Czerwiec 2001 (numer 114)

Łobez POWIATEM !!!!

W dniu 31.05.01 Rada Ministrów zdecydowała, że z dniem 01.01.2002 powstanie powiat łobeski.


W skład powiatu wejdą gminy:
Dobra Nowogardzka, Łobez, Radowo Małe, Resko i Węgorzyno.
Powiat będzie liczył 41000 mieszkańców na powierzchni 1065 kilometrów kwadratowych.


Spis treści: 
Od redakcji
Bzy i maj/ Z daleka od Łobza
Przedszkolne harce
Dzieciństwo bez przemocy
Dzień Zwycięstwa
Fotograficy łobescy
Jak się kurczą nasze emerytury?
Tu 'Łobeziak' nr 3974296. Słucham.....?
Jak żyć
'Jutrzenka' ociepla i zdobi Łobez
Łobeski folklor
Malarka i poeta
Najlepsi z najlepszych
Napady na drodze
Kronika policyjna
Krzywdzenie dzieci w rodzinie jako problem społeczny
Nauczyciele cyganią ?....
Nowe pomosty
Obradowali działkowcy
Polska A i Polska B
Wielkie granie
Światowy Dzień Ziemi w Bełcznie
Wiadomości wędkarskie.
Ze starej książki dochodzeń
Z żałobnej karty


Od redakcji


Najpiękniejsza wiadomość, jaka dosłownie przed chwilą dotarła do Łobza, to ta, że władze państwowe przyznały mu czyli wróciły uprawnienia powiatowe. Jest to dla naszego miasta zdarzenie historyczne, bo spełnia oczekiwania i aspiracje naszego społeczeństwa i rokuje mu znacznie lepsze perspektywy istnienia i rozwoju. Sprawiedliwości stało się zatem zadość. Mamy więc znowu swój powiat! O szczegółach napiszemy w kolejnym numerze.

Tymczasem, w którą stronę nastawić ucha, gdzie i na co nie spojrzeć, czego nie przeczytać, z kim nie porozmawiać - zewsząd płyną hiobowe wieści. Zupełnie oficjalnie dowiadujemy się, że już w tej chwili pojawiły się dziury w budżecie państwa, a mówi o tym sam obecny minister finansów, że trzeba będzie robić korekty czyli "cięcia" w budżecie, zastosować "reżim" oszczędnościowy w kasie państwowej, żeby się państwo nie popsuło. Co to znaczy - popsuło? Wiadomo - żeby znowu nie wybuchła inflacja; żeby ludzie znowu nie potracili swoich skromnych oszczędności; żeby nie rosło bezrobocie i nie malała pomoc społeczna; nie wybuchały niepokoje społeczne; żeby korupcja i inne przejawy podobnej patologii nie podważały zaufanie do prawa, a to prawo działało szybko, żeby w końcu było wiadomo, co się dzieje z wielkimi aferzystami i ich ukradzionymi państwu i nam dobrami. Tak na dobrą sprawę nigdy nie usłyszeliśmy, żeby któremuś z nich skonfiskowano majątek!

Tymczasem wiemy, że półroczne wydatki państwa przekroczyły już dawno 80% zaplanowanej na ten rok sumy, że spada eksport, maleje budownictwo (w tej chwili niższe niż kiedykolwiek po wojnie), zmniejsza się popyt wewnętrzny, niejasna jest sprawa Unii Europejskiej. Są to odgłosy bardzo groźne, ale słychać w nich także obłudne ostrzeżenie skierowane w stronę opozycji, w stronę SLD. Oto, jak wam się tak bardzo śpieszy do władzy, to popatrzcie, w co się pakujecie. Doprawdy szatański podarunek. To się nazywa "schadenfreude" czyli przyjemność odczuwana z powodu cudzych kłopotów, a tych nie będzie nowym władzom brakowało. Bo będzie trzeba cały ten bałagan przejąć z prawie pustą kasą państwową, ze spapranymi reformami, z rozjątrzonymi ludźmi, z biedą, bezrobociem. Właściwie to można nawet zauważyć, że rząd AWS-u robi teraz wszystko, wygląda na to, że świadomie, żeby tych kłopotów namnożyć, podminować gospodarkę, nałapać stanowisk dla swoich ludzi, skoro trudno się będzie znaleźć na kolejne cztery lata we władzach. A niech się następcy martwią.

Szybko zbliża się termin kolejnych wyborów do sejmu i senatu. Mamy już swoich kandydatów, których przedstawimy w kolejnych numerach. Mamy też nadzieję, że po tych kilku latach formowania się demokratycznej Polski, zdążyliście, nasi Czytelnicy, rozpoznać, także w Łobzie, na kogo warto głosować, bo jest po prostu porządnym i wiarygodnym człowiekiem, a komu nie ufać, bo jest przefarbowanym lisem, któremu jest potrzebna władza tylko do załatwiania prywatnych interesów, który zmienia po raz kolejny polityczną skórę, udając nowego człowieka. Jeśli tego tym razem nie zrobicie, to będziecie sobie sami winni i nie będziemy was żałować, kiedy przez kolejne cztery lata będziecie narzekać na to, żeście się znowu pomylili. RED.

Bzy i maj/ Z daleka od Łobza


Bzy to maj, bo wtedy "bez pachnie jak bez". Zawsze, odkąd pamiętam, imieniny Mamy (15-go) kojarzyły mi się z bzami, których w Ł. rośnie wiele. Teraz również kilka godzin spędziłem z Mamą i siostrą w Ł. jak zawsze. Maj to tak piękny czas, że szkoda pisać o polityce (pozostawić to trzeba lokalnym frustratom). Lepiej już pisać o sztuce. Obejrzałem, nagrodzony czterema "Oscarami" film "Traffie" - z moim znakomitym rówieśnikiem M. Douglasem, którego przed miesiącem widziałem w "Cudownych chłopcach". To znakomite kino. Porusza problem jednego z największych zagrożeń społecznych, jakimi są narkotyki (zawsze budziły mój największy sprzeciw i nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, by spróbować tego g...). Ponadto dwa znakomite koncerty: trio Jacguesa Loussiera (jazzowe interpretacje wielkiej klasyki: Bacha, Vivaldiego, Ravela, Debussy'ego) i Van Morrisona. Kolejny rówieśnik, którego nagrania znane są mi jeszcze z lat 60 (wspaniała "Gloria"), a który jak wino - im starszy, tym lepszy. Jazz, blues, rock i celtyckie ballady (V.Morrison urodził się w Belfaści). Na koncercie wykonał, dedykując jubilatowi B. Dylanowi (tego dnia skończył 60 lat) jedną z najpiękniejszych ballad. Dylan to jedna z największych i najważniejszych postaci rocka, a może po prostu kultury XX wieku). Pisałem o nim przed laty w "Łabuziu" (z okazji warszawskiego koncertu). Warto dodać, że ballada Dylana ze wspomnianego wcześniej filmu "Cudowni chłopcy" została nagrodzona "Oscarem". 11 maja "stuknęła" 60-tka innemu wspaniałemu wokaliście Ericowi Burdonowi, którego podziwiałem dwa razy: bodajże w 1966r. na legendarnym koncercie "The Animals" i trzy lata temu (również w sali Kongresowej). Wspaniały głos, wielka postać rocka. Tego samego dnia co Burdon swoje urodziny (25-te) obchodził mój syn Jacek, który obecnie próbuje robić karierę muzyczną w Berlinie (w latach 70 mieszkał tam, na jakiś czas Burdon).

Oczywiście nie w kinie i na koncertach mijały mi majowe dni, a szkoda. Dużo zajęć ze studentami, no i, jak zwykle, różne kłopoty. Uczestniczyłem w dwóch konferencjach: pierwsza - w sejmie, pod patronatem Marszałka Sejmu, pod hasłem "Polska w drodze do Społeczeństwa Informacyjnego", druga - międzynarodowa w Centrum Konferencyjnym MON poświęcona "Bezpieczeństwu systemów informacyjnych" (przedstawiłem referat pt. "Determinanty rozwoju społeczeństwa informacyjnego"). Pierwsza z nich była specyficznym sprawdzianem z realizacji ubiegłorocznej Uchwały Sejmu RP w sprawie budowania podstaw społeczeństwa informacyjnego w Polsce. Jest to niewątpliwie jeden z najważniejszych strategicznych problemów Polski, bowiem dla Społeczeństwa Informacyjnego nie ma sensownej alternatywy, ale o przebiegu konferencji nie będziemy pisać, gdyż miało nie być o polityce. Tworzenie nowoczesnej informacyjnej infrastruktury państwa nie rozwiąże jego wszystkich tzw. "nabrzmiałych" problemów. Jeden z najrozsądniejszych komentatorów politycznych, Tadeusz Jacewicz tak oto kpi z pewnych programów: "W każdej wsi zostanie uruchomiony dostęp do Internetu. Nie tylko po to, żeby młodzi ludzie pukali w klawiaturę komputerów, zamiast obalać arizonę w remizie. Internet umożliwi dostęp do rynku, polskiego i międzynarodowego, lokalnym produktom i wyrobom. Miód, konfitury, grzyby marynowane, wyroby wiklinowe, ekologiczna żywność, ryby, no i agroturystyka. Jednym ruchem można będzie przejść w wieku XIX w XXI". Niestety tak prosto to wszystko nie wygląda i wyglądać nie może, chyba że... w przedwyborczych występach "wybrańców narodu". Ja, w każdym razie, wolałem na konferencji mówić o konieczności zmiany warunków rozwojowych i pokonaniu dotkliwych barier (świadomości, legislacyjnych i technicznych). Ale na tym polega moja rola. W innej ("mieszczenie", łudzenie i mamienie itp.) czułbym się fatalnie. A poza tym zawsze jest jeszcze muzyka, kino i książka (i Internet, oczywiście). Acha, i jeszcze "Ale plama", bo przecież pośmiać się z tego wszystkiego trzeba, chociaż od czasu do czasu.
Piotr Sienkiewicz

Przedszkolne harce


No i stało się!
Rada Miejska w Łobzie podjęła - w jej mniemaniu słuszne - dwie uchwały. Pierwsza z nich dotyczy zamiaru likwidacji, druga zaś faktycznej likwidacji Przedszkola Miejskiego nr 4. Jeszcze nie tak dawno czytałem wywiad z panią Burmistrz umieszczonym w jakże poczytnym periodyku "Wiadomości Łobeskie. W tymże wywiadzie stało czarno na białym, że żadne przedszkole w Łobzie nie będzie likwidowane (choć niektórym może się tak wydawać). Ponieważ od dłuższego czasu przypuszczałem, że taki będzie scenariusz harców z Przedszkolem nr 4, to pozostaje mi jedynie mieć gorzką satysfakcję. Mało tego - uważam, że następnym etapem podnoszenie opłat bądź przeprowadzenie takich zmian organizacyjnych, że budynek po Przedszkolu nr 4 okaże się zbędnym balastem dla Przedszkola nr 1 i będzie je można z czystym (?) sumieniem upłynnić.

Dowiedziawszy się o zamiarze likwidacji Przedszkola nr 4 skontaktowałem się z wizytatorką łobeskich z ramienia Zachodniopomorskiego Kuratorium Oświaty. Zapytałem o powody udzielenia zgody na likwidację Przedszkola nr 4. Odpowiedź była taka: "władze gminne zapewniają, że praktycznie dla dzieci nic się nie zmieni. Będą dalej w swoich grupach i w budynku, ze swoimi paniami wychowawczyniami". Padło też stwierdzenie, "dzieci to nie przedmioty, by je przesuwać w inne miejsce". Z tzw. "Sprostowania" pani Burmistrz zamieszczonego w majowym "Łobeziaku" wnioskuję, że będzie inaczej - w jednym budynku będą oddziały pięcio -, zaś w drugim dziewięciogodzinne. Gdzie jest prawda?

Tak więc zanosi się, że w mieście z powiatowymi aspiracjami będziemy mieli jedno przedszkole. Pod pretekstem oszczędności gminnego budżetu uderza się w dzieci. Jak powszechnie wiadomo, dzieci i ryby głosu nie mają. Rację ma pan Wojciech Bajerowicz pisząc, że przedszkola mają jednoznacznie pozytywny wpływ na wychowanie i przyszłe nauczanie dzieci. Czy radni, którzy tak bezkrytycznie likwidują przedszkole wiedzą, jaki procent wszystkich dzieci na tzw. Zachodzie jest objętych wychowaniem przedszkolnym? Była niejednokrotnie okazja przyjrzeć się temu podczas wycieczek fundowanych za społeczne pieniążki. Czy likwidacja przedszkola jest łobeską odmianą polityki prorodzinnej? Smutne to wszystko i przygnębiające. Tym bardziej chcę podziękować tym radnym (a jest ich znacznie mniej niż palców jednej ręki) za wrażliwość, jaką wykazali w sprawach przedszkolnych. Mam cichą nadzieję, że ich grono powiększy się i to nie z powodu coraz bliższych wyborów samorządowych. Na koniec jeszcze jedna dygresja. Ostatnimi czasy pan Wojciech Bajerowicz otrzymuje liczne rady. Ostatnio był namawiany przez panią Burmistrz (patrz "Sprostowanie" w ostatnim "Łobeziaku") do "sumiennej lektury przygotowywanych przez Zarząd, a przyjmowanych po dyskusji na komisjach, przez Radę Miejską, materiałów". Otóż ja ten trud podjąłem wcześniej. Efekt jest dla mnie porażający! Znawcy prawa też mają wiele wrażeń pod wpływem tej lektury. Ale to już temat na inną okazję.
Krzysztof Malinowski

Dzieciństwo bez przemocy


26 kwietnia br. odbyła się w Łobzie bardzo ciekawa i ważna konferencja na pod tytułem "Dzieciństwo bez przemocy", której tematem była sytuacja dziecka w rodzinie. Okazuje się, że to, jak traktowane jest dziecko w rodzinie, jest dzisiaj jednym z największych wyzwań społecznych, decydujących w dużej mierze o tym, jakie jest i będzie społeczeństwo przyszłości, jakie będą panowały w nim obyczaje, jaka będzie w nim jakość życia zarówno jednostek jak i całej zbiorowości, czy będzie się ona czuła szczęśliwa, czy też jej trwaniu będą towarzyszyły narastające patologie. Socjologowie, psychologowie i pedagodzy sygnalizują, znamy to też codziennie z autopsji, z własnych spostrzeżeń, że z wychowaniem dzieci i młodzieży w rodzinach nie jest najlepiej, że ludzie mają coraz mniej czasu na tę działalność, że brakuje im wiedzy, że kierują się często złą tradycją - tymczasem zagrożenia rosną.

W łobeskiej konferencji wzięli udział wszyscy ci, co z tymi problemami spotykają się na gruncie zawodowym, a więc m.in. pedagodzy i psycholodzy szkolni, dyrektorzy szkół, przedstawiciele policji, prokuratury, sądu dla nieletnich, radni miejscy, działacze komisji do przeciwdziałania alkoholizmowi, a także przewodniczący terenowego komitetu ochrony praw dziecka R. Radke ze Szczecina. Wprowadzenia do obrad dokonały - psycholog Dorota Jagiełka z poradni psychologiczno-pedagogicznej i pedagog szkolny z gimnazjum Jadwiga Gajdzis. Ich wypowiedzi zamieszczamy poniżej, bo dają one pojęcie o wadze problemu, a także, być może, jeśli się je spopularyzuje i uświadomią niektórym rodzicom popełniane przez nich błędy wychowawcze i ich konsekwencje w dalszym życiu ich pociech. Nie ulega bowiem dzisiaj wątpliwości, że zasadnicza większość ludzkich dobrych i złych, patologicznych zachowań ma swoje źródło nabywana jest w domu, że je potem niejako dziedziczymy.

Sporo się już robi, żeby tę sytuację zmienić - mówił wojewódzki rzecznik praw dziecka R. Radke. Idzie obecnie o to, żeby jednoczyć wysiłki tych wszystkich, którzy z problemem przemocy w rodzinie się spotykają na gruncie zawodowym i nie tylko rejestrować to zjawisko, ewentualnie stosować sankcje oraz licytować się, kto jest bardziej odpowiedzialny za to, co się dzieje. Trzeba tworzyć wspólny front w obronie dziecka, szukać pomocników, prowadzić pracę profilaktyczna z rodzicami, rozmawiać z nimi niejako prywatnie, uświadamiać ich, jakie błędy wychowawcze popełniają, czasami niestety stawać energicznie w obronie praw krzywdzonych dzieci, reprezentując je przed prokuratorem czy sądem. W Szczecinie - mówił rzecznik - powstał już ruch wolontariuszy wspierający rzecznika, którzy docierają do poszczególnych domów, w których dzieje się niedobrze. Trzeba przezwyciężać przekonanie wielu dorosłych, że to oni mają monopol na wychowanie swoich pociech równocześnie deformujących ich dziecinne charaktery i pozbawiających je prawdziwego dzieciństwa. Idzie o to, żeby nie spotkać się, powiedzmy, za rok w tym samym gronie i nie zaczynać wszystkiego od początku.
W.B.

Dzień Zwycięstwa


8 maja minęło pięćdziesiąt pięć lat od zakończenia drugiej wojny światowej. Na co dzień mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jest to bodaj od początku istnienia naszej państwowości najdłuższy okres, w którym nie było w Polsce wojny. To wprost nie do wiary, ale warto odświeżyć sobie wiedzę historyczną albo zajrzeć do bardziej szczegółowego zarysu naszych dziejów, żeby się o tym przekonać. Tym większego znaczenia z upływem czasu nabiera Dzień Zwycięstwa, dzień 8 maja 1945, w którym skapitulowały zagrażające światu faszystowskie Niemcy i nastał względny pokój w Europie. Warto też zauważyć przy tej okazji, że przyszłość zapowiada się pod tym względem optymistycznie - można mieć nadzieję graniczącą z pewnością, że my, nasze dzieci i wnuki po raz pierwszy w naszych dziejach nie będą musiały uczestniczyć w żadnej kolejnej wojnie ani wspominać żadnej wojennej przeszłości inaczej, jak tylko składając kwiaty pod naszym Pomnikiem Wdzięczności dla tych , którzy walczyli i ginęli na wszystkich frontach świata po to, żeby ten pokój trwał wiecznie.
Tegoroczne obchody Dnia Zwycięstwa w Łobzie, jak co roku zresztą, miały uroczysty przebieg. Pamięć wojny w naszym mieście jest szczególnie dotkliwa, bo pierwsi polscy łobzianie to przecież wszystko wojenni tułacze. Po syrenach sygnalizujących godzinę dwunastą delegacje naszego społeczeństwa w asyście pocztów sztandarowych złożyły kwiaty przed pomnikiem.

Fotograficy łobescy


Ludzi z aparatami fotograficznymi widzimy na każdym kroku. Sprzęt fotograficzny jest już tak doskonały i zautomatyzowany, że jego obsługa nie wymaga specjalnej wiedzy i umiejętności. Wystarczy dzisiaj skierować obiektyw na wybrany obiekt, pstryknąć i mamy w kolorze, czasem ładniejszym niż w naturze, uroczystość rodzinną, bliskich, komunię, święto państwowe, ulubionego psa, panienkę, samochód, kochane maluchy, babcię i wszystko to, co nam się widzi warte akurat uwiecznienia. Takie fotografowanie jest czynnością tak zwyczajną, jak otwieranie drzwi - aparat widzi za nas. Są jednak tacy właściciele aparatów fotograficznych, którzy przy ich pomocy pragną utrwalić to, co budzi ich podziw, co jest piękne albo brzydkie czy niezwykłe, co chcą na zdjęciach oddać swoje wrażenia, przeżycia i fascynacje, co potrafią posłużyć się aparatem fotograficznym tak, jak artysta malarz pędzlem, rzeźbiarz dłutem czy literat słowem. To są fotograficy. Mamy kilku takich w naszym mieście. Ostatnio z okazji Dnia Ziemi urządzili oni w Przedszkolu nr 1 niewielką wystawę swoich prac pod tytułem " Świat - Przyroda", którą oglądałem z podziwem (bo sam nie potrafię) i z przyjemnością (bo była ładna). Wystawiali: Eugeniusz Szymoniak, Elżbieta Konefał, Mirosław Smugała, Tadeusz Korzeniewski, Adam Kogut i Bolesław Makawczyk. Zamieszczamy poniżej reprodukcje zdjęć B. Makawczyka pt. " Zima stulecia" i A. Koguta "Jezioro w Karwowie". Oczywiście nie oddają one tego, co jest na oryginałach. Niestety nasze możliwości są niewielkie, zapewniamy jednak, że umiejętności naszych fotografików są duże.
(W. I.)

Jak się kurczą nasze emerytury?


W dniu 23 maja wysłuchałem w radiowych "Wiadomościach" komunikatu Głównego Urzędu Statystycznego na temat aktualnego stanu polskiej gospodarki i spraw społecznych. I skóra mi ścierpła. Jestem emerytem i właściwie niewiele mnie powinny obchodzić takie ogólne problemy jak np. bezrobocie czy eksport i import. Dostaję na pierwszego pocztą swoją dolę i muszę za nią żyć. Wyżej tego, co dostanę, nie podskoczę.

A jednak! Kiedy dowiedziałem się z tego komunikatu, że bezrobocie nadal rośnie i w tej chwili mamy w kraju już 3 miliony 100 tys. bezrobotnych, a wśród młodzieży, która akurat podejmuje pracę, jest tych bezrobotnych aż 40%, to myślę sobie, że jednak powinno mnie to obchodzić, bo zdaję sobie sprawę z tego, że tę masę ludzką trzeba mimo wszystko wspomóc, żeby nie pomarła z nędzy. A pieniędzy w budżecie państwa jest tyle, ile akurat jest do podziału. Do kasy państwowej ciśnie się tymczasem coraz więcej ludzi, co spowoduje, że moja emerytura będzie musiała się skurczyć. I rzeczywiście - komunikat GUS-u to potwierdza mówi on, że realna wartość emerytur spadła, jest niższa niż w roku ubiegłym i ciągle maleje. Na dodatek spada produkcja przemysłowa, bo maleje popyt. Niektóre zakłady pracy, nie tylko państwowe molochy (kopalnie, huty), ale także te prywatne, zaczynają przynosić straty.

Jest jeszcze jeden czynnik, jakby ukryty, który powoduję, że mimo corocznej rewaloryzacji za nasze emerytury możemy coraz mniej kupić, że po prostu biedniejemy. Człowiek, emeryt cieszy się z rewaloryzacji, czeka na listonosza z pieniędzmi. Potem się dziwi, jak to się dzieje, że niby wyrównano mu emeryturę nawet z nawiązką ponad stopień inflacji, a jemu żyje się gorzej. Tajemnica ta polega na tym, że każda zrobiona raz w roku rewaloryzacja jest skokowym dogonieniem wzrostu inflacji z poprzedniego roku. Natomiast nie wyrównuje ona emerytowi tego, co się stało z kosztami utrzymania między kolejnymi rocznymi podwyżkami. A stało się to, że musi on żyć przez cały rok za jednakowe pieniądze, gdy tymczasem ceny idą w górę z dnia na dzień. Właśnie ten kruczek powoduję, że niby dostajemy rekompensatę, ale to nie jest żadna rekompensata za to, cośmy przez inflację stracili, to jest tylko jej dorównanie.

Dla przykładu: Dostaliśmy w marcu br. w ustawowym terminie swoją emeryturę w wysokości powiedzmy 1000 zł. W przyszłym roku w wyniku inflacji wynoszącej powiedzmy 6% dostaniemy emeryturkę w wysokości 1060 zł, ale cały rok musieliśmy żyć za te poprzednie 1000 zł. I tak dalej. Tu leży tajemnica tego, że po kilku latach takiego matactwa zauważamy, że nasze emerytury zmalały na przykład o połowę. Zrobiłem też poniższy wykres pokazujący graficznie, jak ten mechanizm działa. To wszystko, co jest na nim zakreskowane, to jest właśnie nasza strata. Sprytne to, co? Czy byłoby możliwe i sprawiedliwe wyjście z tej pułapki. Oczywiście. Rekompensaty czy jak je tam nazwać -musiałyby uwzględnić to, co tracimy. Nie uwzględnią, bo na emerytach trzeba oszczędzać. No i oszczędza się, a my zostajemy z tyłu.

Tu 'Łobeziak' nr 3974296. Słucham.....?


1. Początek maja odrobił zimne zaległości z końca kwietnia. W ciągu kilku dni świat zazieleniał. Mieliśmy same słoneczne dni. Temperatura sięgała do 20 C i więcej. Noce, niestety, były zimne, ale jakoś przymrozki nas na Ogrodników ominęły. Zaiste kaprysy pogody są u nas nieprzewidziane, tym razem na szczęście. Piszemy te zdania 13 maja - mamy niebo bez chmurki. Ludzie chodzą opaleni, co szczególnie poprawia urodę naszych pań. I tu znowu obawa - meteorolodzy studzą nasz zbytni optymizm, bo prawem serii może się zdarzyć, za kilka dni zacznie lać jak z cebra i znowu się ochłodzi się. Bywały przymrozki na początku czerwca. Tak już wielokrotnie się zdarzało. Także działkowicze zaczynają mocno narzekać po prostu na suszę. Tutaj warto zrobić małą wzmiankę o tym, co meteorolodzy notują od momentu, kiedy naukowo zaczęto zajmować się klimatologią (od ponad dwustu lat) i systematycznym notowaniem temperatur, że na naszym pomorskim terenie praktycznie niewiele ponad dziewięćdziesiąt dni jest wolnych od przymrozków. Bo zdarzają się one u nas także na początku września. Kilkanaście lat temu był w dolinie Regi, tu, u nas w Łobzie, przymrozek pod koniec sierpnia. Krótko mówiąc - ogórki mają u nas mało czasu, żeby zdążyć do zakwaszenia. Inna ciekawostka - mało kto już u nas wierzy, że mogą mu w gruncie dojrzeć pomidory. To się zdarza, ale raz na dziesięć lat. Tu dodajemy - 24 maja było u nas bardzo zimno, w nocy był przymrozek, a ludzie znowu ubrali się w płaszcze. Najgorsza jest jednak coraz większa susza. Czyżby miał się powtórzyć ubiegły rok? RED.

2. "Zrobiliście w poprzednim numerze uwagę na temat tego, że wiele prac wykonują w naszym mieście i gminie ludzie i firmy spoza naszego terenu. To prawda i nie dotyczy to wcale jakichś skomplikowanych, wymagających fachowości prac. Na przykład porządkowanie dróg wojewódzkich i powiatowych, jak np. koszenie i czyszczenie poboczy wykonują pracownicy fizyczni spoza Łobza nawet w środku naszego miasta. Jest tak, jakby używanie miotły czy kosiarki wymagało jakichś studiów". Przechodzień

3. "Z zazdrością wysłuchałem i obejrzałem w telewizji wiadomość o tym, że osiemnastoletnia córka prezydenta Busha przyłapana na tym, że kosztowała w jakimś barze alkoholu, została doprowadzona do sądu i natychmiast ukarana, niewielkim wprawdzie, ale mandatem w wysokości 51 dolarów i nakazem odpracowania 4 godzin na robotach publicznych. Bo tam trzeba mieć 21 lat, żeby sięgać po wodę ognistą. Tata prezydent nie pisnął w jej obronie ani słowa. Niech by tylko spróbował! Prasa poszamotałaby go tak, że Jerzy Urban byłby przy tym barankiem. U nas syn byłego prezydenta samochodem po pijaku na trwale okaleczył przechodnia, ojciec starał się go bronić jak lew, a obrońcy udowadniali, że winna była pomroczność jasna. I co? I nic. Pewnie z rok trwało, zanim sprawa dotarła do sądu i skończyła się na symbolicznej karze w zawieszeniu. Jak widać - co kraj to obyczaj, tyle że nasz gorszy. A potem dziwimy się, że szaleje korupcja, że ciągle można u nas coś "załatwić" siedząc na wysokim stołku". Jerzy S.

4. "Czy zauważyliście, że także w Łobzie w związku z powstaniem platformy niektórzy nasi "poważni" obywatele już po raz czwarty zmieniają przynależność partyjną? Zaczynali jako lojalni i aktywni członkowie PZPR, potem doczepili się ochoczo do Solidarności, kiedy ta wzięła górę, następnie uznali, że jako inteligentom bardziej pasuje szlachetna Unia Wolności, a teraz wsiadają ochoczo i manifestacyjnie na platformę, stając się jej organizatorami i naganiaczami, odżegnując się od tracącej grunt po nogami Unii. Przecież są to wyjątkowe przykład hipokryzji."
Obserwator.
Naszym zdaniem gorzej - to są po prostu przykłady wyjątkowego cynizmu i karierowiczostwa, liczenia na to, że znowu uda się utrzymać na wierzchu albo zachachmęcić korzystne posadki. Jedyna nadzieja w tym, że wyborcy w końcu poznają się na tych farbowanych lisach i skreślą ich w nadchodzących wyborach. My za nic nie wierzymy w ten typ moralności i brzydzimy się nim, bo przy kolejnych ewentualnych zmianach gotowi są oni zaśpiewać znowu jak dawniej i bez zachęty nawet Międzynarodówkę. RED.

5. "Coraz gorzej wygląda nasza stacja kolejowa i jej otoczenie. Torowiska zarosły zupełnie i przypominają pegeerowskie ugory; to samo stało się z trawnikami, których nikt nie kosi, kwietnikami, których nikt nie obsadza kwiatami. Ostatnio znikło gdzieś z peronów kilka ławek, na których można było sobie przysiąść i poczekać na kolej żelazną. Co się dzieje?" Podróżny

Jak żyć


Dawno nie rozmawiałem z panią W. Przelotem było - dzień dobry, dzień dobry, jak to między dawnymi znajomymi. Kilka dni temu jednak pani W., kiedy ją przypadkiem spotkałem przed jej domem na ulicy i zdawkowo spytałem - co słychać - rozpłakała się.

Co się stało? Znałem panią W. jako osobę energiczną, pracowitą (byłem kiedyś jej szefem), potrafiącą się "postawić", kiedy szło o jakieś pracownicze przywileje, dodatki, drobne nagrody, ale także wesołą i dobrą dla otoczenia. Była kucharką, nigdy nie poskąpiła dodatkowej pajdy chleba, chochli solidnej zupy, a nawet, jak starczyło, dodatkowego "drugiego" wiecznie głodnym, bo rosnącym jak na drożdżach uczniowskim głodomorom.
Co się stało? A stało się to, że teraz już nie wie, jak żyć. I popłynęła opowieść o emeryckim losie, o losie, jaki jest udziałem pewnie z tysiąca emeryckich rodzin w naszej gminie i bodaj kilku milionów w naszym kraju.
Pani W. ma 417 zł renty, jej mąż 470 zł. Za rozwalające się komunalne mieszkanie, ruderę właściwie, od wielu lat nie remontowane (sufit się obrywa) płaci 180 zł, za butlowy gaz 30 zł miesięcznie, za prąd co dwa miesiące 70 zł. Dlaczego butlowy gaz - pytam - przecież pod domem widać skrzynkę z zaworem. Bo nie stać jej - mówi - na założenie gazu sieciowego. Ma wprawdzie z lepszych czasów lodówkę, pralkę, telewizor, ale są to sprzęty stare i pożerają dużo prądu. Nowych nie kupi już chyba nigdy. A przecież trzeba także żyć na co dzień, kupić jakieś jedzenie, kupić opał, w coś się ubrać. W ostatnią zimę było strasznie, nie starczało na opał. Mąż pani W. jest ciężko chory. Na coraz to nowe lekarstwa idzie często do 200 zł. miesięcznie. Pani W. zanim je wykupi, pyta w aptece, ile będą kosztowały i z tych droższych rezygnuje. Sama z mężem jakoś by wegetowała, ale ma bezrobotnego od dziesięciu lat syna mieszkającego na poddaszu, którego musiała bronić przed eksmisją, bo nie stać go był na płacenie czynszu nawet za ten strych. Pracy syn nie dostanie nigdzie, bo ma czterdzieści cztery lata. Od czasu do czasu dostaje on zasiłek z opieki społecznej w postaci bonów na żywność, w tym miesiącu było to pięćdziesiąt złotych. Ile - pytam - 50 złotych? Tak - potwierdza pani W. - 50 złotych. Przeciętnie wychodzi to 1,20 zł na dzień. Bywa, że przychodzi on do matki z prośbą o kawałek chleba. Czy matka może mu odmówić? Na szczęście - mówi pani W. - ma ona chyba mocne serce, bo powinno jej dawno pęknąć, kiedy na to patrzy. Proponują mu władze mieszkanie na wsi do remontu, bo trafiają się tam wolne lokale - czy nie jest to naigrywanie się z człowieka, który musi wyżyć za 50 złotych?

Córka pani W. pracuje u Duńczyka. Zarabia przeciętnie 500 zł. A nieraz musi pracować i po dziesięć godzin. Jej córka, to znaczy wnuczka pani W. jest dzieckiem bardzo zdolnym, po maturze zdała na germanistykę i studiuje ją z powodzeniem. Tylko jakie życie ma to dziecko, kiedy chodzi głodne. Bywa że i ono prosi matkę - mamo, daj chociaż na bułkę. A tyle się mówi, że zdolne dzieci mają u nas szanse na dobry start życiowy.

Czym sobie zasłużyliśmy na takie życie - mówi p. W. - to jest wegetacja, bo nie widać w tym wszystkim jakiejś perspektywy czy nadziei, żadnej litości. Człowiek coraz częściej zadaje sobie pytanie - jak tu dożyć do śmierci, kiedy emerytury są coraz niższe. I pani W. płacze. Co tu powiedzieć pani W., jak ją pocieszyć, kiedy każda "dobra" rada czy słowo nadziei zabrzmią dla niej obłudnie? Bo czy można jej powiedzieć prawdę, że nie będzie jej już lepiej, że miliony takich jak ona ludzi muszą być biedne, żeby inni byli zamożni, że takie są reguły tej gry, w której nie ma żadnej litości, przynajmniej u nas, w Polsce. Czy może powiedzieć pani W., że ma ona jeszcze nie najgorzej, bo w końcu tych osiemset złotych z haczykiem, jakie dostaje z mężem, w porównaniu z innymi rencistami to nawet dużo!
W.B.

'Jutrzenka' ociepla i zdobi Łobez


W Łobeskiej Spółdzielni Mieszkaniowej "Jutrzenka" dzisiaj, w czasach, kiedy narzekanie jest modne, kiedy panuje przekonanie, że fatalnie się dzieje z gospodarką mieszkaniową - prace remontowe i modernizacyjne idą pełną parą. Ich skutek widać w naszym mieście na każdym kroku. Łobez staje się po prostu miastem ładnym, kolorowym i budzącym podziw przyjezdnych i nas samych od momentu, gdy w "Jutrzence" rozpoczęto ocieplanie i malowanie spółdzielczych budynków. Kiedy, uczestnicząc od lat w kolejnych posiedzeniach wyborczych i sprawozdawczych zarządu z przedstawicielami członków "Jutrzenki", usłyszałem przed trzema laty, że planuje się rozpoczęcie ocieplania budynków spółdzielczych - uśmiechnąłem się do siebie z przekąsem i powątpiewaniem - oto kolejna mrzonka na wyrost, jak to się przeważnie w Polsce robi, żeby ludzie mieli trochę nadziei i przestali marudzić. A potem zwali się niezrealizowany pomysł na rząd, na jakiegoś ministra, na brak "środków finansowych", znajdzie się całą masę wykrętów, żeby nic nie zrobić. Tymczasem co za odmiana! Stare już i brudne, brzydkie i tyle razy wyszydzane blokowiska mieszkalne cieszą dzisiaj oko gustownym plastycznym wystrojem i prawdziwą tęczą barw i co tu dużo gadać - zdobią Łobez. Kiedy się wchodzi albo zjeżdża do naszego miast z górki od strony Unimia i po prawej wyłoni się nagle kolorowy kompleks osiedla Orzeszkowej, to jest tak, jakbyśmy zobaczyli jakieś miasto przyszłości. Sam wystrój budynków to właściwie tylko atrapa - wystarczy jednak spytać tych, których budynki już ocieplono, jak się w nich teraz mieszka. To jest zupełnie nowa jakość odczuwana jako luksus, bo w zimie zawsze utrzymuje się w nich temperatura 20 - 23 stopnie C, a w lecie beton jest izolowany od nadmiernego rozgrzewania się. Jeśli dodać do tego także systematyczną wymianę (za korzystną odpłatnością) okien, w tym roku już znowu 200, to nic dziwnego, że lokatorzy innych mieszkań po prostu zazdroszczą tym ze Spółdzielni. Ja też. Jak to było możliwe, że właściwie w ciągu dwóch lat zaszły takie korzystne zmiany, że można było ocieplić już 14 czternaście bloków i mieć pewność, że do roku 2005 wszystkie spółdzielcze budynki zostaną ocieplone i odnowione? Po prostu zrobiono to ze środków własnych, dobrego i oszczędnego gospodarowania spółdzielczymi funduszami, z troski o każdy grosz. Na ocieplenie nie zaciągnięto żadnych kredytów, które przecież w przyszłości trzeba by spłacać. Pieniądze biorą się zatem z wykupu mieszkań przez lokatorów, z odsetek bankowych, z dzierżaw lokali, z widocznych już oszczędności na cieple (30% w ocieplonych mieszkaniach). Pojedynczy lokatorzy ocieplonych mieszkań mają pretensje, że w związku z tymi oszczędnościami powinien im zmaleć czynsz, ale czynsz i tak jest niższy w spółdzielni niż w budynkach komunalnych. Niestety, mentalność niektórych obywateli jest egoistyczna - ocieplono im mieszkanie, więc teraz należy im się, twierdzą, obniżka czynszu za oszczędzone ciepło. Tymczasem na ocieplenie czekają z niecierpliwością inni. Ocieplanie to już w tej chwili samonapędzająca się działalność. Gdyby ze składki eksploatacyjnej wydzielony fundusz remontowy przeznaczyć z konkretnego budynku na jego ocieplenie, to tacy narzekający lokatorzy mający już ciepło, musieliby oszczędzać na spłatę poniesionych kosztów przez co najmniej dziesięć lat. Nacisk na ocieplanie domów pozostałych członków spółdzielni jest wielki i Rada Nadzorcza "Jutrzenki" przygotował harmonogram kolejności robót w tym kierunku. Pierwszeństwo zależy od tego, co nazywa się sprawnością budynku ( czyli od tego, w jakiej technologii został wybudowany, jak "trzyma ciepło"). Tu trzeba zrobić gorzką uwagę - gdyby była pełna odpowiedzialność niektórych lokatorów i części mieszkańców naszego miasta (po prostu zwyczajnych łobuzów), można by uniknąć częstego powtarzania niektórych prac. Odnowione domy są już dewastowane, ściany są brudzone, smarowane, w miękkim styropianie wybijane są dziury. Ciągle jeszcze dewastowane są klatki schodowe, niszczona jest instalacja elektryczna, wyrywane są domofony.

Niemniej wydaje się, i to jest pocieszające, że mimo wszystko estetycznie odnowione domy spółdzielcze budzą coraz większy respekt łobuzów. W ogóle otoczenie spółdzielczych budynków wygląda coraz lepiej, szczególnie na tle reszty naszego szarego miasta. Widać coraz większą troskę o zieleń, zaczynają podrastać posadzone w latach ubiegłych krzewy, ludzie starają się, często dużym nakładem pieniędzy (rośliny nie są tanie) o piękne ukwiecenie balkonów, malowane są wnęki balkonowe, zadbane są i pielęgnowane ogródki przydomowe. Podkreślają tę dbałość o estetykę mieszkańcy naszego miasta i przyjezdni, którzy po kilku latach zaglądają dzisiaj do naszego miasta. Szczególnie pozytywne opinie można było usłyszeć na ten temat od uczestników ostatniego Majowego Spotkania Orkiestr Dętych, którym, jak mówili, znacznie lepiej i uroczyściej się grało na tle pięknie odnowionego bloku na Niepodległości. Również ci muzycy, którzy znaleźli się po raz pierwszy naszym mieście wyrażali uznanie dla jego wyglądu. Już na dniach, kiedy "ukończony" zostanie drugi blok na Niepodległości, ten naprzeciwko fontanny, to środek naszego miasta będzie wyglądał naprawdę ładnie. Jeśli już coś stanowi prawdziwą wizytówkę naszego miasta, to przede wszystkim są nią odnawiane budynki spółdzielcze. Można sobie pomarzyć, żeby tym śladem poszli inni właściciele łobeskich nieruchomości.

W dniu 18 maja bieżącego roku zgodnie ze statutem Spółdzielni odbyło się doroczne sprawozdawcze zebranie Zarządu i przedstawicielami członków wybranych wcześniej na zebraniach grup członkowskich. Omawiano na nim sprawy statutowo-organizacyjne. W dyskusji poruszano takie tematy jak: konieczność, o ile to będzie możliwe, przyśpieszenia ocieplania budynków; estetyka osiedli spółdzielczych, poszanowania mienia. Dużo pytań dotyczyło spraw związanych z ustawą z 24.04 br. o przekształceniach w spółdzielczości mieszkaniowej. Na temat przekształceń statutowych z tym związanych odbędzie się kolejne zebranie Zarządu z przedstawicielami członków, kiedy wyjaśnione zostaną wszystkie wątpliwości, jakie ta ustawa przynosi.

Czy wobec tego Spółdzielnia ma na swym koncie same osiągnięcia? Ciągle dużym problemem jest ściągalność czynszów i innych opłat. Mimo że najbiedniejsi lokatorzy dostają dodatki mieszkaniowe, nie wszyscy wywiązują się z obowiązujących opłat. W sumie zaległości z tego powodu wynoszą jednomiesięczną całkowitą sumę wpłat ściąganych od mieszkańców. Niestety, z niektórymi spółdzielcami trzeba w związku z tym prowadzić rozmowy ostrzegawcze, spłaty zaległości rozkładane są im na raty, wszczyna się przeciwko niektórym postępowanie sądowo-komornicze, wyklucza się z członkostwa w spółdzielni i w ostateczności podejmuje decyzję o eksmisji.
Na koniec trzeba zauważyć, że gdyby nie ta rozsądna działalność inwestycyjna i remontowa, jaką się w "Jutrzence" prowadzi, to nasze miasto byłoby po prostu coraz bardziej szare. Tymczasem "Jutrzenka" zdobi Łobez i zmusza innych do jej naśladowania.
W. Bajerowicz

Łobeski folklor


Zbieractwo z musu, penetrowanie śmietników to dzisiaj dość powszechne zjawisko. Ludzie jak mogą, tak się bronią przed nędzą. Już bez żenady, bez poczucia, że się jest pariasem, w biały dzień, ciągną na najprzeróżniejszych wózkach własnej produkcji do punktów skupu a to jakiś złom, makulaturę, stare meble albo w ogóle coś, co się jeszcze może "przydać" w domu. Często nie można nawet rozpoznać, co to za skarby wiezione są na takich wózkach. I nie budzi to już zdziwienia czy współczucia przechodniów. Nędza stała się bowiem elementem folkloru, doznała swoistej nobilitacji, jest po prostu normalnością. Nawet to, co na miejskich śmietnikach nie było już nic warte dla miejscowych zbieraczy, jest jeszcze powtórnie selekcjonowane na gminnym wysypisku śmieci w Prusinowie przez kolejną grupę zbieraczy. Można powiedzieć, że nic się u nas nareszcie nie marnuje.
Pan Jerzy Mechliński przypadkowo sfotografował jednego z łobeskich zbieraczy nie dlatego, że w ogóle jest, że ciągnie na swoim wózku wyjątkowo obfity ładunek przedstawiający dla niego jeszcze jakąś wartość, bo byłaby to normalność nie warta oka kamery, ale dlatego, czego pewnie na naszym czarno-białym zdjęciu nie będzie widać, że na swoim wehikule zatknął on dumnie biało-czerwoną flagę. Nawiasem - też go już z tą flagą widzieliśmy któregoś dnia. Narzekaliśmy kilka razy w "Łobeziaku" na to, że nasze oschłe społeczeństwo zupełnie nie manifestuje swojego patriotyzmu przez wywieszanie takiego symbolu, jakim jest flaga narodowa przy okazji nawet jak najbardziej istotnych rocznic czy wydarzeń. I oto proszę - ten zaszczytny obowiązek na co dzień wziął na siebie nasz skromny zbieracz. Czyżby to coś znaczyło? RED.

Malarka i poeta


Już dziesiąte spotkanie z interesującymi ludźmi Łobza przygotowali pracowici społecznicy z łobeskiego Klubu Nauczyciela. 11 maja zaprezentowali oni swoim członkom i zaproszonym gościom w Łobeskim Domu Kultury dwoje samorodnych artystów-amatorów Romanę Kosińską z Reska i Andrzeja Kabulskiego z Węgorzyna, którzy związani są z Łobzem poprzez działalność w Polskim Związku Niewidomych i Niedowidzących, który ma swój oddział w naszym mieście.
Romana Kosińska, dopóki dopisywał jej wzrok, wykonywała piękne hafty, prezentowane m.in. na wystawach w Zamku Szczecińskim. W miarę pogłębiania się jej choroby (nie pomogła nawet specjalistyczna operacja laserowa), traciła kontakt ze światem trójwymiarowy. Dzisiaj widzi niewiele - tylko kontury otaczającej ją rzeczywistości. Nie czyta, bo nie widzi, słucha muzyki i książek mówionych. To nie do wiary, jednak znalazła kolejną pasję, cel, pozwalający jej przezwyciężyć nieszczęście i samorealizować się. Romana Kosińska maluje. Z wyobraźni i zamglonego otoczenia przenosi na papier techniką suchego pastelu piękne pejzaże i kwiaty "Widziane duszą", bo tak właśnie zatytułowana jest jej wystawa, którą 11 maja oglądaliśmy w ŁDK. Jej prace były już prezentowane w konkursach organizowanych przez Krajowe Centrum Niewidomych w Kielcach. W konkursie pt. "Barwa i kształt dotyku" dostała tam I nagrodę. Wystawiała też wcześniej swoje obrazy w ŁDK, w galerii "Na zamku" w Płotach, na Wałach Chrobrego w Szczecinie. Szereg jej prac znalazło nabywców. Prowadzi ożywioną działalność społeczną w swoim Związku, organizuje dla kolegów wycieczki, zachęca do twórczości, uczy ich radzenia sobie w codziennym życiu. Udowadnia im, że najlepszą rehabilitacją dla niewidomych jest podjęcie działalności artystycznej, a nie zasklepianie się w własnym nieszczęściu. Spotyka się w Kielcach z niedowidzącymi malarzami, poetami, rzeźbiarzami, muzykami. Odwiedza szkoły, mówi o problemach niewidomych pokazując, że - jak mówi - oprócz ludzi pełnosprawnych są jeszcze inni ludzie. Jest życzliwie słuchana.
Andrzej Kabulski (ur. 1957 r.) jest poetą. W szkole średniej zachwycił się literaturą i zaczął sam pisać wiersze. Ze względu na bardzo dużą wadę wzroku jest rencistą. Twórczość literacka jest dla niego odskocznią i radością w niełatwym życiu niedowidzącego. Oddaje w niej - jak mówi - swoje natchnienie, swoje serce. Za namową innego niewidomego poety Jana Wielgusa wziął udział w konkursach kieleckiego Centrum, gdzie wyróżniono go w konkursie recytatorskim i wystawiono mu sztukę pt. "Ignacy Krasicki". Staraniem Klubu Nauczycielskiego wydano mu zbiorek pt. "Poezja i proza". Z tego właśnie zbiorku zamieszczamy jeden z refleksyjnych wierszy bez tytułu Andrzeja Kabulskiego.

* * *
Mój świat
Zamknięty w klatce czterech ścian
Bez okien
Bez drzwi
Zewsząd otacza mnie ciemność
Głęboka
Zimna

W ciemności uczę się tego
Co jest dzisiaj
Co czeka mnie jutro
W ciemności
Odkrywam mój świat na nowo
Na pamięć uczę się drogi
Po której kroczę

W ciemności
Dotykiem uczę się poznawać
Twoją twarz
Pragnę spotykać się z tobą
Chociaż nie wiem kim jesteś

Przy tobie czuję się bezpieczny
Bo wiem, że jesteś blisko mnie
Tak blisko, że czuję spojrzenie
Twoich oczu
Dotyk twoich dłoni
Słyszę twój przyjazny głos
Twój uśmiech.

Najlepsi z najlepszych


Długo czekaliśmy na decyzję o organizacji kursów przedmiotowych na terenie naszego województwa. Wreszcie zdecydowano o kontynuowaniu wieloletniej tradycji rywalizacji najzdolniejszych uczniów. Wzorem lat ubiegłych uczniowie naszej szkoły (obecnie gimnazjum) pod opieką zaangażowanych nauczycieli od wielu miesięcy rozpoczęli przygotowania do uczestnictwa w konkursach. Owocem tych przygotowań jest duża liczba uczniów, którzy zostali finalistami konkursów wojewódzkich Oto oni i ich opiekunowie:
J. polski - Małgorzata Dąbkiewicz (op. Elżbieta Dąbrowa);
Fizyka: Marta Mazur, Kinga Roszak, Grzegorz Siemczuk (op. Michał Marchewka);
Matematyka - Marcel Mikucki, Krzysztof Wierudzki (op. Jan Zdanowicz);
J. niemiecki - Jakub Sola (op. Małgorzata Wysocka);
Chemia - Marta Mazur, Marcel Mikucki, Piotr Szczepański (op. Mariola Łowkiet), Grzegorz
Siemczuk, Ewa Zwierzchowska (op. Ewa Zawiałow);
Geografia - Tomasz Bujalski, Bartosz Hauda, Paulina Lewicka, Marcin Abramczuk (op. Maria Misiun).

Wszyscy wymienieni wyżej uczniowie będą toczyć zmagania o tytuły laureatów. Nadmieniam, że w związku z dużą ilością finalistów z naszego gimnazjum Centrum Edukacji Nauczycieli w Koszalinie wybrało naszą szkołę jako organizatora Wojewódzkiego Konkursu Geograficznego, który odbędzie się 20.05.2001 r.
Życzymy wszystkim uczestnikom i ich opiekunom powodzenia i wiele radości wynikającej z możliwości, jakie stwarza szlachetna rywalizacja na polu wiedzy.
Antoni Gutkowski - dyr. Zespołu Szkół Gimnazjalnych w Łobzie

Napady na drodze


W roku 2000 na drogach województwa zachodniopomorskiego dokonano 47 napadów, jest to mniej niż w roku 1999 niemniej policja kierowcom wzmożoną czujność podczas podróży samochodami. Najczęściej przestępcy stosują takie metody jak:
- przebicie koła pojazdu przez rozrzucenie na drodze tzw. "kolców;
- na tzw. "kupca", który rabuje pojazd podczas jazdy próbnej;
- na tzw. "policjanta";
- na pojazdy nie będące w ruchu zaparkowane na parkingach leśnych, osiedlowych lub przy drogach.
Niepokojącym sposobem jest szerzenie się napadów metodą "na policjanta", kiedy sprawcy posługują się umundurowaniem policyjnym oraz pojazdem "ucharakteryzowanym" na radiowóz. W 23 odnotowanych przypadkach napadów drogowych przestępcy posługiwali się bronią palną lub przedmiotami do niej podobnymi. Na szczęście w żadnym z tych przypadków nie doszło do użycia broni, jednak sprawcy stosowali wobec kierowców przemoc fizyczną, nieraz w sposób bardzo brutalny. Większość napadów została dokonana w porze wieczorowo-nocnej.
W związku z tym apelujemy do kierowców o stosowanie wszelkich możliwych sposobów zabezpieczenia samochodów (alarmy, blokady, itp.), korzystanie z CB radia i telefonów komórkowych. Prosimy o nie wybieranie przypadkowych miejsc postoju na odpoczynek, a korzystanie z parkingów przy stacjach paliw, barach itp. . Przy sprzedaży samochodu zawsze sprawdzajmy wcześniej dokumenty potencjalnego kupca - najlepiej niech towarzyszy nam druga osoba. Stosując się do tych kilku rad zmniejszymy ryzyko stania się ofiarą napadu na drodze, a przez to, odpukać, uratujemy swoje życie, zdrowie i mienie.
Młodszy aspirant - Robert Kazienko

Kronika policyjna


Kronika policyjna
· 7/9.04.2001. W Boninie nieznani sprawcy ukradli koło wart. 1200 zł od przyczepy stojącej przy stawach hodowlanych należących do Stanisława Z.
· 11.04. Na ul. Kolejowej w Łobzie policjanci zatrzymali nietrzeźwego rowerzystę Bogusława B. stwierdzając u niego 1,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
· 10/11.04. W Dobieszewie nieznany sprawca włamał się do skrzynki do rozdzielczej skrzynki elektrycznej i ukradł z niej licznik wart 500 zł na szkodę Unii Rolnej.
· 11.04. W Łobzie na ul. Kolejowej policjanci zatrzymali rowerzystę Zenona G, stwierdzając u niego 1,06 promila w wydychanym powietrzu.
· 16.04. W "lany poniedziałek" na ul. Niepodległości małoletni Paweł B. wbiegł na jezdnię po nadjeżdżający samochód osobowy. Przewieziono go do szpitala w Drawsku, gdzie stwierdzono u chłopca złamanie barku.
· 20/21.04. W Łobzie na ul. Bema nieznany sprawca wybił szybę w sklepie "5" i z wystawy ukradł 20 paczek chipsów wart. 15 zł na szkodę Aleksandra S.
· 22.04. W Łobzie na ul. Rapackiego o godz. 0`15 policjanci zatrzymali do kontroli forda Transita, jego kierowca Stanisław M. był nietrzeźwy.
· 18.04. Ze szkółki leśnej na ul. Drawskiej nieznany sprawca ukradł 50 cyprysików, tuj i jałowców wart. 700 zł.
· 16.04. W Łobzie w "Stodole" mieszkaniec Świdwina Sebastian N. ukradł Dorocie K. z Dalna telefon komórkowy Nokia.
· 22.04. W Łobzie na ul. Orzeszkowej nieznany złodziej wyważył drzwi w volkswagenie Passacie i ukradł z jego wnętrza radiomagnetofon Blaupunkt na szkodę Tadeusza Ż.
· 26/27.04. W Łobzie na ul. Kolejowej dokonano włamania do garażu należącego do Barbary W. i ukradziono z niego narzędzia elektryczne i radioodtwarzacze samochodowe wart. 3000 zł. Sprawca Roman P. z Łobza został tymczasowo aresztowany.
· 29.04. W Łobzie na ul. Chopina kierujący fiatem 126p nietrzeźwy Marcin T. z Radowa podczas cofania najechał na idącą poboczem Karolinę C. Doznała ona obrażeń ciała. Sprawca został tymczasowo aresztowany.
· 01.05. W Łobzie przy placu Spółdzielców policjanci w czasie kontroli pasażerów poloneza znaleźli przy Rafale W. ze Świdwina narkotyki (amfetaminę). Rafał W. został tymczasowo aresztowany.
· 02.05. W Łobzie podczas legitymowania grupy osób i kontroli osobistej policjanci znaleźli u Magdaleny J. narkotyki (marihuanę). Magdalena J. dostała dozór policyjny.
· 29.04. Między godz. 10 - 10`15 Janusz W. z Przyborza ukradł z mieszkania Józefa M. w tej samej miejscowości telefon komórkowy i ładowarkę wart. 300 zł.
· 26.04. Ze szkółki leśnej na ul. Drawskiej nieznany złodziej ukradł 9 sztuk świerka białego i cedra.
· 29.04. W Łobzie w godz. 12`00 - 3`00 na ul. Dubois nieznany sprawca wybił szybę w łazience domku jednorodzinnego i ukradł z jego wnętrza zegarek oraz wyroby ze złota i srebra wart. 3900 zł. na szkodę Danuty Ł.
· 01 - 02. 05. W nocy, w Łobzie na ul. Niepodległości nieznany sprawca włamał się do sklepu "Po schodkach" i ukradł pieniądze i artykuły spożywcze wart. 900 zł.
· 04.05. na placu Spółdzielców nieznani sprawcy wybili szybę w maździe własn. Grzegorza B. Straty wyniosły 500 zł.
· 04.04. Na ul. Budowlanej nieznani sprawcy ukradli 4 kołpaki z mercedesa Vito własn. Zbigniewa W. wart. 800 zł.
Do druku podał nadkom. Wiktor Mazan

Krzywdzenie dzieci w rodzinie jako problem społeczny


Już w starożytności uważano, że dzieci są własnością rodziców, a ojciec mógł nawet zabić dziecko. To prawo zmieniło się pod wpływem rozszerzenia się społecznej nauki kościoła. Jednak w postawach ludzi do dzisiaj zostało myślenie, że można zrobić z dzieckiem wszystko, co się chce po to, żeby nauczyć je dobrego postępowania.
W Stanach Zjednoczonych rozpoznanie "syndromu dziecka bitego" (bo dziecko bite wykazuje określone odruchy i formy zachowania) miało miejsce w latach 60-tych XX wieku. W Polsce i w krajach Europy środkowowschodniej proces ujawniania problemu krzywdzenia dzieci rozpoczął się w latach 90-tych XX w.

Specyfika zjawiska krzywdzenia dzieci sprawia, że jest ono trudne do oszacowania. Dopiero od 1993 Zakład Statystyki Medycznej Państwowego Instytutu Higieny rejestruje zdiagnozowane w polskich szpitalach przypadki "zespołu dziecka maltretowanego". Rocznie w Polsce odnotowuje się 200 przypadków i kilkanaście zgonów w następstwie maltretowania. W Stanach Zjednoczonych maltretowanych jest 47 dzieci na 1000, z czego 57% to dzieci zaniedbywane, 22% to przypadki przemocy fizycznej, 8% to przypadki wykorzystywania seksualnego, 4% maltretowania emocjonalnego oraz 12% stosowania innych form przemocy. Liczby te nie mogą być uznane za reprezentatywne dla skali krzywdzenia dzieci w Polsce, bo nasze statystyki są niedokładne. Niemniej można przypuszczać, nawet po przyjęciu dużego błędu statystycznego, że problem ten jest u nas wcale nie mniejszy.

Jak zatem wygląda problem krzywdzenia dzieci w Łobzie? Próbę zbadanie tego zagadnienia podjęłam w Zespole Szkół Gimnazjalnych przed gminną debatą na ten temat. Badaniami zostało objętych170 dzieci, z czego:
44 z klas III-ich
44 z klas VI-ych
72 z klas I gimnazjum.

Wyniki badań są następujące:
W klasach III-ich wobec 61% uczniów jest stosowana przemoc fizyczna i psychiczna: najwięcej rodziców daje klapsa, rodzice biją pasem, policzkują, rzucają w dzieci różnymi przedmiotami. Wobec 26% uczniów rodzice stosują przemoc psychiczną, a więc wyzywają, straszą, krzyczą itp. Tylko z 33% dziesięciolatków rodzice rozmawiają. W klasach VI wyniki są już inne: mniej rodziców stosuje przemoc fizyczną - 21%; wzrasta przemoc słowna, psychiczna - 47%; rozmowę jako metodę wychowawczą stosuje 33%. W klasach gimnazjalnych tylko 19% uczniów stwierdza, że rodzice tłumaczą im problemy i rozmawiają z nimi. Wzrasta natomiast świadomość o przemocy psychicznej stosowanej w domu - 49% i fizycznej - 32%. Badania informują, że uczniowie sami zaczynają się przeciwstawiać przemocy (29%), co powoduje kłótnie w rodzinie. W każdej rodzinie dochodzi także co jakiś czas do konfliktów dotyczących różnych codziennych spraw między różnymi członkami rodziny. Jest to zjawisko normalne.

Rodzice często używają przemocy w stosunku do dzieci i młodzieży dlatego, że nie radzą sobie z ich wychowaniem. Każdy rodzic ma własną wizję wychowawczą , a wobec przemian społecznych i cywilizacyjnych, jakie dokonały się w naszym kraju najczęściej ogromną wagę przywiązuje do wyników ucznia w szkole. Stąd - dobre oceny = dobre dziecko. Kiedy dziecko "zawodzi" marzenia rodziców, próbują oni wpłynąć na nie, aby się zmieniło.
Wielu uczniów otrzymujących w szkole oceny negatywne żyje w ciągłym stresie. Na pytanie, dlaczego nie mówią o tym rodzicom, przytaczają następujące argumenty: "ja mówię zawsze przed wywiadówką" lub "kiedy mama pójdzie na spotkanie z nauczycielem, to się dowie". Wielu uczniów mówi, że rodzice ich wyzywają od leni, darmozjadów, nieuków, że dostają "areszt domowy", "dostają lanie" itp.

Na pytanie, co dzieci czują w takich sytuacjach, przytaczają one same negatywne uczucia - strach, lęk, nienawiść itp., z którymi nie umieją sobie poradzić. Z jednej strony niepowodzenia w szkole - z drugiej upokorzenia w domu. I tak powstaję sfrustrowany, upokorzony młody człowiek. Tymczasem kara w rozumieniu pedagogicznym powinna pełnić rolę profilaktyczną i prowadzić do poprawy dziecka. Powinna być stosowana świadomie, konsekwentnie, uczyć odpowiedzialności. Tymczasem rodzice stosują kary niepedagogiczne. Należą do nich: poniżanie, wyśmiewanie, ubliżające porównywanie, pogróżki, zawstydzanie, przekupywanie, ciągłe wytykanie wykroczeń, zbyt silne nagany, pozbawianie rzeczy, do których dzieci mają prawo oraz grożenie przyszłymi karami. W naszej szkole były prowadzone przez p. Radke i wolontariuszy z Komitetu Ochrony Praw Dziecka zajęcia dla uczniów w aspekcie przestrzegania praw dziecka. Niektórzy rodzice byli z tego bardzo niezadowoleni, uważali, że to zamach na pełnienie przez nich roli rodzicielskich i monopolu na wychowanie. Świadczy to o złej atmosferze w domu i nieprawidłowych relacjach w rodzinie. Tymczasem nie od dzisiaj wielu naukowców i praktyków zwraca uwagę na mniejszą skuteczność kar niż nagród. Kary prowadzą do powstania niepożądanych cech i zachowań się dziecka takich jak brutalność, agresywność, bezwzględność, a z drugiej strony uległość i brak odwagi. Rodzic musi umieć nazywać uczucia dziecka, mówić dziecku, co sam czuje. Następnie powinien proponować dziecku znalezienie korzystnych rozwiązań i zdecydować, które pomysły podobają się rodzicom, a które nie, i które rodzic ma zamiar wprowadzić w życie. Wprowadzić plan w życie i nie pozwolić dziecku na winienie się lub oskarżanie.

Jeżeli u dziecka występują trudności w nauce, należy ustalić ich przyczyny, bowiem często tkwią one poza sferą motywacyjną, a są to dysortografia, dysleksja i dysgrafia, jak również parcjalne uszkodzenia układu nerwowego w czasie ciąży, porodu bądź przebytych przez dziecko chorób. W interesie rodziców należy pomóc własnemu dziecku, poznać siebie samych, uczyć się umiejętności wychowawczych i wspomagać dziecko, aby stało się niezależnym, dynamicznym, nowoczesnym. A jednocześnie wrażliwym, tolerancyjnym i dobrym człowiekiem w nowej, demokratycznej rzeczywistości.
Jadwiga Malitowska-Gajdzis - pedagog Gimnazjum w Łobzie

Nauczyciele cyganią ?....


Owszem! I to jak!
Niedowiarkom mogę przedstawić kilkudziesięciu świadków, którzy potwierdzą, że widzieli to na własne oczy. Gdzie i kiedy? W piątkowy wieczór dnia 25 maja 2001 r. w Klubie Nauczyciela. Tego dnia Klub Nauczyciela w Łobzie zorganizował obchody jubileuszowe z okazji zakończenia drugiego roku działalności. Zorganizował je z rozmachem i z fantazją. Mają się czym pochwalić. Przez dwa lata zorganizowali ponad siedemdziesiąt imprez. Były spotkania z ciekawymi ludźmi. Imprezy o charakterze rozrywkowym. Upowszechnianie wiedzy o twórcach naszego małego świata, o naszych sąsiadach.

Ale do rzeczy. Główną atrakcją obchodów jubileuszu był występ klubowego kabaretu "Belfer". Sala pełna. Wśród gości klubu grupa zaprzyjaźnionych z klubem członków Związku Niewidomych w Łobzie.
Zamierzeniem reżysera i jednocześnie scenografa, pani Sabiny Bil było wykorzystanie folkloru cygańskiego. Wykonawcy, przebrani w stroje cygańskie, prezentowali piosenki i monologi nawiązujące do tegoż folkloru. Teksty były jednak jak najbardziej aktualne, dotyczące klubu i współczesnej rzeczywistości. Publiczność od samego początku bawiła się nie gorzej od scenicznych "cyganów". Monologi Heni Lach, Marzeny Kamińskiej i Wicka Nowika kwitowane były salwami śmiechu. Piosenki w wykonaniu Agnieszki Andrusz, Ludwika Cwynara i pozostałych członków "cygańskiego" zespołu wciągały obecnych do wspólnego śpiewania. Układy taneczne Eli Konefał i Stasi Szydłowskiej były wykonywane z dużym temperamentem, przy pełnym zaangażowaniu publiczności, klaszczącej w rytm granych melodii. Melodii granych przez niezawodnego Stasia Rybaka. Należy też wspomnieć, że widzów zaskoczył Wicek Nowik, który udowodnił, że gra na skrzypcach nie jest mu obca.

Ponad godzinny program kabaretu przyjęty został przez widzów bardzo ciepło i z dużym uznaniem. O tym, że występ się podobał, najlepiej świadczy fakt, że jeszcze długo po jego zakończeniu publiczność, przy akompaniamencie Stasia Rybaka grającego na akordeonie i fortepianie, śpiewała i tańczyła w rytm cygańskiej muzyki. Drugą rocznicę też uświetniła wystawa prac łobeskich fotografików. Panowie Bolesław i Przemek Makawczyk, Adam Kogut, Eugeniusz Szymoniak, Tadeusz Korzeniewski, Mirosław Smugała oraz jedyna (jak na razie) w tym gronie pani Elżbieta Konefał swoimi zdjęciami pokazali, jak często przechodzimy obok pięknych widoków, nie dostrzegając ich. Wspaniałe fotografie, jakie udostępnili obecnym na imprezie gościom, doskonale pomagają nadrobić to nasze gapiostwo.

Nie można też pominąć prezentowanych w tym samym czasie obrazów i monotypii będących dziełem malarza i rzeźbiarza, mieszkańca Runowa, pana Władysława Gałki. Oglądających uderzał nastrój niepokoju i twórczego poszukiwania, jaki dał się wyczuć z prezentowanych prac. Niestety, nie można było z braku miejsca i pewnych niesprzyjających okoliczności zaprezentować całości dokonań artysty, ale prawdopodobnie jesienią mieszkańcy Łobza będą mieli możliwość obejrzenia większej ilości prac tego artysty. Może z tego powodu odważyłem się pokazać obecnym kilka swoich rzeźb. Nie są to może dzieła na miarę Michała Anioła, ale jak wynika z komentarzy oglądających, można na nie popatrzeć, bez zbytnich obaw o spaczenie gustu.
Wystawy będzie można oglądać w klubie jeszcze do połowy czerwca, w każdy wtorek i czwartek od godziny 19.00. Zapraszamy. Warto!
Krzysztof Andrusz

Nowe pomosty


Na naszych okolicznych jeziorach: Miejskim, Moszczenicy (Unimie) i Karwowskim saperzy ze Stargardu Szczecińskiego zbudowali na dniach nowe pomosty. Jeden z nich na Jeziorze Miejskim prezentujemy na zdjęciu (fot. Cz. Burdun). To bardzo potrzebne urządzenia, szczególnie ucieszą one dzieci i młodzież, która będzie sobie teraz mogła przy nich jak dawniej pofiglować i poskakać, miejmy nadzieję bezpiecznie, w upalne dni. Jak pamiętamy, po starych pomostach zostały już tylko niebezpieczne podwodne pale, które saperzy pieczołowicie pousuwali. Bardzo pomógł w wykonaniu tych urządzeń nadleśniczy łobeski inż. Wiesław Rymszewicz, nie po raz pierwszy zresztą, od którego wykonawcy dostali drewno. RED.

Obradowali działkowcy


25 maja br. odbyło się walne zebranie sprawozdawczo-wyborcze delegatów Pracowniczych Ogrodów Działkowych w naszym mieście. To jest zawsze poważne wydarzenie społeczne, ponieważ nasi działkowcy to największa organizacja społeczna w naszym mieście zrzeszająca ciągle prawie tysiąc (dokładnie 953) członków bez względu na przekonania polityczne, płeć, zawód, wykształcenie czy wiek, których łączy wspólna pasja i przyjemność, jaką jest uprawianie działki. Racjonalności w ich działaniu trudno się dopatrzyć, bo tak naprawdę do działki trzeba dokładać, dlatego tym cenniejsza i godna szacunku jest ta ich pasja w czasach, kiedy wszystko przelicza się na zysk. Tymczasem dzięki ogródkowi działkowicz może się często oderwać od codziennych kłopotów i po prostu poruszać się i tym samym wypocząć "na łonie natury". Szkoda tylko, że coraz mniej mamy młodych działkowiczów.

Sprawozdanie ze swojej kadencji za lata 1996 - 2001 złożył w imieniu zarządu łobeskiego POD wieloletni prezes Władysław Mołda. We wspomnianym okresie wykonano w ogrodach wiele prac, dzięki którym nasze ogródki mimo powszechnego braku pieniędzy wyglądają dobrze i dobrze spełniają swoją funkcję. Na przykład dokonano wymiany ponad 2000 m/2 siatki ogrodzeniowej, zmodernizowano w ogrodach wodociągi, przejęto w wieczyste użytkowanie ogrody Dalno I i II, Wojska Polskiego I Waryńskiego (34 ha) uniezależniając obecnych i przyszłych działkowiczów od administracji lokalnej. W roku bieżącym przejęte zostaną ogrody Dalno III, Segala, Kościuszki i Nadleśnictwo. Mimo wszystko z roku na rok obserwuje się spadek liczby działkowiczów. POD łobeski gospodaruje 1123 działkami, z tego 170 jest wolnych. Jak się rzekło, młodzież nie garnie się do pracy w ogródkach, niesłusznie jest wygodna, zaś stare pokolenie wykrusza się. Np. na Dalnie I jest wolnych 20 działek na 205, a na Dalnie II aż 129 na 302.

Gospodarka finansowa POD jest prowadzona dobrze, co potwierdziła komisja rewizyjna. POD nie ma żadnych zaległości i zobowiązań finansowych. Komisja rozjemcza praktycznie nie rozpatrywała żadnych poważniejszych spraw - działkowicze to ludek wzajemnie sobie życzliwy i zgodny. Warto by z nich brać przykład w życiu publicznym. Niestety są - mówił o tym prezes w sprawozdaniu i poruszano tę sprawę w dyskusji - także cienie związane z posiadaniem działek. Mnożą się ciągle kradzieże w ogrodach i włamania do altanek, co odstrasza niektórych potencjalnych działkowiczów.

Jak co roku członkowie wyróżniający się w uprawie swoich działek zostali odznaczeni. I tak Srebrną Odznakę "Zasłużony Działkowiec" otrzymali: Mirosław Klima, Danuta Żabska, Barbara Kośmińska, Teresa Romanowska, Piotr Stankiewicz, Irena Bienias, Halina Kowalska, Roman Muszyński; zaś Odznakę Brązową otrzymali: Mariola Panko, Tadeusz Pawelec, Zygmunt Olejnik, Helena Cyculak, Józef Antosik, Jadwiga Zawadzka, Andrzej Mrozowicz, Józef Grzechnik, Stanisława Żywicka, Tadeusz Brona, Bronisława Smolińska, Jerzy Suchy i Andrzej Krukiewicz. Wyróżniono też odznaką "Zasłużony dla Polskiego Związku Działkowców" Mariana Płóciennika i Leszka Żelejka. RED.

Polska A i Polska B


Swego czasu "przed wojną" czyli tych, bagatela, sześćdziesiąt kilka lat temu, jeśli za koniec II Rzeczypospolitej wziąć rok 1939, istniały w świadomości ówczesnych rodaków dwie Polski - Polska A i Polska B. Polska A to była Wielkopolska, Pomorze i Śląsk czyli dzielnice dawnego zaboru pruskiego i część austriackiej Małopolski mniej więcej do Wisły. Dalej była już Polska B czyli były zabór rosyjski inaczej Kongresówka i austriacki nazywany Galicją. Dzisiaj są to pojęcia znane raczej zawodowym historykom. Żyją jeszcze zwyczajni ludzie, między innymi Dziadek, którym z tymi terminami coś się kojarzy, ale przeciętnemu dzisiejszemu Polakowi urodzonemu "po wojnie" nic one nie mówią nawet wtedy, kiedy liznął trochę historii czyli tyle, ile musiał, w szkole średniej. Przeważnie nie musiał, bo temat był tabu, bo były to przecież ziemie "przywrócone radzieckiej ojczyźnie".

Przywołuje się dzisiaj tę II Rzeczpospolitą jako cudowny kraj, oazę demokracji. Nie wyglądało to wcale tak pięknie. Pewnie, że trzeba wziąć poprawkę na to, że był to organizm zszyty z trzech zaborów, który po ponad stu latach niewoli dopiero się tworzył, zrastał, organizował, że miał na to ledwo dwadzieścia lat między dwoma wojnami i że wiele w tym czasie zrobiono czasami graniczącego z cudem. Niemniej kontrasty panujące w nim między dawnym zaborem pruskim, a całą resztą, tą za Wisłą, były olbrzymie. Polska A to kraj kapitalistyczny, pod każdym względem rozwinięty cywilizacyjnie i gospodarczo, z nowoczesnym, wysoko towarowym rolnictwem, nie ustępującym niemieckiemu (tak!), z przemysłem przetwórczym, wydobywczym, maszynowym, z dobrze rozwiniętą infrastrukturą, z dobrymi drogami i siecią kolejową, ze siedmioklasowym szkolnictwem podstawowym (nie było analfabetów). Polska B to akurat odwrotność, to kraj kontrastów, rozdrobnionej wsi i niewiarygodnej nędzy chłopskiej oraz wielkich pańskich latyfundiów, cywilizacyjnie zacofany, bez bitych dróg i kolei, z czteroklasowym szkolnictwem podstawowym, a na dodatek nękany problemami narodowościowymi (Ukraińcy, Białorusini). Warto przypomnieć, że w przedwojennej Polsce Polaków było tylko 70%. Dzisiaj jeszcze trochę tej biedy pozostało w postaci tak zwanej ściany wschodniej.

Dlaczego Dziadkowi przyszły akurat dzisiaj do głowy te dywagacje na temat tak już "historyczny" jak II Rzeczypospolita tak tęsknie wspominana przez różnych dzisiejszych demagogów liczących na niewiedzę współczesnych Polaków? A bo sam, stary, trochę pamięta tamte dwie Polski. Bardzo się Dziadkowi wbiło na całe życie wspomnienie straszliwych pluskiew i pcheł, z tamtych czasów kiedy przyszło mu z rodzicami latem nocować w wiejskiej chacie we wsi Łomazy w pobliżu Bugu. Spuchł Dziadek po makabrycznej, nieprzespanej nocy tak, że ledwo mu było oczy widać. Ot panicz, pomorków niezwyczajny, delikatny taki - skomentowała to rano gospodyni, skądinąd wielkiej uczciwości kobieta. Potem sypialiśmy już na brogu, co nie uchroniło nas przed zabraniem do domu wesz. I jeszcze do dzisiaj pamięta Dziadek jej strasznie biedne, bose, pokancerowane, zrogowaciałe stopy nie do umycia, bo przez całe lato chodziła na bosaka. Czasami można takie stopy zobaczyć dzisiaj w telewizji na filmach o tubylcach z głębokiej Afryki czy dorzecza Amazonki. Ot, strzępek dziecinnego wspomnienia!

Aliści problem wrócił. Także pewnie i z tego właśnie powodu przypomniały się Dziadkowi te przedwojenne Łomazy, bo coraz częściej słyszy się dzisiaj, że oto znowu mamy dwie Polski - A i B. Tyle że jej granice nie znajdują się dzisiaj gdzieś tam na wschód od Warszawy, ale że przebiegają one na każdym kroku między nami, pojedynczymi Polakami w całym naszym kraju. Są to granice, które umacniają się z roku na rok i powodują, że oddalamy się od siebie, że się dzielimy, różnimy, mieszkając często nawet przy tej samej ulicy, chodząc to tego samego sklepu, kościoła, szkoły czy uczelni (to ostatnie coraz rzadziej). O co idzie, co tu znowu za dziwaczne teorie wygłasza jakiś Dziadek, stary zgred? Idzie o to mianowicie, że po prostu zaczynamy się dzielić na tych, co osiągnęli standard życia na europejskim, a nawet na światowym poziomie, co mogą korzystać z najnowszych osiągnięć cywilizacyjnych, co stają się znowu klasą jaśniepańską - a tych, co zostali w tyle, których już 50% procent żyje poniżej minimum socjalnego. Tych pierwszych stać już na elitarne szkoły, zagraniczne studia, strzeżone rezydencje, wczasy na Seszelach, służbę domową, olbrzymie konta w bankach, prywatne samoloty i wiele innych atrybutów bogactwa. Tych drugich stać na ubranie starych ciuchów z lumpeksów, kupno na co dzień ziemniaków, kaszanki, pasztetówki i od święta kilograma zwyczajnej; to oni zasilają szeregi bezrobotnych i żyją z dnia na dzień w ciągłym niepokoju i niepewności jutra. Ten podział, te granice się utrwalają. Coraz trudniej je przekroczyć, wydostać się z nizin. Tamci dawni biedni mieszkańcy Polski B mieli przynajmniej ten komfort, że do cywilizacji mieli daleko; żyli w świecie od setek lat takim samym, na przykład przywykli do insektów, nie czuli, że one ich gryzą. Dzisiejsi biedni ludzie mają chyba gorzej, żyją w świecie kolorowym, reklamowym, nęcącym, młodym, szczupłym, telewizyjnym; mają świadomość tego, że jest on realny, że istnieje, że jest A. Dlatego pewnie większość wolnego czasu spędzają przed ekranami telewizorów, podglądając przez to okienko z tęsknotą, a czasami z zazdrością słodkie życie elity. Bardzo w tym wszystkim smutne jest to, że ciągle mają nadzieję tę granice przekroczyć, tymczasem jest ona coraz szczelniejsza.
Dziadek

Wielkie granie


Kolejne Majowe Spotkania Orkiestr Dętych i Big Bandów Łobez 2001 było, jak co roku zresztą, bez nadużywania dużych słów wspaniałą imprezą z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że zjechało do Łobza aż 14 zespołów orkiestrowych prezentujących wprawdzie różny poziom artystyczny, jednak grających z wielkim zaangażowaniem muzykę, która, mimo konkurencji muzyki elektronicznej, ciągle ma się dobrze, jest lubiana nie tylko przez starszych wiekiem słuchaczy (budzi wspomnienia), ale także przez młodzież. Większość występujących w Łobzie zespołów to były przecież orkiestry młodzieżowe. Wszystko w tym przeglądzie było ładne. I gwiaździsty przemarsz przez miasto, i wspólny krótki koncert przed pomnikiem, i popis przed komisją w marszu, a potem całodzienne popisy zespołów na scenie na starym boisku. Kto tego nie słuchał i nie oglądał, powinien żałować, bo w tym dniu można się było nasłuchać dobrej muzyki nawet na zapas. Szczególnie wzruszające było to, że obok posiwiałych weteranów trąbki, tuby czy klarnetu maszerowała w tych samych zespołach młodzież, a nawet wręcz dzieci - dziewczęta i chłopcy bodaj z młodszych klas szkoły podstawowej. Parafrazując znane powiedzenie, można stwierdzić, że jest w orkiestrach dętych nie tylko "jakaś siła", a konkretna siła wychowawcza. Zadziwiała powaga i dyscyplina, z jaką muzycy wykonywali swoje melodyjne produkcje. Trzeba było popatrzeć, z jakim podziwem i czasem z cichą zazdrością przyglądała się muzykom publiczność, a głównie młodzież. Bo to przecież duża przyjemność grać dobrze choćby na czymkolwiek i to w dodatku przed dużą i sympatyczną łobeską publicznością, która nie szczędziła gościom braw. A w dodatku te wspaniałe paradne kostiumy! Pod względem wizualnym większość zespołów prezentowała się świetnie a nawet bogato, ale tym biedniejszym nie wolno robić z tego zarzutu - najważniejsze, że też dobrze grały. Nie każdy ma zamożnych wujków.

Cała impreza nie doszłaby do skutku, gdyby nie wcześniejsze całoroczne uparte i pracowite zabiegi Dariusza Ledziona dyrektora ŁDK w różnych instytucjach o aprowizację dla kilkuset w końcu ludzi, puchary, a przede wszystkim o pieniądze, którymi na podobne imprezy ŁDK w swoim budżecie nie ma przecież ani grosza. Ale wszystko udało się znakomicie tak pod względem artystycznym jak i organizacyjnym. Osobna, też przyjemna sprawa, że zadowoleni byli goście (jury i muzycy). Dzięki temu łobeska impreza została wpisana na stałe do kalendarza muzycznych imprez rejonowych. Czy trzeba lepszej promocji naszego miasta?

A oto jak jury oceniło poszczególne orkiestry: W kategorii zespołów młodzieżowych tytuł laureata Majowego Spotkania otrzymała orkiestra Swarzędzkiej Fabryki Mebli, ten sam tytuł przyznano orkiestrze z Łobeskiego Domu Kultury; natomiast wyróżnienia dostały orkiestry z Recza i z Drawska (Zespół Szkół nr 1), a dyplomy wręczono orkiestrze Ochotniczej Straż Pożarnej z Malechowa, orkiestrze ochotniczej Straży Pożarnej ze Sławna i orkiestrze instrumentów dętych z Zespołu Szkół Transportowych ze Stargardu.

W kategorii zespołów dorosłych tytuł laureata przypadł orkiestrze Marynarki Wojennej ze Świnoujścia, a wyróżnienia dostały orkiestra dęta ze Świdwina, zakładowa orkiestra z Dolnej Odry. W kategorii big bandów laureatem został zespół "The Big Baltic Band" z Pałacu Młodzieży w Szczecinie. Nagrodę specjalną(puchar prezesa Węglobudu w Szczecinie) przypadł big bandowi Marynarki Wojennej ze Świnoujścia, a wyróżnienie w tej kategorii otrzymał big band "Złocieniec". Za prezentację w marszu wyróżniono wśród młodzieży wymieniony wyżej zespół ze Swarzędza, a w dalszej kolejności orkiestrę łobeską i na trzecim miejscu zespół z Recza. Wśród starszych pierwsza była orkiestra Marynarki Wojenne, druga ze Świdwina, a trzecia Dolna Odra. Wyróżnienie dostał też kapelmistrz Piotr Pełczyński ze Swarzędza. Młodzieżowi laureaci Spotkania zostali zaproszenie do udziału w koncercie laureatów konfrontacji artystycznej młodzieży w Połczynie. Oprócz tego wszystkie zespoły otrzymały liczne puchary i upominki ufundowane przez fundusz Phare.

Nie można też nie wspomnieć o życzliwych sponsorach imprezy. Byli to: Fundusz "Phare" Unii Europejskiej, Urząd Marszałkowski ze Szczecina, Starostwo ze Stargardu, Urząd Gminy i Miasta w Łobzie, Zamek Książąt Pomorskich ze Szczecina, Węglobud ze Szczecina, Browar "Bosman", Nowamyl z Łobza, Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji z Łobza, Trans-Gum z Łobza i Piekarnia Wasilewski z Węgorzyna.
Puchary ufundowali: Polski Związek Chórów i Orkiestr Dętych z Warszawy, Fundusz "Phare", Zamek Książąt Pomorskich, Starostwo ze Stargardu, burmistrz Gminy i Miast z Łobza, przewodniczący Rady Miejskie w Łobzie, Unia Miast i Gmin Dorzecza Regi, dyrektor ŁDK, Polskie Radio Szczecin, Kurier Szczeciński, Spółdzielnia Mieszkaniowa "Jutrzenka" z Łobza, Central-Soya, Rozalia Bober sklep "Jubiler" z Łobza, Węglobud, Zakład Fotograficzny "Krzyś" z Łobza, Zakład Szewski p. Malickich z Łobza, p. Renata i Paweł Boguszewscy z Łobza. Teraz czekamy na kolejne popisy znakomitych orkiestr dętych w roku 2002. Podobno, jak zapewnia dyr. Ledzion, będą one jeszcze okazalsze niż w tym roku, bo chcą przyjechać na nie wszyscy tegoroczni goście i zapowiadają się nowi. A tak między nam - wzruszył nas ten koncert.
RED.

Światowy Dzień Ziemi w Bełcznie


Ostatni tydzień kwietnia był poświęcony ochronie środowiska. W Szkole Podstawowej w Bełcznie uczniowie starannie przygotowali się do Światowego Dnia Ziemi. Jeszcze przed Świętami Wielkiej Nocy dzieci z naszej szkoły przystąpiły do wiosennych prac porządkowych wokół szkoły i na terenie wsi. Uczniowie zdobywali lub poszerzali swoją wiedzę o ekologii na lekcjach, korzystali ze specjalnie przygotowanych gazetek czy wystaw prac plastycznych.

Dzień 25.04 br. był dniem najbardziej obfitującym w ciekawe zabawy i konkursy ekologiczne. Naprzód odbył się krótki występ naszych wychowanków, w trakcie którego recytowano wiersze Ziemi, mówiono o czystości naszego otoczenia, apelowano do wszystkich ludzi o ochronę naszego środowiska przed zagładą. Paulinka Kielan z kl. VI zaśpiewała piosenkę Jonasza Kofty "Pamiętajcie o ogrodach". Potem był występ uczniowskiego kabaretu z programem "Ekoekspres". Następnie odbył się konkurs wiedzy ekologicznej, w którym udział wzięło szesnaście osób z klas IV - VI. Najlepiej wypadła uczennica z klasy IV Ela Nojszewska, II i III miejsca zajęli chłopcy z klasy V Damian Nojszewski i Piotr Jachym.

Później ocenialiśmy wiersze, piosenki, prace plastyczne i wybraliśmy najciekawsze przebranie ekologiczne. Uczniowie wykazali się dużym kunsztem artystycznym oraz wielką pomysłowością. Wiersze i piosenki dzieci pisały same, a potem je recytowały lub śpiewały. Za najlepszy uznano utwór autorstwa Anny Muszyńskiej z klasy VI, drugie miejsce zajęła Ela Nojszewska z klasy IV, a trzecie Marcin Sypułek z klasy II. Jury wyróżniło również Ilonę Dąbro z klasy I i Anię Czarnotę za wykonanie własnej piosenki.

Wiele pracy włożyli uczniowie w przygotowanie przebrań ekologicznych. Ilonka Dąbro przebrała się za zielone drzewo, a Kamila Derucka z klasy IV za kosz na śmieci. Najwięcej kłopotów sprawił sędziom konkurs plastyczny, na który zgłoszono aż 52 prace (szkoła liczy 100 uczniów). Wybór był bardzo trudny. Uczniowie w wykonanie swoich rysunków i prac przestrzennych wykonanych różnymi technikami włożyli mnóstwo pracy i serca. Wykonane one były różnymi technikami. Ze względu na ograniczoną ilość nagród jury zmuszone było wybrać tylko trzy prace: I - "Nie zanieczyszczajcie Ziemi" wykonaną przez Annę Czarnotę (klasa I), II - "Las" wykonaną przez Melanię Miszczyszyn (klasa V) i III "Weźmy świat w swoje ręce" wykonaną przez Ilonę Dąbro (klasa I).

Sądzę, ze ten dzień na dłużej zostanie w pamięci uczniów naszej szkoły, a zdobyta przez nich wiedza będzie wykorzystywana w praktyce. Dzieci ze szkoły w Bełcznie przeżyły z tej okazji wiele emocji i wrażeń. Cieszyły się także zdobytymi nagrodami ufundowanymi przez Urząd Miasta i Gminy w Łobzie. Organizatorami tego udanego dnia byli uczniowie, nauczyciele i rodzice naszych dzieci, zaś koordynatorką całej imprezy była Krystyna Woch - szkolna opiekunka koła Ligi Ochrony Przyrody.
Nauczycielka SP w Bełcznie - Alicja Mielczarek

Wiadomości wędkarskie.


Piękną wiosnę mamy już w pełni a razem z nią sportowy sezon wędkarski. Zawody pędzą za zawodami i wszyscy karasiowi wyczynowcy rozpoczęli gonitwę za punktami. Każdy dwoi się i troi, aby podskoczyć w tabeli, choć o jedno miejsce. Nie chcą być gorsi też "szuwarki" i co rusz któryś wyskoczy i zagra na nosie zawodowcom. Tak było na spławikowych Mistrzostwach Koła, które odbyły się 20 czerwca na jeziorze Ginawa. Po dwóch turach zaciętej walki wyłoniono najlepszych, którzy będą reprezentować "Karasia" na Mistrzostwach Okręgu. Kategorię seniorów niespodziewanie wygrał Jarosław Orzechowski (w ubiegłym roku był vice mistrzem, ale ja znam go bardziej jako znakomitego muszkarza), który wygrał pierwszą turę a w drugiej był drugi. Drugie miejsce zajął ubiegłoroczny Mistrz Stanisław Trapszo. Trzecie miejsce przypadło Janowi Cyculakowi. Sporo zamieszania narobił Wiesław Kwak, który wygrał drugą turę, co w sumie z dziewiątą pozycją w pierwszej dało mu świetne, czwarte miejsce. Duży apetyt na "pudło" miał też Kazik Truchlewski, który tak zapamiętale łowił, że aż połamał wędkę. Na niewiele to się zdało, bo zajął odległe trzynaste miejsce, ja jednak myślę, że to chyba nie ostatnie jego słowo. Nie mniej dramatyczne boje rozegrały się w kategorii kobiet. Zasadnicza walka odbyła się pomiędzy Beatą Płoszańską i Aldoną Orzechowską. W obydwu turach wygrywały na zmianę, w pierwszej Aldona, a w drugiej Beata. Po podliczeniu punktów, komisja sędziowska stwierdziła, że jednak więcej ryb złowiła Beata Płoszańska i jej przyznała tytuł Mistrzyni. Na trzecim miejscu uplasowała się Krystyna Rakocy, a na czwartym Józefa Spałka. Kategorię juniorów zdecydowanie wygrał nasz kadrowicz Grzesiek Wróblewski. Drugie miejsce przypadło Łukaszowi Kowalewskiemu. W ubiegłym roku był Mistrzem, ale w tym zabrakło mu trochę szczęścia. Bardzo się starał i wygrał pierwszą turę, ale w drugiej "popłynął". Wylosował bardzo trudne technicznie miejsce, co w połączeniu z brakiem doświadczenia zakończyło się niepowodzeniem. Trzecie miejsce zdobył Daniel Rycharski. W juniorkach Mistrzynią Koła została Monika Trapszo. Na tych zawodach, co prawda nie miała z kim powalczyć bo była jedyną zawodniczką tej kategorii nie mniej jednak jestem przekonany, że godnie będzie reprezentować nasze koło na Mistrzostwach Okręgu, bo chyba jeszcze wszyscy pamiętamy jej świetny występ wraz z Kaliną Raińczuk na zawodach drużynowych w Kamieniu Pomorskim. Sporo roboty na tych zawodach miała jak zwykle sekcja gospodarcza która starała się aby nam wędkarze nie osłabli i raczyła ich smakowitym bigosem i kiełbaskami. W maju - trzynastego (dobrze, że nie w piątek) startowała też reprezentacja "Karasia" w pierwszej turze Pucharu Prezesa Zarządu Okręgu, która odbyła się na Odrze w Szczecinie. Znakomity występ miał tu Grzegorz Wróblewski, który zajął drugie miejsce w kategorii juniorów. Drugi nasz junior Łukasz Kowalewski był dziesiąty. Beata Płoszańska zajęła piąte miejsce w kategorii kobiet. Seniorom poszło trochę gorzej. Żaden z nich nie załapał się do punktowanej dwudziestki. Ogółem drużyna "Karasi" zajęła niezłe ósme miejsce na siedemnaście startujących. Kategorię kobiet na tych zawodach wygrała łobezianka Ewa Marszałek. Dosłownie znokautowała swoje rywalki łowiąc ponad dziesięć kilogramów ryb, gdy drugi wynik to 2170g a cała reszta nie wyszła poza kilogram. Przypadł mi też w udziale niewąski zaszczyt wyjazdu z reprezentacją okręgu na ogólnopolskie zawody "o Puchar Opolszczyzny" nad przepiękne jezioro zaporowe Turawa w okolicach Opola. Odbyły się one w dniach 19 i 20 maja. W drużynie startowali Edmund Ziomek, Krzysztof Nowaczyk, Mirosław Rogiński i Ewa Marszałek. Kategorię juniorów miał reprezentować Grzegorz Wróblewski, ale sprawy rodzinne nie pozwoliły mu na ten wyjazd. Wielka szkoda, bo start w takich zawodach to dla każdego zawodnika wielka nobilitacja i doświadczenie. Po pierwszej turze nastroje mieliśmy raczej kiepskie, bo Ewie i Edmundowi niezbyt się poszczęściło i wyszli na zero. Zresztą nie tylko oni, bo tego dnia pięćdziesiąt procent zawodników było bez ryby. Honor drużyny ratowali, Krzysztof Nowaczyk i Mirosław Rogiński którzy zajęli piąte i szóste miejsce w swoich sektorach. Za to druga tura była wspaniała. Ewa Marszałek zajęła czwarte miejsce w sektorze kobiet. Mirek Rogiński był piąty a Krzysztof Nowaczyk szósty. W klasyfikacji ogólnej po dwóch turach Krzysztof Nowaczyk był dziewiąty, Mirosław Rogiński dziesiąty a Ewa Marszałek trzynasta. Drużyna uplasowała się na pozycji jedenastej. Wyczyn tym większy, że jak już wcześniej wspomniałem, startowali w niekompletnej drużynie bez juniora a za przeciwników mieli ekipy z Francji, Niemiec, Austrii no i kwiat polskiego wędkarstwa z Kadrą Narodową na czele. Ogółem w zawodach brało udział 42 drużyny, w sumie ponad 220 zawodników. Na koniec wrócę jeszcze na nasze podwórko i słów kilka chcę napisać na temat jeziora Moszczenica bo w międzyczasie wokół tej sprawy narosło sporo kontrowersji. Jak już wcześniej pisałem, na mocy umowy z Urzędem Miasta i Gminy w Łobzie jezioro to zostało przekazane w użytkowanie kołu PZW "Karaś". Nie oznacza to jednak, że wędkować na tym jeziorze bez dodatkowych opłat mogą tylko karasiowcy. Jeden z punktów tej umowy mówi, że jezioro ma być udostępnione dla wszystkich mieszkańców naszej gminy, co więcej emeryci i renciści mogą łowić tam ryby nawet bez konieczności opłacania składek PZW. Tak, więc mogą tam łowić wszyscy wędkarze bez względu na to, do jakiego koła należą pod warunkiem, że są mieszkańcami gminy Łobez. Wszyscy pozostali zobowiązani są do wnoszenia opłat, o których pisałem.
Andrzej Marszałek

Ze starej książki dochodzeń


Oto kolejna porcja notatek ze starej milicyjnej książki wydarzeń kończąca rok 1946. Znowu pojawiają się jako przedmiot pożądania skórzane pasy transmisyjne, a żołnierze sowieccy kradną krowy w samą wigilię. Są też zdarzenia humorystyczna jak to ze skradzioną szczotką.
· 26.11.1946. Posterunek w Węgorzynie zameldował, że Niemcy - Riege P. i Otto E. dnia 20 listopada przekroczyli nielegalnie granicę zza Odry na teren Polski. 14 grudnia skazani zostali przez Sąd Grodzki w Łobezie na 3 tygodnie aresztu.
· 27/ 28.11. Na stacji Łobez została okradziona kasa kolejowa. W kasie było 3000 zł, które zabrano z kasy biletowe. Została ona otworzona podrobionym kluczem, gdyż żadnych znaków włamania nie stwierdzono
· 27.11. Około godz. 3`00 w młynie w Gostyniu zostało zabrane przez trzech nieznanych osobników 5 pasów skórzanych z młyna o wadze 35 kg na sumę 1500 zł teraźniejszych. Ob. Wacław O., który we młynie sam spał, został sterroryzowany prze 1 osobnika po groźbą pistoletu.
· 26.11. We wsi Zalesie gm. Orłowo zastępca posterunku MO Stanisław Z. złapał na gorącym uczynku pędzenia samogonu przez Leona K., który wręczył mu 1500 zł celem zaniechania czynności służbowych.
· 29.11. Około godz. 15`30 na szosie Mała Radówka - Łobez na 9 kilometrze od Łobezu traktor Państwowego Przedsiębiorstwa Traktorów i Maszyn Rolniczych w Łobezie jadąc z wielką szybkością z góry uderzył w drzewo skutkiem czego kierowca maszyny został 23-letni Leon S. Jechał razem z nim ob. Antoni H., Który z katastrofy wyszedł bez żadnych obrażeń ciała. Traktor został całkowicie rozbity. Wypadek był spowodowany nieumiejętnością jazdy kierowcy.
· Spoółdzielnia "Rolnik" zakontraktowała z ob. Stefanem R. 30 ton ziemniaków, które sprzedający miał zakopcowane w gromadzie Tarnów. W myśl umowy należność miała być wpłacona do 20 listopada. W dniu 19 listopada ob. Stefan R. otrzymał czek na sumę 60 tys. zł z KKO (?) w Łobezie. Ziemniaków tych Stefan R. nie posiada i umowy nie chce wykonać ani też zwrócić pobranych pieniędzy.
· 29.11. W Łobezie z poczekalni Sądu Grodzkiego skradziono szczotkę do zamiatania. Podejrzani o kradzież są: Władysław J., Ignacy J. i Stefania B. zamieszkali w Małym Radowie.
· 06.12. W majątku Mierzyn gmina Rogów A ob. Jakub K. i Kazimierz J. złapali w stodole przy młóceniu zboża obywateli Konstantego A., Stanisława K. i Tadeusza Ż. wszyscy zamieszkali w Dobrej powiat Nowogród. Zboże to młócili samowolnie celem przywłaszczenia sobie wymłóconego ziarna.
· 07.012. Na szosie Węgorzyn - Łobez na 4 kilometrze od Łobezu na zakręcie samochód osobowy Zjednoczenia Gorzelni Rolniczych w Koszalinie uderzył w drzewo przydrożne powodując katastrofę skutkiem której został ciężko ranny Romuald D. i lekko ranny kierowca maszyny Zygmunt S.
· 24/25.12. W nocy (wigilia L. O.) obywatelowi Stanisławowi B. zamieszkałemu w Małej Radówce zostały skradzione 2 krowy i 1 jałówka. Zamek w drzwiach został złamany, a drzwi porąbane w kawałki. Sprawcami tej kradzieży byli żołnierze sowieccy z majątku Pipenhagen (Przyborze), którzy dnia 25 grudnia w Łobezie zostali złapani przez milicję Komendy Powiatowej. Na tym kończą się notatki z roku 1946.
Do druku podał nadkom. Leszek Olizarczyk

Z żałobnej karty


1. Teodozja Świątczak 29.05.1925 - 11.04.2001
2. Helena Stolarska 14.01.1020 - 19.04.2001
3. Tadeusz Tokarski 02.09.1949 - 19.04.2001
4. Janina Piaskowa 01.04.1949 - 21.04.2001
5. Werner Reimer 11.12.1940 - 27.04.2001
6. Jan Zacharko 12.01.1920 - 01.05.2001
7. Andrzej Zbiczak 07.08.1950 - 02.05.2001
8. Władysław Parchimowicz 15.03.1950 - 04.05.2001
9. Wacław Wasilewski 12.05.1938 - 11.05.2001
(W.B.)
Do Łobeziaka można pisać tutaj:


Numery archiwalne:
ARCHIWUM