyłącznie przy muzyce rockowej, dzisiejsze przybrały charakter bardziej uniwersalny. Punktem kulminacyjnym koncertu była godzina 20`00 i łobeskie "światełko do nieba" wyrażające naszą solidarność z ludźmi z całej Polski. Jasność bijąca od zapalonych zimnych ogni przypominała nam, że czuwają nad nami Dobre Anioły. Ważnym elementem całego koncertu była licytacja rzeczy, które łobeski sztab uzyskał bezpośrednio z Warszawy (zegar, koszulka, pluszowe serduszko WOŚP) bądź od naszych miejscowych sponsorów. Bardzo miło zaskoczyła nas reakcja łobeziaków, którzy podczas licytacji zgłaszali się na scenę i ofiarowali swoje prywatne, a cenne dla nich rzeczy po to, aby, jak powiedział jeden z nich Wiesław Ćwikła "zebrać jak najwięcej pieniążków dla dzieci". Najwyższe przebicie dostało pluszowe serduszko WOŚP, które zostało zlicytowane za 400 zł. Niewiele mniej, bo 300 zł uzyskano za złote serduszko ofiarowane przez Pracownię Złotniczo-Jubilerską "Stefania". Świetny i dowcipny był w roli licytatora p. Jan Zarecki.

Zorganizowanie w Łobzie wielkiego finału było możliwe dzięki ofiarności i poświęceniu wielu osób. Cały sztab był wspierany przez Łobeski Dom Kultury i UMiG. Wielkie podziękowania należą się p. Mosiądzowi za bezpłatne udostępnienie sali oraz Dyrekcji Zespołu Szkół Gimnazjalnych i p. Dzieżak za piękne przystrojenie sali. Gorące dzięki należą się także: Piekarni "Wasilewscy", p. Wójcikowi, Pracowni Optycznej p. Piszewskim, hurtowni p. Karłowskich, Księgarni "Współczesna", salonowi fryzjerskiemu "Wiesia", firmie "Hemar", "Studiu Reklamy" p. Ignatowicza,sklepom: komputerowemu "Comp-Bi", "Łobeskie Zoo", "Stella", "Jubiler", p. Urbańskiego, "Hurt-Detal" p. Figurskiej, "Mirage", "Daniel", "Viola", "Kaśka", "Ewa", "ABC", "Rodzynek", "Grafitti", p. Sobczak, p. Baran, p. Błaszków, p. Kamińskiemu. Chciałabym zaznaczyć, że kilku dobroczyńców nie chciało ujawnić swoich nazwisk - to szlachetne. Ostatecznie ogólnopolskie konto WOŚP zasililiśmy kwotą 11.505 zł, która została zebrana podczas kwesty ulicznej, licytacji i loterii fantowej. Łobeski sztab przekazał także dwa złote pierścionki, srebrny łańcuszek i 18,5 kg waluty obcej. Bez wątpienia jest to suma duża, większa niż kiedykolwiek. Tak więc łobeziacy mogą być dumni nie tyle z uzbierane "góry pieniędzy", ale z tego, że potrafią w sposób serdeczny i z uśmiechem na twarzy bezinteresownie pomagać innym. Byłoby cudownie, gdyby ciepło bijące od małych czerwonych serduszek WOŚP (papierowych wprawdzie i nietrwałych) mogło nas ogrzewać cały rok, bo przecież WOŚP to nie tylko zbiórka pieniędzy, ale także, a może przede wszystkim akcja jednocząca wszystkie dobre serca. Warto o tym pamiętać!
Aleksandra Gruza

Wybory u Sybiraków


Na spotkaniu sprawozdawczo-wyborczym spotkali się w ŁDK we środę 23.01 br. Sybiracy z Łobza, Reska, Węgorzyna i Radowa. Po wprowadzeniu sztandaru, hymnie i przełamaniu się opłatkiem dotychczasowa prezes łobeskiego oddziału Ludwika Guriew złożyła sprawozdanie Zarządu z trzeciej już swojej kadencji. Związek Sybiraków w Polsce - mówiła - powstał w roku 1988, zaś jego łobeski oddział w roku 1989. Tu dodajmy, że przez ten cały czas jego prezesem jest właśnie niestrudzona Ludwika Guriew. W momencie założenia koło liczyło 590 członków, a w tej chwili jest ich 400.Sybiracy to ludzie już najczęściej w starszym wieku i niestety nieubłagany czas co roku zabiera kolejnych z nich do wieczności. Żyjemy w trudnych czasach - mówiła prezes - niemniej Sybiracy nie poddają się, najczęściej pełnią dzisiaj odpowiedzialne role babć i dziadków i często udzielają się społecznie. W upływającej kadencji także wiele robili dla swojego Związku i upamiętnienia w świadomości społeczeństwa dramatu, jaki był ich udziałem, ale przede wszystkim przypominali o męczeństwie tych Polaków, którzy pozostali na wieki na nieludzkiej ziemi. Mimo że historii nie wolno zapomnieć, to nie dążą dzisiaj do rozliczeń, chcą pojednania z Rosjanami, zdają sobie sprawę z tego, że nie można bez końca żyć w nienawiści, że niejedno trzeba wybaczyć. Ostatnia wizyta w Polsce prezydenta Putina stwarza ku temu wyjątkową okazję, także jego obietnice o odszkodowaniach dla Sybiraków z rosyjskiej strony, symbolicznych wprawdzie, budzą nadzieję na takie ocieplenie i pojednanie oraz chociaż w części dadzą satysfakcję żyjącym jeszcze Sybirakom. Jesteśmy aktywni - mówiła prezes - prowadzimy i uzupełniamy naszą kronikę, mamy bibliotekę sybiracką, prenumerujemy czasopisma związkowe, uczestniczymy z naszym sztandarem w pielgrzymkach i zjazdach. Nasze skromne fundusze pochodzące ze składek wydajemy na takie cele jak np.: przygotowanie uroczystości koleżeńskich takich jak dzisiejsza, ufundowaliśmy w kościele fragment witraża (za 4440 zł), dwukrotnie wsparliśmy powodzian (1500 i 400 zł), a także szpital w Resku. Trochę przykre jest to, że w roku ubiegłym aż 123 członków nie zapłaciło składek członkowskich, mimo że wszyscy przecież dostali renty wojenne.

Sprawozdanie prezes przyjęto bez zastrzeżeń, tak samo jak sprawozdania finansowe i komisji rewizyjnej. W jawnym głosowaniu ponownie wybrano ten sam zarząd, który działał w poprzedniej kadencji z prezes Ludwiką Guriew na czele. Tu warto zauważyć, że to właśnie pracowitości, sumienności i społecznikowskiej pasji prezes Guriew łobeskie koło Sybiraków zawdzięcza swoją zwartość, a ona sama cieszy się zaufaniem kolegów i szacunkiem w łobeskim społeczeństwie. Po wyborach członkowie koła przedstawili pastorałkę. (W.B.)

Kronika policyjna


Kronika policyjna
· Między 30.11. 2001 a 03.12. do biura w młynie na ul. Rapackiego włamał się po wybiciu szyby nieznany sprawca i ukradł z niego latarkę koloru czarnego wart. 30 zł. W taki sam sposób 07.10.12 doszło do ponownego włamania do młyna i kradzieży komputera, drukarki, faxu i kasy fiskalnej wart. 6250 zł. W trakcie penetracji okolicznego terenu policjanci znaleźli te przedmioty wrzucone do rzeki.
· 04/05.12. Na ul. Ogrodowej nieznany złodziej ukradł 2 lusterka boczne z forda Transita wart. 600 zł na szkodę Marka G. z Łobza.
· 05/06.12. Na ul. Komuny Paryskiej złodziej zerwał łańcuch z kłódką u drzwi pomieszczenia gospodarczego i ukradł z niego 3 worki ziemniaków, ponton gumowy, szafkę meblową i półki wart. 345 zł na szkodę Doroty J.
· 07.12. Około godz. 22`30 do mieszkania Zygmunta B. w Klępnicy wtargnęli Erwin G. i Dariusz Ł., pobili go i zabrali mu przedmioty kuchenne. Zatrzymano ich, a wobec Dariusza Ł zastosowano dozór policyjny.
· 10.12. W Łobzie na ul. Okopowej spod bloku wielorodzinnego sprawcy ukradli elektryczną skrzynkę rozdzielczą wart. 1000 zł. na szkodę firmy "Budmar". Złodziei zatrzymano - okazali się nimi wspomniany już Dariusz Ł. i Jan J.
· 07/08.12. Na ul. Rolnej nieznany sprawca ukradł na szkodę Tadeusza M. trzyelementową drabinę aluminiową dług. 4 m wart. 320 zł,
· 11.12. Około godz. 21`45 nieznany sprawca uszkodził oponę w samochodzie renault własn. Andrzeja Z.
· 12.12. Przed południem w łobeskim ZOZ-ie złodziej ukradł Jolancie S. z naszego miasta portfel z 320 zł i prawo jazdy.
· 15.12. W godzinach 2`30 - 10`00 w Łobzie na ul. Orzeszkowej nieznany sprawca ukradł volkswagena Passata, szary metalik, nr. rejestracyjny KGW 1239, własn. Artura G. z Budowa gm. Drawsko i wart. 13 tys. zł. Właściciel samochodu wyznaczył nagrodę pieniężną za wskazanie złodzieja i odzyskanie pojazdu.
· 14/15.12. W nocy w Łobzie na ul. Segala złodziej ukradł na szkodę ZEC-u 7 m.b. blachy aluminiowej osłaniającej kolektor ciepłowniczy wart. 1000 zł.
· 17.12. W Łobzie z poczekalni gabinetu dentystycznego przy ul. Sikorskiego nieznany sprawca ukradł Jarosławowi Ś. portfel z 20 zł, legitymację nauczycielską, legitymację Związku Łowieckiego, prawo jazdy i 2 karty bankomatowe.
· 17/18.12. W Zajezierzu złodziej włamał się do komórki własn. Janusza W. i ukradł 6 królikow wart. 360 zł.
· 20.12. W Łobzie na ul. Bema sprawca po wyłamaniu zamka wszedł do samochodu KIA, ukradł z niego saszetkę z dokumentami i telefon komórkowy Nokia wart. 550 zł własn. Stanisława Z. ze Stargardu Szczecińskiego.
· Święta Bożego Narodzenia upłynęły spokojnie, bez zdarzeń kryminalnych.
· 29.12. O godz. 3`40 na u. Okopowej usiłowano ukraść fiata 125 wart. 1000 zł. Sprawca wybił szybę w drzwiach pojazdu i uszkodził stacyjkę. W trakcie przeszukiwania pobliskiego terenu ujawniono sprawcę pobliskiej klatce schodowej. Okazał się nim Paweł S., wobec którego prokurator zastosował dozór policyjny.
· 28/29.12. W Łobzie przy ul. Bema dokonano włamań do piwnic własn. Ireny C., Andrzeja G., Bernarda K. i Jadwigi D. Sprawca nic nie ukradł, a okazał się nim ponownie wspomniany Paweł S. Zastosowano wobec niego dozór policyjny.
· Wieczór i noc sylwestrowa były spokojne.
· 03.01.2002. Z nie zamkniętego samochodu dostawczego LT 28 własn. Edwarda J. ze Świdwina nieznany złodziej ukradł portfel z 50 zł i dokumenty.
· 03.01. O godz. 18`30 w Łobzie z mieszkania na ul. Kościuszki wykorzystując nieuwagę jego właścicielki małoletni Jacek S. z Klępnicy ukradł portfel z 40 zł i dokumenty.
· 05/06.01. W Łobzie w nocy na placu Spółdzielców złodziej po wybiciu szyby włamał się do gabinetu bioenergoterapeutycznego i ukradł z niego telewizor Philips, wideo Sanyo i inne przedmioty o wart. 33450 zł na szkodę Ryszarda Ż.
· 11/12.01. Nieznany sprawca po wypchnięciu bocznych drzwi w łobeskim kościele parafialnym wszedł do pomieszczenia gospodarczego i ukradł głośnik z kolumny wart. 200 zł, następnie włamał się do zakrystii, wyłamał drzwiczki metalowej skrzynki, w której przechowywane są naczynia liturgiczne, ale ich nie ruszył, zniszczył natomiast skarbonkę i porzucił w kościele wino mszalne.
Nadkomisarz Wiktor Mazan

Łobeski fenomen


Nie inaczej tylko łobeskim fenomenem warto nazwać istnienie i trwanie w naszym mieście młodzieżowej orkiestry dętej działającej przy ŁDK. Jak zaraz zobaczymy, ten fenomen to nie jest znowu określenie wcale pompatyczne. Ale po kolei: Orkiestra jest u nas znana i lubiana. Widać ją na licznych uroczystościach, gra, uświetnia je, słychać ją, jest głośna. Właściwie bez jej udziału nie wyobrażamy sobie w mieście żadnej większej publicznej imprezy. Ci, co mają ucho bardziej wyczulone na muzyczne efekty, na ich smakowanie, na brzmienie tego dużego już zespołu, stwierdzają, że gra ona i brzmi coraz lepiej. No i na tak zwane oko prezentuje się ona ładnie. Widok kilkudziesięciu sympatycznych dziewcząt i chłopców, ładnie ubranych i wykonujących sprawnie i z powagą swoją swoje dźwięczne produkcje, sam w sobie jest przyjemny.
Wojciech Bajerowicz:
- Panie dyrektorze - pytam Dariusza Ledziona, szefa Łobeskiego Domu Kultury, organizatora i, jak się to dzisiaj mówi, menedżera zespołu - ile osób liczy łobeska orkiestra, skąd się wzięło w niej tyle zdolnej młodzieży?
Dariusz Ledzion:
- W zespole mamy w tej chwili 52 osoby, zaś w rezerwie młodzież garnącą się do grania i objętą indywidualną nauką gry na instrumentach, która w każdej chwili może uzupełnić skład podstawowy. Nie mamy zatem żadnych kłopotów z naborem do niej. Należenie do orkiestry, tak to odczuwam, to dzisiaj w Łobzie swego rodzaju szpan, zaszczyt i przyjemność. Dodam, że zespół nasz jest w całym tego słowa znaczeniu amatorski. Młodzież nie dostaje za granie i próby żadnych pieniędzy.
W.B.:
- To znaczy lepiej już być nie może?
D.L.:
- Skądże. Wiadomo z czym rośnie apetyt! Nasz doświadczony dyrygent Bogumił Winarski ma wiele życzeń co do składu zespołu. O ile z instrumentami i muzykami stanowiącymi tak zwaną "górę" (trąbki, puzony, saksofony, klarnety, flety, saxhorny, rogi) nie mamy problemów, jest do gry na nich wielu chętnych. Tymczasem, jak wiadomo, bazą takich dużych zespołów muzycznych są zawsze tak zwane "doły", instrumenty basowe, inaczej "doły". Trudno nam na przykład znaleźć uczniów do gry na tubie b. Potrzebne są do gry na tym instrumencie silne płuca, poza tym nie cieszy się on jakoś u nas popularnością. Trudno poza tym na tubie ćwiczyć w domu. Marzymy o kupnie suzafonu, potężnej "trąby" basowej o wielkim wysoko wzniesionym kielichu. Niestety suzafon jest jednym z najdroższych instrumentów dętych i kosztuje około 20 tys. złotych. W ogóle z instrumentami mamy problemy. Bardzo się nam zestarzały, a nowe są bardzo drogie. Coraz trudniej jest ze starych gratów wydobyć dobry dźwięk, poza tym psują się w nich mechanizmy. Naprawy są bardzo kosztowne, nieopłacalne, specjalistyczny warsztat jest w Bydgoszczy. Nowych zakupów mamy bardzo mało. Tylko dwoje naszych muzyków ma własne instrumenty, pozostałych na to nie stać. Ratuje nas jedyny weteran w zespole, grający na saxhornie Wiktor Rogacz, który reperuje i drutuje co się da. Między innymi z tych powodów (także finansowych) musieliśmy wstrzymać nabór do orkiestry. Kandydaci będą musieli trochę poczekać, poza tym proponujemy im grę na takich instrumentach, które są nam potrzebne.
W.B.:
- Dla osiągnięcia, mimo tych kłopotów, tak pięknego brzmienia trzeba chyba dużo ćwiczyć?
D.L.:
- Tak. Ćwiczymy dużo. Próby odbywają się trzy razy w tygodniu po 2 godziny, w tym jedna w sobotę, dlatego by mogli w nich uczestniczyć także ci grający, którzy pracują, studiują lub mają jakieś inne zajęcia popołudniowe w ciągu tygodnia, a nie chcą się rozstać z zespołem. Mamy także bezrobotnych, którym udział w próbach i występach daje możliwość oderwania się od szarej codzienności.
W.B.: Jednak, żeby osiągnąć taką sprawność, jaką w tej chwili prezentuje łobeska orkiestra, potrzebne są chyba jeszcze inne czynniki, na przykład wychowawcze, bo zespół nie jest przecież zawodowy?
D.L.: Te czynniki ujawniły się samorzutnie wraz z sukcesami (tu skromny dyrektor nie wspomniał, jaką rolę spełnia w orkiestrze on sam i nieoceniony dyrygent oraz sympatyczny człowiek Bogumił Winiarski - życzliwi i pełni taktu ludzie i wychowawcy). Zespół się zintegrował, zapanowała w nim rodzinna atmosfera. Mimo że w jego składzie są studenci, licealiści, uczniowie gimnazjum i podstawówki, łączy ich wspólna pasją i zainteresowania, mają wspólny język, sposób bycia. Nie sprawiają żadnych kłopotów wychowawczych. Pobyt w różnych środowiskach nauczył ich poczucia odpowiedzialności za zespół, cechuje ich duże zdyscyplinowanie.
W.B.: Wspomniał pan o tym, że wyposażenie orkiestry kosztuje, ale przecież oprócz instrumentów musicie mieć jakieś pieniądze na podróże, na jednolite ubrania, na chociażby zwilżenie gardeł jakimiś napojami?
D.L.: To jest problem nieustający, bo oprócz niedużych pieniędzy, jakie ma na orkiestrę w swoim budżecie ŁDK z Urzędu Gminy i Miasta w Łobzie , musimy się starać o nie, dosłownie zdobywać je, gdzie się da. Trochę wspomaga nas Zamek w Szczecinie, Urząd Marszałkowski wydelegowuje nas na imprezy międzynarodowe, dostaliśmy też trochę środków z Unii Europejskiej. Trzeba za groszem chodzić, rozpoczynać starania często z dwuletnim wyprzedzeniem, radzić sobie samym. Na koncertach, które mamy w różnych środowiskach nie można zarobić. Na przykład na wyjazd do Chorwacji, Włoch i Niemiec w ubiegłym roku nasza młodzież sama się złożyła w wysokości 250 zł od osoby. Jutro jedziemy koncertować do Mirosławca, dostaniemy pojazd i to wszystko, a na miejscu jakiś poczęstunek. Bo koncertować trzeba. Bez koncertów, bez "oddechu" życzliwej publiczności, bez sukcesów i uznania orkiestra nie może istnieć. Ubrania trzeba co roku uzupełniać, co też kosztuje. Trochę pomaga w tym gmina, ale nie jest ona przecież zamożna i nie mamy prawa do nikogo mieć pretensji. Nie da się ukryć, że nasza orkiestra tak się rozwinęła, że przerosła nieco możliwości finansowe naszego środowiska. Może nowe władze powiatowe nas zauważą jako w końcu "ambasadorów" Ziemi Łobeskiej. Na Zachodzie, gdzie bywamy, jest tak, że miejscowe samorządy, oczywiście bogatsze niż nasze, przywiązują dużą wagę do orkiestr dętych. Można tam zauważyć taką prawidłowość - im zamożniejsza gmina, tym ma lepszą, lepiej wyposażoną i brzmiącą orkiestrę.
W.B.: O waszych sukcesach pisaliśmy już kilkakrotnie w "Łobeziaku". Wiem, że jesteście uważani za najlepszą młodzieżową orkiestrą w naszym województwie. Jak było z sukcesami w roku ubiegłym?
D.L.: Koncertowaliśmy w różnych miejscach w kraju, byliśmy, jak wspomniałem, w Niemczech, Chorwacji, Włoszech (w tym występ przed Papieżem), a także w Szwecji. Wzięliśmy udział w polsko-niemiecko-szwedzkim festiwalu w Meklemburgii. Dorocznie zajmujemy pierwsze miejsce w majowych Łobeskich Spotkaniach Orkiestr Dętych. Nie mogliśmy z finansowych względów skorzystać ze wszystkich zaproszeń.
W.B.: Jakie macie plany w przyszłości?
D.L.: Chcemy utrzymać dobrą kondycję w 2002 roku. Planujemy zorganizować trasę koncertową w kierunku Hiszpanii. Dostaliśmy już zaproszenie na 2003 rok na odbywający się co cztery lata największy festiwal orkiestr dętych w Alsfeld koło Frankfurtu nad Menem. Koncertuje tam 80 najlepszych zespołów z całego świata. Już raz tam graliśmy obok między innymi reprezentacyjnej orkiestry Wojska Polskiego czy orkiestry króla szwedzkiego. Marzymy też o pojawieniu się u nas sponsora, który by sfinansował folder o naszym zespole, bo dzisiaj dużo zależy w takiej działalności jak nasza od zaprezentowania się szerszej publiczności.
W.B.: Chcielibyśmy choć w części przyczynić się do tego i przedstawić w "Łobeziaku" członków waszego zespołu.
D.L.: Proszę bardzo - oto jego skład:Bogumił Winarski - kapelmistrz, Monika Serweta, Alicja Gierszewska (flety), Alina Chudyk, Magdalena Witczak, Krzysztof Molenda, Natalia Mikułko, Kinga Roszak, Patrycja Kluczka, Anna Bober, Aleksandra Misiun, Katarzyna Osiecka, Karolina Romaniuk (klarnety), Marta Nawrocka, Agata Dadan (sax soprany), Anna Hrycaj, Ewelina Gurjew, Alicja Roszak (sax alty), Małgorzata Szulc, Gabriela Brzózka, Bartłomiej Kędzierski, Agnieszka Andryszak, Leszek Kluczka (sax tenory), Kazimierz Malicki (sax baryton), Paweł Łuczkowski, Wojciech Brzózka, Mateusz Pośpieszyński, Małgorzata Witczak (puzony), Dagmara Menard, Arleta Łakomy (alty), Jakub Jóźwik, Tomasz Śliwa, Dawid Głogowski, Arkadiusz Głogowski, Tomasz Adamowicz, Mateusz Sarnowski, Martyna Gębala (trąbki), Łukasz Wierudzki, Krzysztof Matysiak (tenory), Wiktor Rogacz (baryton), Mariusz Molenda, Dariusz Łedzion (basy), Robert Uss (gitara basowa), Maciej Hnatów, Tomasz Nawrocki, Robert Nawrocki (perkusja), Ewa Gajda, Emilia Zięba (lira), Paulina Hlib, Paulina Czerniawska (rogi).
Dziękuję za rozmowę - W Bajerowicz

'Łobeziak' w internecie


1. E-Mail: Roel_Jansen@yahoo.com
Location: Netherlands
Comments: Witam mieszkańców Łobza! Odwiedziłem Wasze miasto w roku 1998 na obozie pracy. Czy jeszcze ktoś minie pamięta? Proszę napiszcie do mnie (gdzie jesteś Donato?). Dziękuję.

2. Korespondencja do "Tu 'Łobeziak' nr 3974296. Słucham ?"
To co od Wigilii się dzieje na drogach łobeskich to jest istny obłęd. Przez święta nie zrobiono kompletnie nic. Skutki są takie, że do tej pory do Węgorzyna kilkanaście kilometrów jedzie się dobre 40 minut po lodowych muldach. Od Węgorzyna do Stargardu droga jest czarna i sucha. Nie przekonuje mnie argument, że to zemsta byłego powiatu w Stargardzie. Jeśli tak było rzeczywiście, to czy nie można było podjąć nadzwyczajnych decyzji ? Np. roboty publiczne dla bezrobotnych i doprowadzić ręcznie łopatami choć jeden wyjazd z Łobza do sensownego stanu ?? W poniedziałek 07.01.2002 była spora odwilż. Można było ten lód usunąć. I co ? I nie zrobiono nic . Oj władze naszej gminy i nowego powiatu zdecydowanie się nie popisały. Okazały się zupełnie niekompetentne. Wstyd i tyle.....

Do artykułu "Łobez koło Jarocina"
Jest jeszcze jeden Łobez w Polsce. To jezioro koło Białego Boru. Żeby było ciekawiej niedaleko (około 5 km) od tego jeziora jest jezioro Głębokie. J.J.

3. Name: Firas Kowalski
E-Mail: firaska@web.de
Location: Berlin
Comments: Hallo Polska, Hallo Lobez!
Ich bin zwar kein Pole, aber ich liebe eine polnische Frau, Pierogi und Lobez! Eure Disco an der Kirche ist der Hammer! Viele Grüsse von Berlin an Rafal und Ariel Kwak Czesz Firas

(Halo Polska, halo Łobez! Nie jestem Polakiem, ale kocham Polki, pierogi i Łobez! Wasze disco obok kościoła jest na medal! Wiele życzeń z Berlina dla Rafała i Ariel Kwak .Cześć Firas

4. Name: Kwak, Sylwia
E-Mail: sylwunia@web.de
Comments: Pozdrowienia dla Łobza z Berlina!!
Fajna Homepage!!!

5 Od: btymczak@cogeco.ca
Temat: pozdrowienia
Data: 27 stycznia 2002 19:21
Witamy serdecznie z dalekiej Kanady. Cieszymy się ze przez te stronę możemy sobie przybliżyć nasze rodzinne strony, co jest ważną rzeczą dla nas tutaj mieszkających. Pozdrawiamy serdecznie jeszcze raz i na pewno będziemy w kontakcie.
Bożena i Bogdan Tymczak

6. czwartek 01/17/2002 21:09:07
od: Grzegorz Piotrowicz
e-Mail: g_esiu@poczta.onet.pl
Pozdrowienia dla wszystkich. Mieszkańców i sympatyków. Grześ

Chociaż trochę cieplej


Odwiedzając jako kurator społeczny Sądu Rejonowego w Łobzie swoich podopiecznych napotkałem mieszkające w Łobzie samotne kobiety wychowujące małe dzieci, którym braknie opału do ogrzania mieszkań. Zwróciłem się w związku z tym o pomoc dla nich do łobeskiego nadleśniczego Wiesława Rymszewicza, dla którego buduje terenowe mosty drewniane przedsiębiorca Jan Błyszko. Nadleśniczy wyraził zgodę na to, by przeznaczyć odpady (obrzynki itp.) na opał dla moich podopiecznych, zaś J. Błyszko bezinteresownie własnym samochodem to drewno do ich domów zwiózł. W ten sposób mieszkanki Łobza, panie: Gorczyca (troje dzieci 2 - 8 lat), Strzelecka ( troje dzieci 3 - 14 lat) i Rodak (roje dzieci 3 - 9 lat) zostały poratowane opałem na zimę. Sładam w związku z tym w imieniu swoim i moich podopiecznych serdeczne podziękowania obu życzliwy panom.
Jan Kobzdej - kurator społeczny

Czasy saskie


W styczniowym numerze waszej gazety napisaliście w artykule "Od redakcji", że można obecnie zauważyć nasilenie się ze strony niektórych naszych polityków odruchów przyjemności, wręcz uciechy z powodu potęgowania się takich dramatycznych zjawisk jak bezrobocie, bieda, pogarszające się nastroje społeczne, grożąca Polsce zapaść finansowa i gospodarcza. Też to widzę i słyszę. Zgadzam się z tym, że zjawisko to przybiera formę nienormalną. Jest rzeczywiście tak, że ludzie ci, może sami nie zdając sobie z tego sprawy, bo aż o takie tendencje destrukcyjne trudno ich posądzać, przejawiają to, co Niemcy nazywają wyjątkowo zwięzłym i trafnym określeniem "Schadenfreunde" czyli zadowolenie z cudzych kłopotów, przyjemność z tego, że innym się źle wiedzie, czy nawet zdarzają im się nieszczęścia. To znana z praktyki życiowej i potwierdzona naukowo przez psychologię jedna z odwiecznych właściwości ludzkiej natury, przybierająca w warunkach korzystnych dla podatnych na nią ludzi monstrualne formy, szczególnie wtedy, gdy ogarnie ona większą zbiorowość. Historia zna takie przypadki, z którymi ludzkość w końcu potrafiła sobie poradzić i to jest zawsze jakaś nadzieja, niemniej szkody wyrządzane przez zawodowych destruktorów bywają groźne, a skutki ich działania długotrwałe.

Pod tym względem dzisiejsza Polska przypomina mi nieco niesławne czasy saskie, czyli jeden z najgorszych okresów w dziejach naszego kraju, który przede wszystkim z winy jego właścicieli, czyli ówczesnych magnatów i zależnej od nich szlachty stawał się coraz łatwiejszym łupem dla sąsiadów. To oczywiście, co mówię, to może zbyt duży skrót, jak na ocenę tamtej rzeczywistości i aż takie konsekwencje nas nie czekają, bo żyjemy w zupełnie innych układach międzynarodowych i tak na oko żadni sąsiedzi nam nie zagrażają, niemniej wątpliwości nie ulega to, że polscy oligarchowie z XVII i XVIII wieku w swojej większości nie potrafili myśleć i działać w interesie zbiorowości, kraju, że interesowały ich głównie własne latyfundia i fortuny. Nie potrafili myśleć perspektywicznie, zdobyć się na stworzenie i finansowanie silnego państwa. Podejrzewali siebie nawzajem i wszyscy razem, że ktoś może ograniczyć ich samowolę i przywileje. Kupczyli urzędami i obsadzali je swoimi stronnikami, kupowali szlachtę obietnicami wyborczymi, sami brali łapówki i wysługiwali się ościennym państwom. Każda próba wzmocnienia władzy centralnej była skutecznie torpedowana. Sąsiadom wystarczało cierpliwe czekanie na samoistne załamanie się takiego państwa i rozebranie go bez większych trudności. A rozebrali je, tłumacząc się przed opinią światową, że nie jest ono zdolne do samodzielnego istnienia, że interweniują, żeby ratować jego ludność. Z tego czasu pochodzi przecież popularne hasło streszczające ówczesną logikę władzy i mentalność ludzi odpowiadających w końcu za kraj: "Polska nie rządem stoi". Nie "nierządem" jak to się zwykło też niby trafnie określać tamtą sytuację, ale właśnie "nie rządem" czyli brakiem rządu jako zaletą szlacheckiej demokracji i jej największym osiągnięciem. Warto tu wspomnieć, że próbowali wtedy rozumni patrioci, bo trochę ich mimo wszystko się znalazło, wyrwać się z tego impasu i w roku 1773 po pierwszym rozbiorze chcieli opodatkować szlachtę w celu utworzenia regularnej armii. Miano utworzyć wojsko liczące 30 tys. ludzi, zdołano zebrać środki tylko na 15 tys., a i tak nie udało się ich wykorzystać. W tym czasie sąsiedzi Polski mieli karne armie liczące w sumie ponad 150 tys. żołnierzy.

Czy te moje, być może naiwne i prywatne próby wiązania naszej współczesności z tamtymi fatalnymi czasami nie są naciągane? Przecież mamy wolne demokratyczne państwo ze wszystkimi atrybutami władzy, z jego instytucjami działającymi w miarę sprawnie, z rozwiniętą kulturą i niepodległością niczym nie zagrożoną, z gospodarką na razie wprawdzie kulawą, ale podobno możliwą do uleczenia. To wszystko prawda. Niemniej, kiedy się patrzy na wspomniane przeze mnie zbiegi destrukcyjne, na te kłótnie, podejrzenia, oskarżenia, zajadłe spory, raz po raz ujawniające się niekompetencje ludzi, którzy zabrali się do rządzenia, afery, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności, na prywatę, na niesamowitą i niezasłużoną nierówność społeczną, warcholstwo - człowiek ma wrażenie, że żyje w świecie, po którym nie można się spodziewać szybko czegoś lepszego. Wydaje się, że w ten sposób jest marnotrawiony czas, który można by wykorzystać szybciej i lepiej do porządkowania kraju.

Może to jest utopia, pomarzyć przecież wolno, ale gdyby tak Polacy "od góry do dołu" potrafili się z dnia na dzień zdobyć na jakiś prawdziwy solidaryzm społeczny - jedni na chwilową rezygnację z apanaży, krociowych dochodów, łapówek, powiązań i interesów partyjnych, gospodarczych, towarzyskich czy ideologicznych, a drudzy na trochę cierpliwości, chociaż coraz bardziej o nią trudno, to może wszystko poszłoby szybciej do przodu i rządzący mieliby większe pole do manewru. Tak, ale to jednak jest utopia i to w dodatku śmieszna. Nic takiego się nie zdarzy, dlatego powtórki z historii są ciągle aktualne, niestety są one w polskim przypadku smutne i niczego nie uczą.
Historyk

Dwie piękne wystawy


16 lutego br. otwarte zostały w Bibliotece Miejskiej dwie interesujące wystawy zatytułowane "Jesień". Ciekawej charakterystyki autorki pierwszej z nich, Romany Kosińskiej, dokonał dyrektor Biblioteki E. Szymoniak, od wielu lat przyjaciel łobeskich artystów-amatorów i animator wielu wystaw, pozwalających licznym z nich na zaprezentowanie szerszej publiczności swoich talentów. Tym razem zebrał on także wycinki z publikacji prasowych, jakie się do tej pory ukazywały na temat malarstwa Pani Romy i zamieścił je na skrzydełku-zaproszeniu na wystawę: "Romana Kosińska z Reska była osobą w pełni sprawną. Nigdy nie narzekała na swój wzrok. Do 40. roku życia nawet nie musiałam nosić okularów - mówi.
Romana pracowała jako pielęgniarka. Przez wiele lat kierowała też żłobkiem. Później zajmowała się podopiecznymi w Domu Opieki Społecznej. Pewnego dnia musiała podtrzymać ciężkiego pacjenta. Wysiłek spowodował wylew w oku.
Romana zaczęła odczuwać pulsowanie i zaniki widzenia. Zgłosiła się do lekarzy. Niestety nie rozpoznali prawidłowo choroby. Później okazało się, że jej stan jest bardzo poważny. Po wielu badaniach postanowiono wykonać trudny zabieg laserowy. Jednak okazało się, że został on żle przeprowadzony i zamiast pomóc, zaszkodził. Spowodował dalszą, już nieodwracalną utratę wzroku. Dzisiaj Romana widzi zaledwie rozmyte zarysy otaczającego świata.... Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Koła Polskiego Związku Niewidomych i Niedowidzących w Łobzie, popłakałam się - wspomina - Sądziłam. że poznam smutnych ludzi, którzy wspólnie przeżywają swój ciężki los.
Ale Romana mile się rozczarowała, bo niewidomi okazali się bardzo pogodni.
- Jesteś wyjątkową szczęściarą - pocieszał ją prezes koła Jan Wielgus. Przecież jeszcze coś widzisz, a wielu z nas otacza jedynie ciemność. I mimo to potrafimy się cieszyć życiem. Romana zaprzyjaźniła się z Janem. On zaś pokazywał jej, że ciekawe życie nadal może się toczyć z jej udziałem. Przede wszystkim namówił ją do wyjazdu na zajęcia w Krajowym Centrum Kultury Niewidomych i Niedowidzących w Kielcach. Tam spotkała Romana Piłata, prowadzącego zajęcia plastyczne. Ten wręczył Romanie pudełko pasteli i...
Nie wszystkie obrazy się udają, ale akceptuję niedomagania wzroku i nie rezygnuję ze swego zamiłowania - mówi Romana Kosińska - Moje prace rzadko lądują w koszu... Wytrwałość niedowidzącej artystki zaowocowała ekspozycją jej prac na wystawie "Barwa i kształt dotyku zorganizowanej w Kielcach przez Krajowe Centrum Niewidomych w 1999 roku i dyplomem uznania za wysoki poziom artystyczny. Jej obrazy prezentowano m.in. w Wałbrzychu, Resku, Płotach, Szczecinie. Pani Romana pragnie utrwalać piękno Ziemi Zachodniopomorskiej.... Cieszę się, że udało mi się namówić Panią Romanę Kosińską do artystycznego odwzorowania jesieni. Jesieni czasami smutnej, ale zawsze pięknej i indywidualnej... Eugeniusz Szymoniak

Znany ze swej przysłowiowej skromności dyr. Szymoniak nie wspomniał, że na tej samej bibliotecznej sali wystawowej równocześnie z R. Kosińską zaprezentował kilkadziesiąt swoich barwnych fotogramów także o tytule "Jesień". Wiedzieliśmy wcześniej, że jest on zamiłowanym i świetnym fotografem, ale te prace, które pokazał na wystawie, były urody wyjątkowej. To już nie było amatorstwo, ale fachowa i wykonana po mistrzowsku robota. Na dodatek p. Eugeniusz, fotografując fragmenty przyrody w okolicach Łobza spojrzał na nią z czułością, co było ich szczególnym walorem. Zwykłe grzyby w trawie, pniaki na wyrębie, pnie drzew, fragmenty lasu, stawki, rzeczki, których piękna się na co dzień nie dostrzega i przechodzi obok nich obojętnie, stały się na tych zdjęciach prawdziwymi portretami natury. Do tego jeszcze to malarskie wykorzystanie światła, te złote jesienne światłocienie, te refleksy słońca na skądinąd niepozornym jeziorku! Doprawdy okolice Łobza są też piękne, tylko trzeba na nie spojrzeć tak życzliwie, jak to zrobił Eugeniusz Szymoniak.
Wojciech Bajerowicz

Trochę poezji...



Marzeń pajęczyna
W każdym człowieku zawsze jest
Wątlutka pajęczyna marzeń
I jakże często targa ją
W życiu splątany bieg wydarzeń.
Myślisz o fatum, o złym losie,
Że miałeś w życiu ciągle pecha.
I że nie mogłeś zrobić nic,
Że to silniejsze jest od człeka.
Łatwiej pogodzić ci się z tym,
Że to zły los rozdaje karty.
Nie musisz myśleć wtedy ty
Ile naprawdę jesteś warty?
W każdy człowieku zawsze jest
Cudownie piękna tęcza marzeń.
Lecz, by zrealizować je
Musisz je zmienić na ciąg zdarzeń
Więc krok po kroku działaj tak,
Z całego serca, z całej duszy,
By wprost do celu dotrzeć i
Niech żadna trudność cię nie wzruszy
Gdy wytrwasz - swój osiągniesz cel,
Tę tęczę - zmienisz w rzeczywistość.
Wtedy marzenia spełnisz swe
I czeka cię cudowna przyszłość.

Krzysztof Andrusz

14 LUTEGO
Wiedzą to chłopcy i dziewczynki
Że w lutym święto - Walentynki!
Tradycje święta wszyscy znamy...
To dzień, gdy wszyscy się... KOCHAMY!
Miłość Kaziowi wyzna Stasia...
Amelka kochać będzie Jasia...
W prezencie serce da Zdziś Heli,
Czym ją naprawdę rozanieli.
W wulkan miłości wprost się zmienia,
Chłodna na pozór, piękna Henia.
I szybciej jej serduszko pika,
Gdy patrzy dzisiaj na Ludwika.
Kwiaty, prezenty, słodkie minki...
Taki to dzień, te Walentynki.
Miłość powszechnie jest dziś w modzie...
(Czemu nie może być tak co dzień?!...)

Z księgi fraszek Krzysztofa Andrusza i Elżbiety Konefał

ZGADZAŁ SIĘ
Był przywiązany niczym pies...
...dlatego smycz potrafił znieść.

GEHENNA
Gehenna to dla polityka,
gdy po wyborach fotel znika.

WYJĄTEK
Nigdy nie złamał żadnej przysięgi...
...poza małżeńską.

PECH
Miła, wierna, oddana była pewna Hania...
Czemu trafiła na drania?

WAZELINIARZ
Tak podbijał szefowi bębenka,
aż mu spuchła ręka.

ŁATWO
Nie jest trudno być mężnym,
gdy się jest potężnym.

WYJAŚNIENIE
Jak można być tak głupim?
...to proste, wystarczy się postarać!

OFIARNY
Chciałby dać jej siódme niebo...
niestety, dysponował tylko piekłem!

CENZURA
Popierał ideę krytyki...
lecz nie za swoje wybryki!

PIELĘGNIARZ
Niewzruszone miał zasady...
...pielęgnował swoje wady!

PORZEKADŁO
Mądry Polak po szkodzie...
...ale rzadko!

Za mało Małyszów


Sukcesy są nam, Polakom, bardzo potrzebne zarówno te osobiste jak i zbiorowe w każdej dziedzinie, głównie teraz, kiedy już wiemy, że nasza kondycja jako narodu i kraju nie jest najlepsza. Jeśli trudno o nie na razie w gospodarce, to każdy inny, jaki się nadarzy, jest na wagę złota. Nie jest to zły objaw, bo świadczy o tym, że mamy poczucie własnej wartości i narodowej dumy i chcielibyśmy, jeśli nie sami, to przynajmniej poprzez czyny naszych rodaków, pokazać i udowodnić innym nacjom, że też potrafimy być niezwykli, że potrafimy przodować i imponować innym, że potrafimy być nieprzeciętni. Bodaj najłatwiej jest to zrobić w sporcie, dziedzinie, w której nawet wśród biednych narodów można znaleźć talenty i fenomeny mogące wprawić w podziw, w dobie powszechności telewizji, cały świat lub chociażby Europę. Dlatego dla niezamożnych narodów sport i sukcesy jego wybitnych przedstawicieli w tej dziedzinie stają się substytutem wszystkich innych, na razie nie spełnionych, nadziei i w jakimś tam stopniu rekompensują inne, na przykład gospodarcze, niedostatki w stopniu nieporównanie większym i intensywniejszym niż to ma miejsce w społeczeństwach zamożnych. Na przykład kto by tam wiedział, że są gdzieś w świecie Kenia czy Etiopia, gdyby nie ich fenomenalni biegacze, gdzie Kamerun, gdyby jego piłkarze nie zdobyli olimpijskiego złota. Sportowcy w takich krajach stają się bohaterami narodowymi. Łączy się z nimi olbrzymie nadzieje i chciałoby się, żeby wiecznie odnosili sukcesy tym większe, im ich jest mniej w innych dziedzinach. Kiedy przegrywają, opinia publiczna lubi się od nich i ich trenerów odwracać z siłą odwrotnie proporcjonalną do tego, czego się po nich spodziewała.

W naszym kraju zjawisko tej tęsknoty za chociażby sportowymi sukcesami obserwujemy czasami w formie komicznej, niekiedy tragicznej. Na przykład możemy mieć pewność, że kiedy włączymy telewizor na wieczorne wiadomości, dowiemy się o tym, że gdzieś tam w USA drużyna Krzysztofa Oliwy czy Mariusza Czerkawskiego wygrała, a częściej przegrała, że jeden z ich w czymś asystował, drugi pauzował, to znowu z kimś się pobił itd. Jest tak, jakby oprócz tych dwóch, pewnie skądinąd dobrych polskich sportowców i sympatycznych ludzi, jednym z kilkudziesięciu w każdej drużynie (ale USA drużynie - to nobilituje), nie było nikogo więcej. A przecież drużyn lepszych od tych, w których występują nasi ludzie, jest tam kilkadziesiąt. To już jest komiczne, a delikatnie mówiąc, także nieskromne. Mówi się o tym - na bezrybiu i rak ryba. Dramatycznym przykładem jest przypadek nieszczęsnego Andrzeja Gołoty, który, gdy zwyciężał, zaczął wyrastać na narodowego herosa, gdy przegrywał, to zaczął "kompromitować" Polskę i uznano go niemal za zdrajcę. Przypomniano mu wszystkie grzechy młodości, zaczęto szperać w szkolnych świadectwach i udowadniać, że jest półgłówkiem. To już było wstrętne. Oto co robi wypaczony głód sukcesu i patriotyzm na odwyrtkę.

Odmianę tych narodowych kompleksów, bo są to oczywiste kompleksy powstałe z ciągłego niedosytu sukcesów, obserwujemy obecnie na przykładzie losów Adama Małysza. Miejmy nadzieję, że wygra na lutowej olimpiadzie i zaspokoi tym głód tych wszystkich, co tylko sukcesów od niego oczekują, bo są one kibicom w tej chwili gwałtownie potrzebne i będzie nadal mógł być ich idolem, żywym wyrazicielem narodowych ambicji, co nie byłoby takie znowu złe, gdyby.... Tymczasem jego chwilowe, miejmy nadzieję, nieco słabsze wyniki już zaczynają budzić wątpliwości i podejrzenia, już zbierają się na dyskusje kierownicze narciarskie gremia nadrabiające wprawdzie publicznie miną, że niby nic, ale raczej wystraszone tym, że niedyspozycja skoczka nadweręży ich kompetencje, osłabi stanowiska. Że to są wymyślone podejrzenia? Tak? To po co się z tego tak gęsto publicznie tłumaczą, że tak nie jest, po co tak nagle się zbierają, po co ściągają sympatycznego trenera Tajnera, który też tłumaczy się w telewizji, że go na żaden dywanik nie wzywano? Czyżby nie wystarczyły jego dotychczasowe umiejętności udowodnione sukcesami Adama Małysza? Na mój łobeski gust każdy inny następny trener może jedynie spaprać to, czego się Małysz od Tajnera nauczył. Przecież nasz skoczek już osiągnął wszystko to, co w tej dziedzinie sportu jest możliwe do zdobycia. Nie jest on jakimś ponadludzkim fenomenem, który będzie zawsze zwyciężał. Strach pomyśleć, co się będzie działo, gdy jego niedyspozycja potrwa dłużej. Zwyciężali przed nim inni, którzy dzisiaj są gorsi (Peterka, Schmitt, Golberger, Funaki, Ahonen itd.) i będą po nim to robić kolejni inni. Wprawdzie na razie winnych jakby nie ma, bo wstyd byłoby tak szybko zwalać winę na ciągle dla naszych "patriotów" wspaniałego, wiele obiecującego i bliskiego ich sercom chłopca, który po chwilowej obniżce formy może jeszcze pokazać światu, co Polak potrafi, niemniej już pojawiają się ci, co są chyba winni. W internecie na przykład pojawiły się pogróżki pod adresem Niemców, że z Małyszem wygrywają! Zaś, słyszałem to na własne uszy w telewizji, jak jeden z naszych, pożal się Boże, dziennikarzy, sugerował, że należałoby sprawdzić, dlaczego ci Niemcy przed każdym konkursem zbierają się na piętnaście minut w swoim gronie w tajemnicy przed innymi. Co oni tam mianowicie robią? Sugestia durnia była wyraźna - coś tam pewnie nielegalnego robią. Podpowiadam - może po prostu łykają po dwie setki gorzały, żeby się pozbyć lęku przestrzeni, przytłumić wyobraźnię i strach i dzięki temu zaczynają latać dalej.

Tymczasem Małysza jest po prostu za mało. Jest ciągle dobry, chwilami rzeczywiście w swoim fachu wspaniay, ale jest sam, bo pozostali nasi się nie liczą, są z innej klasy. W każdym z konkursów, jakie w tym roku oglądamy, skacze po kilku Finów, Austriaków, Japończyków, nie mówiąc o kilkunastu Niemcach. Każdego z nich stać na skoki dające zwycięstwo. W razie niedyspozycji jednego pojawiają się następni, zaś nasz człowiek jest sam ze swymi ludzkimi kłopotami i ogromnym ciężarem odpowiedzialności za losy kraju, bo tego domagają się od niego za wszelką cenę rodacy, środki masowego przekazu, rozhisteryzowani dziennikarze, a także wszyscy ci, którzy pośrednio chcą na tym zarobić. Poza tym w Polsce jest 60 (sześćdziesięciu) skoczków narciarskich i bodaj tylko dwa nadające się do skakania obiekty, a w Finlandii (niecałe 5 milionów ludności) skoczni jest 60 i ponad 1500 uprawiających ten sport młodych ludzi. Najwyższa góra w tym kraju ma 821 metrów. A my mamy tylko jednego Małysza. Składanie na jednego człowieka odpowiedzialności za nadzieje, za honor, za sprawę polską jest tragikomiczne w takich warunkach. Na szczęści Małysz znowu wygrał w Zakopanem.
W. Bajerowicz

DOMET


Z dziejów Spółdzielni Pracy Wytwórczo-Usługowej "DOMET" w Łobzie Niedawno minęło 10 lat od czasu likwidacji spółdzielni popularnie zwanej "Dometem". A była ona przecież swego czasu jednym z zakładów pracy, z którym była związana duża część mieszkańców Łobza, Reska i Węgorzyna i okolic.
Protoplastami "Dometu" były dwie spółdzielnie:
Spółdzielnia Szewców i Cholewkarzy "Mewa" zawiązana w 4 maja 1950 r. Głównymi jej założycielami i udziałowcami byli Jan Kamiński z Łobza i Mikołaj Penc z Reska. W chwili założenia liczyła ona 10 członków. Jan Kamiński jako wkład do spółdzielni przekazał 7 maszyn szewskich, które jakimś cudem przywióż ze Łwowa, gdzie prowadził duży warsztat szewski. Prezesem spółdzielni "Mewa" wybrano Jana Kamińskiego.
Drugą spółdzielnią była Spółdzielnia Pracy Krawieckiej "Syrena", którą złożono 8 czerwca 1950 r. W chwili założenia liczyła ona 12 członków. Pierwszym prezesem tej spółdzielni został Aleksander Gordowicz , zaś od 21 lipca zastąpił go Jan Kurek.

Założycielami spółdzielni byli rzemieślnicy, do tej pory prywatni, którzy "dobrowolnie", aby wykazać "wyższość gospodarki uspołecznionej nad indywidualną" - tak przedstawiono to w sprawozdaniach z działalności Spółdzielni Krawieckiej "Syrena na koniec listopada 1951 r. Jak było faktycznie, pamiętają to ci, którzy zostali zmuszeni do zawiązania spółdzielni. Dokonano tego metodą wysokich podatków i tak zwanych domiarów. Ludzie, którzy odkładali pieniądze z myślą o inwestowaniu w swoje warsztaty pracy w ciągu jednej nocy zostali ograbieni z całego dorobku. Ciekawostką z tego okresu było to, że do czerwca 1951 r. nie prowadzono księgowości z braku odpowiednio przeszkolonego pracownika.

W 1953 r. dokonano przymusowego "połączenia" spółdzielni "Mewa" i "Syrena" i stworzono Powiatową Spółdzielnię Wielobranżową imienia Marcelego Nowotki". Pierwszym prezesem Nowotki został Andrzej Kamiński, a kolejno prezesowali jej Jan Strzelecki, Roman Muzyko, Henryk Dajnowski, Edmund Stołowski, który prezesował spółdzielni najdłużej, bo w latach 1969 - 1990 oraz Waldemar Mężyński, który był równocześnie jej likwidatorem. W międzyczasie nastąpiła zmiana nazwy spółdzielni na Powiatową Spółdzielnię Pracy Usług Wielobranżowych, a w roku 1970 na Spółdzielnię Pracy Usługowo-Wytwórczą "Domet" i pod tą nazwą dotrwała ona do czasu jej likwidacji.

Stanowisko głównego księgowego piastowali kolejno: Andrzej Kamiński, Zbigniew Grochowski, Janina Leszczyńska, Stanisława Zaorska i Danuta Łowkiet. Wymieniam również licznych innych pracowników, którzy długoletnią pracą przyczynili się do rozwoju spółdzielni, bo cokolwiek by mówić niedobrego o jej przymusowym powstaniu, wytwarzano w niej potrzebne na rynku towary, dawała ona ludziom zatrudnienie, a oni pracowali w niej uczciwie i solidnie. Są wśród nich także osoby, które już od nas odeszły - tym bardziej należą im się ciepłe wspomnienia.

W dziale administracji pracowali między innymi: E. Górecka, R. Taraciński, Cz. Dąbrowa, L. Łyczkowska, A. Kmieć, M. Koralewski, P. Kowalczyk, Al. Boryszewska, M. Załuski, Br. Załuska, B. Karmasz, St. Żurawski, J. Lekki, M. Zdzieszyńska, F. Stefanowski, R. Jankowska, St. Mikuch, J. Stukaniuk, T. Włodarczyk, W. Szlezyngier, J. Karkuszewska, St. Kopaczko, T. Piarski, J. Pietrak.
W usługach zatrudnieni byli: T. Leśniewski, A. Nowacki, F. Kamiński, B. Kulaszyński, W. Szkiecin, Z. Książczyk, P. Owsianik, W. Nawrocki, S. Gęsikiewicz, Gwiazda, A. Kużel, W. Fiutowska, L. Wyczołek, K. Sienkiewicz, H. Nachaj, M. Tomczyk, T. Łagoda, Z. Szpak, T. Dąbrowski, P. Ptak, E. Stefanowski, S. Karkuszewski, Z. Karkuszewski, T. Waszczyk, T. Nawrocki, J. Piszewski, W. Ziomkowski, A. Wyczołek, J. Lis, E., Oilecka, G. Wójcik, A. Bansiewicz, Chlebcewicz.
W produkcj pracowali: H. Jasina, M. Gosławska, Cz. Paczkowski, T. Tadla, E. Tadla, S. Kabulska, C. Kowalczyk, H. Moroz, T. Moroz, S. Kuźmiński, K. Wesołowski, E. Pełka, J. Auguścik, L. Bejm, Z. Stukaniuk.
Warto też wspomnieć takich pracowników jak: S. Sawicka, S. Kabulska, T. Kabulski, T. Rynkiewicz, M. Galczak, G. Łyczkowska, Z. Pietruszko, J. Kulik, M. Snopek, W. Tomkiewicz, J. Jasińska i D. Pelc.

Na pewno nie wymieniłem wszystkich osób związanych ze spółdzielnią. Proszę mi nie mieć tego za złe, ale pamięć ludzka jest zawodna, a od opisywanych zdarzeń upłynęło jednak sporo czasu.
Do roku 1956 spółdzielnia swoją działalność zamykała stratami. Wpływ na to miały takie czynniki jak: niska wydajność pracy, braki materiałowe, wysokie koszty robocizny wynikające z nikłej mechanizacji pracy. Z czasem sytuacja ta uległa poprawie. Podaję stan zatrudnienia w spółdzielni w roku 1959: w administracji pracowało 9 osób, szewców było 21, krawców 40, w usługach metalowych pracowało 38 osób, w handlu 2, były też 2 sprzątaczki. Zadziwia pewnie dzisiejszych czytelników wielka liczba szewców i krawców, ale były to czasy, kiedy szyło się odzież "na miarę", a obuwie na ogół było na skórzanych podeszwach, które trzeba było od czasu do czasu "zelować" czyli wyposażać w nowe podeszwy. Spółdzielnia prowadziła wtedy dwa sklepy - jeden w Łobzie, drugi w Resku. Pierwszym pojazdem mechanicznym, który służył zarówno do przewozu ludzi jak i do zaopatrzenia był poniemiecki volkswagen KDF, typowy samochód terenowy z napędem na 4 koła oraz śrubą umożliwiającą pokonywanie przeszkód wodnych. Ten unikalny pojazd odprzedano wojsku w Świdwinie. We wspomnianych latach i także później spółdzielnia koncentrowała się na usługach takich jak: szewstwo, krawiectwo, remonty maszyn rolniczych, roboty elektryczne, naprawy pojazdów mechanicznych, zegarmistrzostwo, pralnictwo, malowanie szyldów, dziewiarstwo, szklarstwo, tapicerstwo, wulkanizacja opon. Jak z tego widać, Łobez nie był wtedy usługową pustynią. Produkowano także w spółdzielni: kuchenki elektryczne, konfekcję lekką, obuwie, metalowe artykuły gospodarstwa domowego, szafy bhp i socjalne, kołdry, kondensatory oraz woreczki foliowe.

W latach 1959 - 65 w Chociwlu działał Zakład Mechaniczny, w którym remontowano samochody marki Lublin dla PGR-ów. Zakład ten miał 3 stanowiska hamownicze do docierania silników. Spółdzielnia także inwestowała. Np. wybudowała dom usług i pralnię w Łobzie oraz dwie hale produkcyjne w Węgorzynie.
W najlepszym okresie działalności, to jest w latach 1971 - 80, zatrudnienie w "Domecie" miało 280 osób. Tu odbywali praktyki liczni dzisiejsi rzemieślnicy łobescy. Na dużą skalę wytwarzano w tym czasie w systemie chałupniczym cewki elektryczne i woreczki foliowe. Pod koniec lat 80-dziesiątych działalność spółdzielni koncentrowała się na: krawiectwie w kooperacji z "Odrą" ze Szczecina, dla której szyto spodnie (zatrudnienie miało 100 kobiet pracujących na dwie zmiany), produkcji kondensatorów w kooperacji z "Elwą" z Kołobrzegu (40 zatrudnionych), chałupnictwie - szyto kołdry, wyrabiano wkłady do butów gumowych w kooperacji ze "Stomilem" z Łodzi (50 zatrudnionych). W Zakładzie Metalowym w Węgorzynie produkowano wspomniane szafki bhp, regały magazynowe oraz artykuły metalowe do gospodarstw domowych (50 zatrudnionych). Tamte lata pozostały w pamięci ludzi, którzy pracowali w "Domecie" jako czas, do którego wraca się z sentymentalną łezką w oku. I słusznie, gdyż były to mimo wszystko lata, kiedy nie istniało takie zjawisko jak bezrobocie, a to przecież jest bodaj ważniejsze niż pełne półki w sklepach, ale równocześnie brak pieniędzy i w wielu przypadkach - perspektyw życiowych. Przy zbieraniu tych materiałów życzliwych informacji udzielali mi Państwo: Janina Leszczyńska, Zbigniew Grochowski, Andrzej Kamiński i Edmund Stołowski, którym serdecznie dziękuję.
Roman Wawrzyniak

Ze starej książki wydarzeń


Zamieszczamy dzięki uprzejmości nadkomisarza Leszka Olizarczyka kolejną porcję notatek z policyjnej książki wydarzeń Komendy Powiatowej MO z Łobza. Tym razem zaczynamy od stycznia 1955 roku, a to z tego powodu, że łobeskie książki z lat poprzednich musiano na dniach przekazać do Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie prawdopodobnie będą przeglądane jako źródła, w których można znaleźć niejeden budzący dzisiaj wątpliwości ślad naruszania praworządności w tamtych czasach. Wydaje się nam, że zdarzenia zanotowane w 1955 roku przynoszą sporo niemniej ciekawych danych na temat ówczesnego życia, głównie gospodarczego, co te wcześniejsze z lat 1945 - 46 i tego, co wtedy uważano za karalne. Przenosimy się mianowicie w świat, który z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się absurdalny szczególnie dla młodych ludzi, którzy na szczęście nie musieli się z nim już zetknąć, ale chyba i starsi przypomną sobie zdarzenia, które należą już do przeszłości i całe szczęście Prosimy zwrócić uwagę na to, jak był wtedy ścigany tzw. nielegalny handel mięsem, bo go brakowało, a hodowcy zmuszani byli do "dostaw obowiązkowych" do państwowych punktów skupu. Wszystko było państwowe i spółdzielcze szczególnie w handlu (z prawdziwą spółdzielczością nie miało to nic wspólnego) i powodowało to patologie, bo ludzie jak mogli, tak starali się sobie radzić w warunkach ciągłego niedoboru towarów. Były sklepy tylko dla osób uprzywilejowanych, sprzedawano po znajomości i "spod lady" albo pokątnie. Dyskusje na temat niedoborów traktowane były jako "wroga propaganda". Plagą handlu były manka (braki towaru i pieniędzy w kasie) i suparaty (nadwyżki) - jedno i drugie było ścigane. Prawdę mówiąc - państwo nie mogło sobie poradzić z upilnowaniem swojego majątku, a chciało wszystko kontrolować. Ludzie natomiast "kombinowali". Prowadzono nieustanne inwentaryzacje w sklepach, które były na kilka dni zamykane. Zajmowały się tym także organy ścigania. Dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale wtedy takie to nie było. Wynotowaliśmy tylko niektóre takie zdarzenia. Było ich znacznie więcej. Co kogo dzisiaj obchodzi, jak sobie ktoś radzi we własnym sklepie! Przechodzimy zatem do konkretnych zdarzeń i jesteśmy jakby w innym świecie. (Red.):
· 04.01.1955 rok. Chuligaństwo w PGR Rekowo. Ryszard O. będący w stanie nietrzeźwym powybijał okna razem z ramami. Tymczasowo aresztowany na 1 miesiąc.
· 03.01. Kradzież 1 pary butów i koszuli przez włóczęgę Franciszka Sz.
· 11.01. Chuligaństwo wywołane w gospodzie w Węgorzynie. Pijany Stanisłwa N. pobił trzech obywateli i znieważył funkcjonariusza MO.
· 11.01. Kierownik referatu zatrudnienia PPRN Stanisław Z. przywłaszczył sobie 200 zł, utracił rower służbowy oraz wykorzystał 3 zlecenia kredytowe.
· 12.01. Wypadek drogowy spowodowany przez traktorzystę Jerzego P. z Zespołu Młynów Białogard, który prowadząc samochód ciężarowy z nadmierną szybkością uderzył w drzewo rozbijając samochód.
· 12.01. Spekulacja mięsem. Ryszard M. kupił świnię wagi 90 kg od chłopa indywidualnego, którą zabił wiedząc o tym, że czyn ten jest karygodny.
· 12.01. Traktorzysta Tadeusz Sz., który nieostrożnie prowadził traktor w czasie ślizgawicy spowodował wypadek na moście w Wysiedlu. Straty 300zł.
· 14.01. Znaleziono zwłoki noworodka w drewnianej skrzynce, która była zakopana w rowie na skraju lasu obok toru kolejowego w Resku.
· 14.01. Roch D. dokonał kradzieży z kopca majątku PGR 17q ziemniaków, które sprzedał i kupił świniaka wart. 750 zł na spekulację.
· 15.01. Przywłaszczenie 2800 zł gotówki własności robotników PGR Sielsko przez księgowego Stefana R. Sprawca wyjechał w nieznanym kierunku. Po 11 dniach został zatrzymany.
· 15.01. Kradzież owsa w PGR Lesięcin. Sprawca wystawiał kwity na stan obory, a sam przywłaszczą sobie owies.
· 16.01. Spekulacja mięsem w PGR Siwkowice. Sprawca kupił świnię po wygórowanych cenach, którą zabił i mięso sprzedał po wygórowanych cenach.
· 18.01. Spekulacja mięsem w PGR Siwkowice przez Józefa K., który kupił tucznika za 1200 zł, zabił go i rozprzedał mięso zarabiając na tym 1200 zł.
· 21. 01. Spekulacja mięsem w Runowie przez Hieronima S. i Bolesława E., którzy zakupili świnie od gospodarzy.
· 21.01. Nielegalne nabywanie skór miękkich czarnych pochodzących z nielegalnego garbunku przez Jana S ., który ze skóry tej robił obuwie dla mieszkańców Węgorzyna.
· 22.01. Systematyczna kradzież i przywłaszczanie pieniędzy przez brygadzistę parku konnego "Wilk" w Resku podległemu bazie Państw. Centrum Drzewnego przez rzekomy zakup paszy dla koni, której nie kupował, a za fikcyjne rachunki pobierał pieniądze w sumie 49.350 zł.
· 24.01. Nadużycie polegające na podrobieniu podpisu na liście płacy w Krochmalni Łobez. Kasjerka Stefania K. przywłaszczyła sobie 89 zł i 28 groszy na szkodę robotnika Juliana S.
· 24.01. Nadużycie w magazynie GS w Węgorzynie. Magazynier Władysław P. sprzedawał pokątnie niektóre towary jak śrutę, węgiel, papę. Pieniądz przywłaszczał sobie powodując manko12.914 zł i 13 groszy.
· 26.01. Pożar. Właścicielka mieszkania na ul. Bema w Łobezie zostawiła w domu dziecko nie zmykając paleniska w piecu. Dziecko prawdopodobnie wygarnęło żarzący się węgiel. Powstał pożar, w wyniku którego dziecko poniosło śmierć.
· 28.01. Rozsiewanie wrogiej propagandy przez Emmę K. polegające na tym, że rozpowiadała o tym, że będą wprowadzone kartki na wszystkie towary.
· 29.01. Systematyczna kradzież przez Leona T. kamieni przeznaczonych na budowę drogi. Strata 950 zł.
· 31.01. Nielegalny ubój świni przez księgowego Antoniego H. w PGR Radzim, którą to świnę przeznaczył on dla stołówki PGR.
Nadkomisarz Leszek Olizarczyk

Mirosław Smugała znowu laureatem


12 grudnia b.r. na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie nastąpiło rozstrzygnięcie V Międzynarodowego Konkursu Filmów i Fotografii o Tematyce Ekologicznej "VIDEKO"2001. Celem Konkursu było ukazanie jak potężnym źródłem inspiracji artysty jest świat przyrody. Do przeglądu zgłoszono 29 filmów. Wśród laureatów znalazł się, kolejny raz, mieszkaniec Szczecina Mirosław Smugała prezentując film pt. "Inkluzje". Mirosław Smugała, adiunkt w Katedrze Hodowli Koni Akademii Rolniczej Szczecinie, filmowaniem zajmuje się od 10 lat tworząc z pasją przede wszystkim filmy przyrodnicze. Zadebiutował w 1992 roku na Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Ekologicznych w Nowogardzie zdobywając nagrodę za walory przyrodnicze filmu pt. "Piękne i zagrożone", w którym przedstawił piękno trzech środowisk wodnego, torfowiskowego i leśnego oraz stopień ich zagrożenia ze strony przebywających w nim ludzi.

Po paru latach przerwy Mirosław Smugała postanowił zaprezentować swoje filmy na Międzynarodowym Konkursie Filmów Ekologicznych w Olsztynie zdobywając kolejno: w 1999 r. nagrodę Grand Prix za film "Szron", w 2000 r. wyróżnienie za "Igraszki bogini Selene" oraz w tym roku II nagrodę za "Inkluzje". Dużym wyróżnieniem było zakwalifikowanie w tym roku jego amatorskiego filmu pt."Igraszki bogini Selene" do finałowego pokazu, wśród zawodowych filmowców z kraju i zagranicy, na Festiwalu Filmów Przyrodniczych im. Wł. Puchalskiego w Łodzi. W swojej działalności stara się wzorować na filmach znanego przyrodnika i filmowca Włodzimierza Puchalskiego, który pokazywał przyrodę taką, jaką ona jest w rzeczywistości: czysta i dzika. Nie przenosił jej do atelier, aby otrzymać sztuczne warunki i zrobić idealnie doświetlone i przekoloryzowane ujęcie.

Mirosław Smugała filmuje głównie okolice Łobza, skąd pochodzi. Uważa, że są to tereny piękne, urozmaicone i dzikie, gdzie nie dotarł jeszcze (jak twierdzi "..na szczęście") pseudoturysta.
W niedalekiej przyszłości powstaną filmy o śródleśnych oczkach wodnych i o storczyku plamistym, do których filmowiec nagrywa brakujące ujęcia. Serdecznie gratulujemy naszemu ziomkowi sukcesów i czekamy na jego kolejne osiągnięcia. Przypominamy, nie bez przyjemności, że jest on absolwentem łobeskiego liceum, z czym się nie kryje i o czym nie zapomina. Swego czasu dostaliśmy od p. Mirosława kasetę z filmem przygotowanym przez niego z ostatniego Zjazdu Absolwentów Liceum. RED.

Nie tylko strzelanie


Nikt nie zna dokładnej daty powstania Koła Łowieckiego nr 30 "Lis" w Łobzie. Wiadomo tylko, że w latach pięćdziesiątych koło, które działało przy miejscowym posterunku milicji, podzieliło się i w wyniku tego powstał m. in. "Lis". Dziś 35 członków koła i 1 strażnik gospodarzy i poluje w obwodzie o powierzchni 7435 ha (w tym jest 2124 ha lasów). Mamy głównie grunty rolne i w niewielkiej części nieużytki. Nie ma u nas dużego i zwartego kompleksu leśnego. Są to jednak tereny bardzo atrakcyjne, urozmaicone zarówno pod względem krajobrazowym (dolina Regi) jak i siedliskowym. Dominuje u nas sosna, ale występują też buki i dęby, dające obfity żer dzikom. Wprawdzie w ubiegłorocznym planie pozyskania zwierzyny myśliwi z "Lisa" zakładali strzelenie 3 jeleni byków, 5 łań, 3 cielaków 30 kozłów, 50 kóz, 7 koźląt oraz 50 dzików, ale nie tylko strzelali, przeciwnie, przede wszystkim starali się o utrzymanie w rozsądnych i potrzebnych dla równowagi biologicznej ilości pogłowia zwierząt w łowiskach, eliminowali sztuki wyselekcjonowane. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że to właśnie dzięki zabiegom hodowlanym myśliwych nasz dziki zwierzostan w ogóle istnieje.

Łobescy myśliwi z niepokojem obserwują spadek liczebności jeleni występujący na całym Pomorzu. W ich ocenie jest to związane z ograniczaniem bazy żerowej i niepokojeniem jeleni w łowiskach. W obwodzie, w którym gospodaruje "Lis", nie dość, że lasy są rozproszone, to jeszcze często są one nawiedzane przez okoliczną ludność, co nie sprzyja zwierzętom szczególnie w okresie rozrodu. Już wczesną jesienią myśliwi rozpoczynają prace mające na celu zatrzymanie zwierzyny w lasach. Na zimę kupiliśmy np. 10 ton zboża paszowego do 15 paśników i magazynopaśników, a także 150 kwintali snopówki (owsa). Na zimowe dokarmianie zwierzyny przygotowaliśmy 1,8 ha poletek zgryzowych i żerowych z rzepakiem i żytem. Wiosną na pasach dla dzików wykładamy i przybronowujemy kukurydzę. Zwierzęta mają z wybieraniem kukurydzy wiele zabawy, bo jest to podobne do wybierania rodzynek z ciasta. Zajmuje im to wiele czasu, dlatego mało przebywają na polach, w związku z czym szkody w uprawach rolnych też są mniejsze. Oszczędzamy. Wydatki na tenutę dzierżawną są zbyt duże, gdyż jakość naszego łowiska (w dużej mierze polnego) jest średnia. Od kilku lat za pozyskane samce zwierzyny płowej zarówno nasi członkowie jak i goście nie pobierają rekompensat. Wygospodarowane w ten sposób pieniądze spożytkowujemy na zakup karmy i zagospodarowanie łowisk. Oszczędzamy też na wydatkach na przejazdy i delegacje. Nikt nie domaga się ich wypłacenia, traktując wyjazdy jako działalność społeczną i hobbystyczną. Koło nie ma własnego sprzętu rolnego - wynajmowanie go zamiast stałego utrzymywania jest mniej kosztowne. Zatrudniony przez nas strażnik łowiecki poważnie traktuje swoje obowiązki. Dobrze orientuje się w sytuacji łowisk, konserwuje urządzenia łowiecki, wykłada karmę w razie jej niedoboru, a przede wszystkim skutecznie pilnuje upraw rolnych. Mamy radości ze swojego hobby, to prawda. Obcowanie z przyrodą, wspólne zainteresowania, koleżeństwo, świadomość tego, że się coś pożytecznego dla tej przyrody robi, łączy myśliwych i daje satysfakcję. Ale mamy także poważne problemy. Wiele czasu musimy poświęcać na walkę z kłusownictwem. Duże bezrobocie na popegeerowskich terenach w okolicach Łobza powoduje niezwykłe nasilenie się tego procederu. Pułapki na zwierzynę pojawiają się jak grzyby po deszczu. Niedawno jeden z naszych kolegów przechodząc przez odnogę Regi znalazł na jednym przesmyku 12 wnyków! Cierpliwie musimy walczyć z kłusownictwem, ale także ze sforami psów grasującymi i polującymi w lesie. Często są one puszczane celowo samopas przez właścicieli, żeby się same "dożywiły". Stwierdzamy, że psy dzisiaj mają więcej praw niż ludzie, a przecież oprócz psów żyje jeszcze wiele innych gatunków dzikich zwierząt, którymi, poza myśliwymi mało kto się zajmuje. Dziwi też lekkomyślność kłusowników i tych, którzy pokątnie nabywają od nich skłusowane mięso, najczęściej po prostu padlinę. Ostrzegamy przed spożywaniem takiego nie badanego i niewiadomego pochodzenia mięsa, szczególnie z dzików, bo te zaczynają chorować na nową chorobę tzw. przywrę, która jest robakiem znajdującym się w tuszy i jest groźna dla ludzi. Jedna z udanych akcji przeciw kłusownikom wspominam tak:

Około godziny osiemnastej zgłosił się do mnie człowiek z informacją, że znalazł żywego dzika we wnyku, którego trzeba dostrzelić. Z kolegą myśliwym poszliśmy we wskazane miejsce. Dzika już nie było, pozostała po nim tylko skóra. Na ziemi dostrzegłem ślady roweru. Miałem przy sobie telefon komórkowy, zadzwoniłem więc na policję. Przyjechali policjanci znający się na łowiectwie (jeden z nich sam jest myśliwym). Po śladach roweru policjanci doszli do Grabowa. Wytypowano podejrzanych i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Przeszukanie dało zaskakujący efekt - u wszystkich wytypowanych znaleziono skłusowaną dziczyznę. Udowodniono kłusownikom winę i zostali oni za swój proceder ukarani przez sąd. Choć problemów mamy niemało, to jednak cieszymy się z tego, co mamy. To duża przyjemność spotkać się z kolegami w leśnej Hubertówce i przy ognisku uroczyście kończyć polowanie.
Józef Reguła - Koło Łowieckie "Lis"

Nie wysłany list


Kochana Mamo!
Tak bardzo bałem się wywiadówki, czułem się fatalnie, bo nie wiedziałem, jak zareagujesz, kiedy dowiesz się, że mam tak fatalne oceny. A kiedy wróciłaś z niej i...nie krzyczałaś...usiadłaś obok mnie, położyłaś rękę na mojej głowie i powiedziałaś: "Musisz być, synu, bardzo nieszczęśliwy, chyba źle się czujesz, mając takie oceny". Byłem przygotowany na krzyki (jak zwykle), wyzwiska (leń, gamoń, nieuk) i ...bicie. Wyszłaś z pokoju, a ja poczułem się głupio. Poszedłem za tobą i powiedziałem: - Mamo, w drugim semestrze na pewno się poprawię. A ty, zamiast odpowiedzieć - Jak zwykle obiecujesz - powiedziałaś: - Dobrze, kochanie, ja ci w tym pomogę, pomyśl tylko jak. Po kolacji przyszłaś do mojego pokoju i powiedziałaś, że bardzo mnie kochasz, ale nie lubisz tego, co robię, że jak u większości dojrzewających chłopców czas "ucieka mi przez palce", że sam nie umiem się uczyć i organizować sobie czasu. Zachęcałaś mnie do pracy nad sobą i razem sporządziliśmy "Program poprawy ocen". A wyglądał on tak: Aby lepiej się uczyć - muszę:
1. Spać odpowiednią ilość godzin (9-10), co jest ważne dla regeneracji mózgu.
2. W szkole jeść produkty zawierające białko (sery, wędliny, jaja, ryby; unikać słodyczy i chipsów
3. Ograniczyć oglądanie telewizji, gdyż telewizja zabija wyobraźnię, rozleniwia, powoduje problemy z koncentracją.
4. Komputer może być włączony tylko w soboty.
5. Muszę nauczyć się uczyć. Powiedziałaś, Mamo, że większość uczniów uczy się na ostatnią chwilę, a potem niewiele z tego pamięta.
6. Uczyć się głośno przekazywać poznany materiał, aby nie mieć problemów z mówieniem w klasie.
7. Utrzymywać porządek w pokoju, bo porządek wokół mnie tworzy porządek i uspokojenie wewnętrzne.
8. Codziennie uczyć się języków obcych. Kilka słówek dziennie to niewiele, ale zaległości szybko rosną.
9. Uczyć się koncentracji uwagi - nauczyciele mówili, że nie uważam na lekcjach. Postanowiłem robić notatki na lekcjach, rozładowywać napięcie mięśni poprzez ćwiczenia gimnastyczne.
Myślę, Mamo, że wszystko dobrze wszystko zaplanowaliśmy. Postanowiłem to realizować. Jeśli nie przyniesie to efektów, to udamy się po pomoc do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Mamo, jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc. Jestem szczęśliwy, że mnie nie wyzywasz i starasz się traktować mnie poważnie. Ja ciągle myślę o byciu dorosłym, chociaż jestem nastolatkiem, chcę być traktowany jak dorosły, choć wiem, że czasem zachowuję się jak dziecko. Dorosłość to wzięcie odpowiedzialności za siebie, a ja właśnie tego chcę. Dziś nawet sporządziłem plan dnia z uwzględnieniem tego wszystkiego, co zaplanowaliśmy. Wstyd mi, Mamo, i postanowiłem pracować nad sobą. Piszę to wszystko bardziej dla siebie niż dla Ciebie. Wiem, że nigdy nie wyślę i nie dam Ci tego listu! Schowam go. Może kiedyś, kiedy będę na studiach, znajdziesz go "przez przypadek".

Krzysiek

Opłatek u niewidomych


Jak co roku bardzo uroczyście członkowie Polskiego Związku Niewidomych i Niedowidzących obchodzili swoje opłatkowe noworoczne spotkanie w Łobeskim Domu Kultury. Odbyło się ono 10.01 br. z udziałem licznych (około 100 osób) członków PZNiN z Łobza, Węgorzyna i Reska. Przyszli też na to spotkanie sojusznicy niewidomych, przedstawiciele kombatantów, diabetyków, inwalidów, rencistów oraz miejscowych władz. Przywitał niewidomych i gości, jak zwykle poetycko i wzruszająco prezes Jan Wielgus, życząc im przede wszystkim tego, co w ich sytuacji życiowej jest najpotrzebniejsze - życiowego optymizmu i zdrowia. Tu warto dodać, że za jego prezesury miejscowe ogniwo związku jest bardzo aktywne, jego członkowie często i chętnie się spotykają, uczestniczą w imprezach kulturalnych, na których prezentują swój artystyczny dorobek. Następnie było łamanie się opłatkiem, wspólne śpiewanie kolęd. Dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 2 przygotowane przez nauczycielki: panie Małgorzatę Bukato, Renatę Mikul, Izabelę Mościcką i Longinę Makawczyk dały okolicznościowy występ Bożonarodzeniowy przeplatany kolędami. Zakończyła tę piękną uroczystość przygotowana przez członkinie związku wieczerza wigilijna. W.B.

Pamiętajmy o historii


W bieżącym roku warto odnotować kolejnych kilka zdarzeń związanych z naszym miastem, które miały miejsce przed laty i które dla Łobza i jego mieszkańców miały i maja do dnia dzisiejszego znaczenie. Wymieniam niektóre z nich. Warto, by pamięć o nich nie zaginęła, warto, aby niektóre z nich zostały uczczone chociaż skromnymi jubileuszami przez grupy zainteresowanych osób, instytucje czy organizacje. Łobez w swojej historii przechodził różne koleje losu, lepsze i gorsze. Oto niektóre z takich okrągłych rocznic:
* 465 lat temu ewangelicka rada miejska Łobza nakazała zburzenie kościółka katolickiego zbudowanego przez Borków poza miastem, bo ten, który istnieje do dzisiaj, został zajęty przez protestantów.
* 346 lat - wojska Stefan Czarnieckiego w pogoni za Szwedami idąc na pomoc Duńczykom dotarły do miasta;
* 210 lat - założono kuźnię (fabrykę) wyrabiającą drobne narzędzia metalowe;
* 100 lat - zbudowano rzeźnię (istnieje do dzisiaj obok starego stadionu);
* 80 lat - Ernst Zernickow wydał "Geschichte der Stadt Labes in Pommern" ("Historię miasta Łobza na Pomorzu" - do tej pory powszechnie cytowane źródło );
* 55 lat - pierwszą polską maturę w Łobzie zdało 12 osób;
- założono koło łowiecki nr 1, później nazwane "Jeleń";
- wyłączono część lasów z Nadleśnictwa Łobez i utworzono Nadleśnictwo Resko;
* 45 lat - po adaptacji budynku przy Sikorskiego 6 uruchomiono przychodnię lekarską;
* 40 lat - rozpoczęto budowę dworca kolejowego oraz stadionu miejskiego;
* 35 lat - do budynku przy placu 3 Marca wprowadzili się mieszkańcy;
- przekazano do użytku budynek Szkoły Podstawowej nr 2;
- przekazano do użytku sklep PSS przy H. Sawickiej 3;
30 lat - zorganizowany został turniej miast Łobez - Kamień Pomorski;
- uruchomiono automatyczną centralę telefoniczną;
- założono Międzyszkolny Klub Sportowy "Olimp";
15 lat - odsłonięto pomnik w Świętoborcu w miejsce głazu;
- zmarł w Łobzie pisarz Ryszard Dżaman;
- otwarto zelektryfikowaną linię kolejową Białogard - Runowo Pomorskie;
10 lat - drużyna piłkarska juniorów "Światowida" zdobyła puchar "Głosu Szczecińskiego";
- rozpoczęto wydawanie kwartalnika "Łabuź";
- założono spółdzielnię mieszkaniową "Łobezianka";
- odsłonięto Krzyż Sybiraków na cmentarzu.
Zbigniew Harbuz

Piękny popis


18 stycznia br. w sali wystawowej ŁDK miał miejsce piękny półroczny popis muzyczny młodzieży uczęszczającej do Ogniska Muzycznego, tej zasłużonej dla rozwoju kultury muzycznej w naszym mieście placówki. Słuchając tego koncertu można było po raz kolejny przekonać się, na czym polega tajemnica sukcesów takiej na przykład Młodzieżowej Orkiestry Dętej. To właśnie to Ognisko jest swoistą wylęgarnią talentów zasilających ten już renomowany zespół. W ogóle Łobez ma w tej chwili od bodaj dziesięciu lat szczęście do nauczycieli muzyki, którzy trafiwszy na korzystny klimat społeczny dla tej dziedziny sztuki, potrafili przyciągnąć na swoje zajęcia i zachęcić do nich coraz liczniejszą grupę młodzieży. A że na efekty nie trzeba było długo czekać, dlatego na styczniowym popisie zaprezentowało się w ŁDK aż 33 wykonawców, uczących się pod kierunkiem instruktorów: Roberta Ussa, Kazimierza Malickiego, Bogumiła Winiarskiego, Tomasza Różyckiego i Dariusza Ledziona. Młodzież garnie się do muzyki i co jest ważne - jest do jej uprawiania motywowana przez swoich rodziców. Jeśli dodać do tego, że przecież mamy w niewielkim Łobzie jeszcze renomowaną Szkołę Gry Stefanowskich i Ognisko Lesława Buczka, to obraz życia muzycznego Łobza przedstawia się bardzo bogato. Ale najważniejsze jest to, że młodzi ludzie nie są bierni, sami są wykonawcami, przeczą temu, co się mówi o nas, jako o społeczeństwie głuchych. Przynajmniej oni nie chcą tacy być.

Na wspomniany koncert przyszło dużo publiczności, sala była pełna, ciepłe oklaski towarzyszyły wszystkim muzykom, niekiedy przemieniały się w aplauz na przykład po występie Pawła Andryszaka, który znakomicie wykonał na tubie utwór "Pije Kuba do Jakuba" (tuba nie jest najłatwiejszym instrumentem). W ogóle wyróżniały się na popisie instrumenty dęte, klawiszowe i perkusja. Nadal największą popularnością cieszyła się jednak gitara. Najmłodszą wykonawczynią była siedmioletnia Agata Pastwa, podziwialiśmy też nauczycielkę jęz. polskiego z gimnazjum (taka jest siła przyciągająca muzyki) p. Marzenę Kamińską, która także bierze udział w zajęciach Ogniska.

W tym pięknym popisie wystąpili - podajemy nazwiska wszystkich uczestników, bo zasłużyli sobie na to: Mateusz Chuchro, Micha Słodkowski, Mateusz Kilian, Paulina Chlib, Paulina Czerniawska, Jacek Rajewski, Alicja Roszak, Aneta Kowalczyk, Olga Rokosz, Agata Pastwa, Karol Pokomeda, Anna Bober, Marzena Kamońska, Grzegorz Górny, Katarzyna Dawlud, Agata Buryszek, Paweł Kowaliński, Joanna Andryszak, Paweł Andryszak, Joanna Kubacka, Joanna Zarach, Edyta Kowalińska, Natalia Stoncel, Piotr Korniluk, Robert Bogdański, Katarzyna Pierożek, Cyprian Taraciński, Marta Antczak, Małgorzata Besiekierska, Alicja Gierszewska i Anna Rokosz. WB.

Udany koncert


Koniec pierwszego półrocza szkolnego to także czas podsumowania w Szkole Nauki Gry na Instrumentach i G. Stefanowskich, a więc koncert uczniów, dający im możliwość publicznego zaprezentowani zdobytych umiejętności i popisania się nimi. W niedzielę 20 stycznia br. zebrali się zatem uczniowie w kinie "Rega" pedagodzy, rodziny i sympatycy tej renomowanej i z tradycjami Szkoły. A była to już dość spora, bo licząca prawie 200 osób, gromadka. Na początku, już przy wejściu na salę, miłe zaskoczenie. Zupełnie inny, przyjemny wygląd sali! Zmieniona scena, centralne wejście schodami na widownię, ściany odmalowane, na parkiecie stoliki, krzesła, ławki, zaś sama scena znacznie poszerzona i pogłębiona. To dobrze, bo muzyka bardzo lubi czyste wnętrza.

Koncert rozpoczęli konferansjerzy - Aleksandra Misiun i Łukasz Wilk, również niekonwencjonalnie, bo bez wchodzenia na scenę, stojąc przy stoliku z publicznością i mówiąc do bezprzewodowego mikrofonu. A potem zabrzmiała muzyka młodych wykonawców. Jak zwykle, na początku prezentowali się najmłodsi, później ci, co uczą się gry nieco dłużej, na końcu "młodzi weterani". Wszyscy jednak byli przyjmowano ciepło, a nawet gorąco. Na sali zapanowała miła atmosfera.

Spośród wielu wykonawców najbardziej spodobały się słuchaczom pianistki: Paula Szurek w "Mazurku F-dur" F. Chopina, Kinga Roszak w "Mazurku B-dur" F. Chopina, Aleksandra Misiun w "Polonezie As-dur" F. Chopina, Alicja Roszak w "Mazurku G-mol F. Chopina, Alicja Zawiałow w "Dla Elizy" L. v. Beethovena i Anna Bober w "Balladzie dla Eweliny" P. de Senneville`a. Wśród gitarzystów śpiewających zwrócił na siebie uwagę Mateusz Tymoszczuk utworem "Brzmienie ciszy" z rep. Simon - Garfunkel. Spośród keybordzistów zdecydowanie wyróżnił się Łukasz Wilk grający "Kankana" J. Offenbacha.
Tradycyjnie pokazały się też przyjmowane jak zwykle gorąco zespoły złożone z uczniów Prywatnej Szkoły Gry. Pierwszy z nich złożony z młodszych dzieci wykonał kaszubską piosenkę żeglarską pt. "Oj, żeglujże, żeglarzu", a wystąpili w nim: Maria Michalczyszyn (voc.), Sara Zamiara (voc.), Piotr Zarecki (keyb.) i Michał Serweta (git.). Na zakończenie tego udanego ze wszech miar koncertu usłyszeliśmy zespół złożony z młodzieży, który wykonał utwór z rep. Budki Suflera pt. "Piąty bieg". Grali i śpiewali w nim: Alicja Roszak, Kinga Roszak i Olga Szerszeń (voc.), Joanna Wieliczko (git.), Paula Szurek (keyb.), Mateusz Tymoszczuk (git.), Piotr Marchewka (perk.). Mimo że w sali nie było najcieplej, publiczność wytrwała do końca "w pełnym składzie", a nawet po koncercie sporo osób zostało na miejscu, żeby porozmawiać, podzielić się wrażeniami i pomóc przy rozmontowaniu sprzętu i transporcie instrumentów. Było miło i uroczyście, co podkreślały też wizytowe stroje występujących. Zostały po koncercie przyjemne wspomnienia i ciekawość kolejnego, czerwcowego popisu na zakończenie roku. Tu dodajmy, że nieoceniony jest dobry wpływ Prywatnej Szkoły Gry na kulturę muzyczną w naszym środowisku. Warto też chwalić rozumnych rodziców, którzy mimo powszechnie odczuwanych kłopotów finansowych znajdują mimo wszystko środki na artystyczną edukację swoich dzieci. (ESGE).

Z żałobnej karty


Z żałobnej karty
1. Konstanty Marciniak 21.03.1949 - 21.12.2001
2. Kazimierz Kruk 06.07.1935 - 30.12 - " -
3. Mieczysław Łachowski 14.12.1921 - 01.01. 2002
4. Stanisław Pernal 26.12.1920 - 03.01 - " -
5. Antonina Koba 16.09.1912 - 06.01 - " -
6. Wiesław Mosiądz 04.07.1959 - 01.01 - " -
7. Urszula Tyszko 23.01.1951 - 05.01 - " -
8. Ewa Probala 14.02. 1921 - 08.01 - " -
9. Stanisław Mosiądz 07.01.1942 - 11.01 - " -
10. Walenty Piórko 23.12.1925 - 13.01 - " -
11. Czesław Krzak 13.12.1931 - 14.01 - " -
12. Piotr Markowski 17.03.1946 - 14.01 - " -
13. Bogusław Chańczewski 10.02.1955 - 19.01 - : -
14. Kazimierz Pacyna 30.05. 1928 - 19.01 - " -
15. Władysław Płóciennik 15.07.1923 - 21.01 - " -
(WB)
Do Łobeziaka można pisać tutaj:


Numery archiwalne:
ARCHIWUM




Okazjonalnik "Łabuź"